Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 stycznia 2001, 13:53

autor: Bolesław Wójtowicz

Project IGI - recenzja gry

Project I.G.I. to gra, która zachwyciła mnie tym, że miałem w niej pełną swobodę w wyborze metody i sposobu wykonania powierzonej misji. Wiedziałem co mam zrobić, a jak się za to zabrałem, to już była tylko i wyłącznie moja sprawa.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Na tym naszym najwspanialszym ze światów robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Trzęsienia ziemi, powodzie, pożary i co tam jeszcze Matka Natura wymyśli, prześladują biedną ludzkość. Jakby tego było mało, człowiek to jest takie głupie zwierze, że ciągle wynajduje nowe narzędzia służące do zniszczenia własnego gatunku. No bo po cóż innego została wynaleziona broń jądrowa? Pół biedy kiedy rakiety z tego rodzaju głowicami tkwią głęboko w silosach pod ziemią a dostęp do przycisku jest w zasięgu jedynie przywódców tych państw, które mają zbyt wiele do stracenia, by zdecydować się na ich użycie. A co się może stać jeśli taki ładunek wpadnie w niepowołane ręce? Brudne łapska jakiegoś terrorysty lub innego fanatyka? Strach pomyśleć.

Wojna w Zatoce zakończyła się już jakiś czas temu. Pewien żołnierz elitarnych oddziałów SAS, stwierdził, że już wystarczającą część życia poświęcił służbie królowej i czas popracować odrobinkę na własny rachunek. Lat nie ubywa, a konto w banku wciąż świeci pustkami. I tak oto z dnia na dzień były komandos stał się najemnikiem, podejmującym się wszelkich, nawet najbardziej szalonych zadań. Wkrótce pogłoski o jego wyczynach rozbrzmiewały we wszystkich zakątkach całego świata.

Kiedy więc amerykański wywiad wojskowy zwrócił się do swoich brytyjskich kuzynów z prośbą o wskazanie najlepszego agenta, który podejmie się wykonać pewne zadanie i jest szansa, że uda mu się wrócić w jednym kawałku, a do tego został kiedyś przeszkolony w posługiwaniu się językiem rosyjskim, nikt na Wyspach nie miał wątpliwości: to może być tylko Jones.

- Nazywam się Jones, David Llewelyn Jones, w czym mogę pomóc?

- Słuchajcie, Jones, przeczytajcie ten fragment prywatnego listu niejakiego Jacha Priboi, który udało nam się przechwycić, a wszystko będzie dla was jasne:

“...tak właściwie to ci Amerykanie ciągle muszą się o coś czepiać. I cóż w tym złego, że pewnemu człowiekowi z inicjatywą udało się zagospodarować odrobinkę mienia posowieckiego? A że to mienie jest troszeczkę wybuchowe? No cóż, skoro ma się taki zawód, czasami brzydko określany mianem handlarza bronią, to czym mam się zajmować? Sprzedawaniem bombek... na świąteczną choinkę?!

Niestety, w dzisiejszych czasach człowiek nie może mieć zaufania nawet do własnej rodziny. Zawsze znajdzie się jakaś czarna owca, która wsadzi nos nie tam gdzie trzeba i potem rozpowiada wszystkim, że wujek chce jakoweś atomy sprzedawać panom w turbanach. Nawet nie zdążysz z takim zrobić w odpowiedni sposób porządku, gdy usłyszą to źli ludzie zza Wielkiej Wody i bez pytania ześlą ci na głowę jakąś Deltę, Alfę czy innego Rambo, którzy nic nie robią tylko strzelają do wszystkiego, co się rusza. Ech, ciężkie jest dzisiaj życie biznesmena z inicjatywą...”.

- Tak mniej więcej przedstawia się zadanie, jakie zostało postawione przed wami, Jones. Musicie odnaleźć w Estonii niejakiego Josefa Priboi, gdyż tylko dzięki posiadanym przez niego informacjom będziemy mogli odnaleźć skradzioną broń nuklearną. Że niebezpieczne? No cóż Davidzie, (mogę mówić ci po imieniu?), Wuj Sam płaci dobrze ale i wymaga sporo.

