Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 27 lipca 2007, 20:11

autor: Redakcja GRYOnline.pl

Myśli nieprzemyślane - Gierki polityczne

Jeśli myśleliście, że schowacie się przed nią w bezpiecznym świecie wirtualnej rozrywki, że w pozornej rzeczywistości nie znajdzie Was, to źle myśleliście. Jak zapach przypalonego mleka, zamykasz drzwi i okna, a i tak wejdzie przez wentylację w łazience. Polityka.

Jeśli myśleliście, że schowacie się przed nią w bezpiecznym świecie wirtualnej rozrywki, że w pozornej rzeczywistości nie znajdzie Was, to źle myśleliście. Jak zapach przypalonego mleka, zamykasz drzwi i okna, a i tak wejdzie przez wentylację w łazience. Polityka.

Przez czas długi politycy traktowali gry komputerowe bądź to nieufnie, bądź z przymrużeniem oka, bądź też misyjno-inkwizycyjnie, lecz szczęśliwie dla elektronicznej rozrywki bez zainteresowania. Sytuacja zaczęła subtelnie zmieniać się 6-7 lat temu z co najmniej dwóch powodów.

Mark Hanna, ojciec sukcesu wyborczego prezydenta McKinleya mawiał: „Dwie rzeczy są ważne w polityce: po pierwsze pieniądze, a po drugie... tego drugiego nie pamiętam”. Wielu doznaje uczucia obrzydzenia myśląc o tym, że coraz częściej politycy przypominają towar. Hmm, kandydaci na wysokie stanowiska nie przypominają towaru, lecz nim są. Produktem, który wśród mrowia innych produktów musi trafić do jak najszerszego kręgu odbiorców i zmotywować ich do zakupu, znaczy oddania głosu. Mark Hanna organizując ponad 100 lat temu nowoczesną kampanię prezydencką, bez zbędnej pruderii i rumienienia się, oddał specyfikę tej dziedziny życia w jednym zdaniu. Najlepsi spece od marketingu politycznego, mając do obróbki nawet najlepszego do tego celu kandydata, bez gotówki nie osiągną sukcesu. Dużej gotówki. Mawia się, że amerykańskie wybory wygrywa ten, kto wyda najwięcej na kampanię wyborczą. To chyba już nie tylko amerykański folklor, lecz specyfika większości krajów wysokorozwiniętych.

Korporacje, związki zawodowe, grupy nacisku i naj naj najbogatsi donatorzy nie łożą na swojego kandydata z potrzeby serca, lecz potrzeby własnych interesów. Kilkaset tysięcy małych datków od ludzi – górnolotnie rzecz ujmując: „dobrej woli” – którzy nie będą nachodzić naszego kandydata i forsować swojego projektu ustawy, to czyste pieniądze bez zobowiązań. Sztaby wyborcze szybko pojęły, gdzie szukać tych wymarzonych darczyńców – w Internecie. Gdy portale społecznościowe spowszedniały, sztaby zaczęły analizować, gdzie też są, bądź dokąd uciekają (przed polityką?) potencjalni wyborcy. Źrenica uwagi nawet najbardziej konserwatywnych polityków zwróciła się w stronę, do tej pory demoralizujacej młode umysły rozrywki.

Karierę zaczął robić advergaming – mniej lub bardziej poważne, ośmieszające lub gloryfikujące kandydatów gierki rozprzestrzeniające się w sposób wirusowy. Pomysł zaskoczył. Internautom spodobało się „pastwienie” nad politykami online, a sztabowcy w myśl powiedzenia: nieważne, co mówią (a w tym wypadku i robią), byle nie przekręcali nazwiska, ukontentowani zakotwiczeniem w nowej grupie docelowej, poszli o jeden krok dalej.

Morpegi zdawały się celem oczywistym marketingu politycznego. Medialnym protoplastą MMO advergamingu, którego telewizyjno-prasowa kariera wprowadza w konsternację niejednego gracza, okazał się Second Life. Choć w tej grze polityczne akcenty i zbieranie d(a/u)tków jest obecne od dawna, na dużą skalę pierwsza wykorzystała ją w tegorocznych francuskich wyborach prezydenckich Segolene Royal. Kandydatka socjalistów otworzyła w grze oficjalne biuro wyborcze nr 748. Dlaczego nr 748? W realnym świecie Mme Royal miała 747 biur. Kampania nie odbiegała od tej rzeczywistej – bilbordy, plakaty, spoty reklamowe. W ślad za Royal poszedł późniejszy zwycięzca wyborów Nicolas Sarkozy. Swoją szansę na zaistnienie w świecie pozornym wykorzystał nawet nacjonalista Jean Marie Le Pen. Jako że siedziba szefa Frontu Narodowego została zbombardowana bombami-prosiątkami, przy najbliższej okazji wydania kontrowersyjnej produkcji usłyszymy pewnie o pomyśle Le Pena na delegalalizację gier i Internetu w ogóle. ;-) Swoją drogą, ciekawe, który z polskich kandydatów na stanowisko prezydenta AD 2010 będzie miał tyle odwagi, aby wystawić się na takie zagrożenia i znieść je godnie? W trakcie ostatnich wyborów Platforma odważyła się wydać Super Tuska, więc bardziej logika niż kobieca intuicja mówi mi, że znajda się chętni. Szlak przetrze samo MSWiA.

Popisu politycznego marketingu w grach spodziewam się po kampanii prezydenckiej w USA. Już teraz wiadomo, że będzie to najdroższa kampania w historii – demokraci uciułali już ponad 70 mln, a republikanie 50 mln dolarów. Można więc poszaleć. Konsultant polityczny Michael E. Murphy przyznał, że ukradnie Francuzom ich pomysł na kampanię. Hillary Clinton, Barack Obama i John Edwards, najpoważniejsi kandydaci, będą oficjalnie agitować w SL, a skoro to MNP, to pozwolę sobie powiedzieć, że w mym skromnym zdaniem Second Life na tę kampanię nie wystarczy. Sztaby będą miały chrapkę na „graczy graczy”, a średniej wielkości wydawcy MMO ulegną. Niemożliwe? Bo jak? Niepoprawne politycznie? Ubisoft, francuski Ubisoft, w sierpniu 2004, na trzy miesiące przed rozgrywką Bush/Kerry po klucz do Białego Domu, wydał strategię amerykańskich wyborów prezydenckich The Political Machine. Dlaczego średniej wielkości wydawca np. darmowego MMO miałby mieć opory przed niepoprawnością, jeśli ewentualne cięgi ze strony graczy osłodzi pokaźny czek? Na dodatek, tak jak w SL, wydarzenia polityczne podkręcają atmosferę i zainteresowanie dziennikarzy, a to przekłada się na większą popularność, liczbę użytkowników, a tym samym zainteresowanie lepiej płacących reklamodawców.

Myśli nieprzemyślane - Gierki polityczne - ilustracja #1

Politycy uświadomili sobie, że gry to dobre narzędzie marketingowe, dzięki któremu nie tylko można dotrzeć do młodszych wyborców, zebrać datki, ale też zainteresować media, dlatego takie obrazki, jak ten powyżej, w ciągu najbliższej dekady mogą nie być już wyłącznie fantazją grafika.

Patrycja „Soleil Noir” Rodzińska

Powiązania do myśli