- A żeby w tej wyprawie nie było ci smutno i docierały do ciebie wszystkie najnowsze informacje jakie uda nam się zebrać za pośrednictwem satelitów szpiegowskich, postanowiono przydzielić ci do współpracy major Anyę z amerykańskiego wywiadu wojskowego. Jej zadaniem będzie utrzymywać z tobą stały kontakt, przekazywać wszystkie dane i namiary potrzebne podczas realizacji poszczególnych etapów misji. W sprzęt też cię wyposażymy nienajgorszy, bez obaw. Zobaczysz, nie będzie aż tak źle.

Kiedy pierwszy raz uruchomiłem grę, w której tytule zawarto tajemniczy skrót I.G.I. który po rozszyfrowaniu brzmi mniej więcej “I’m Going In”, oczom moim ukazało się krótkie, mocne intro. Niewiele może ono wyjaśni samą fabułę gry, ale na pewno podniesie poziom adrenaliny. I o to chodzi.

W panelu opcji, który według mnie zasługuje na tytuł jednego z najbardziej ubogich z jakimi miałem ostatnio do czynienia, możemy sobie ustawić kilka rzeczy. Ponieważ w trakcie rozgrywki niektóre czynności należy wykonywać błyskawicznie, warto chwilę poświęcić i dostosować obłożenie klawiszy według swoich własnych preferencji. Starzy wyjadacze, którzy niejedną parę zębów zjedli na “Quake’u” i “Unrealu”, będą czuć się tu prawie jak w domu, gdyż mamy raptem kilka klawiszy więcej w użyciu niż w ich ulubionych grach.

W menu gry możemy także określić imię pod którym chcemy występować i poziom trudności rozgrywki. Przydaje się to zwłaszcza wtedy, gdy z jednego komputera korzysta kilku graczy. Już młodszy brat nie namiesza nam w save’ach, gdyż będzie mógł grać na własny rachunek.

Wiąże się to niestety z najpoważniejszym, moim zdaniem, minusem tej gry, a mianowicie brakiem możliwości zachowywania stanu gry w dowolnym momencie. Program czyni to za nas automatycznie, dopiero po zakończeniu poszczególnej misji. Pewnie autorom chodziło o podniesienie poziomu realizmu lub wydłużenie czasu poświęconego na rozgrywkę, ale według mnie zepsuło to dosyć mocno zabawę. Po pierwsze sam wolę decydować w którym momencie chcę przerwać grę, a po drugie przechodzenie po kilka razy tych samych fragmentów misji, prawie na ślepo, zniechęca. Pół biedy gdyby to była krótka, szybka akcja, ale w niektórych misjach po pół godzinie męczarni i skradania się, twój bohater ginie nagle od jednego strzału, który padł nawet nie wiadomo skąd, a ty zaczynasz wszystko od nowa. Przyznaję, że czasami miałem ochotę gryźć opakowanie ze złości. Co prawda potem mi przechodziło i pokornie zaczynałem od początku.

A podczas tej zabawy można naprawdę paść od jednego strzału. Oczywiście zależy to w dużej mierze od stopnia trudności na który zdecydowaliśmy się na początku rozgrywki. Należy przyznać, że nawet wybierając najłatwiejszy stopień, nie stajesz się automatycznie człowiekiem z żelaza. Wystarczą góra dwie, trzy serie z AK-47 i zaczynamy zabawę od nowa.

Ale kto spośród nas, tych którzy niejedną noc spędzili stojąc w mrocznych zaułkach Miasta wraz z Garrettem, którzy odbijali zakładników ze zniszczonego kościoła w Kosowie lub spędzili sporo czasu na przygotowaniach, by wykonać potem zadanie jednym celnym strzałem, zdecydują się na inny poziom trudności, niż najwyższy?

Nieprzypadkowo wspomniałem o tak wspaniałych grach jak “Thief”, “Rainbow Six” czy “Hitman”. Grając w “Project I.G.I.” już po chwili zrozumiesz, że tu akcja w stylu znanym nam z większości gier typu FPS, czyli cały czas do przodu i niech się dzieje wola nieba, nie zda się na wiele. Tutaj, zanim otworzysz ogień do wroga, warto chwilę pomyśleć, a nawet trochę dłużej niż chwilę.

Koniec gadulstwa, pora wracać do gry.

Kiedy już wysłuchasz poleceń ślicznej pani major i zostaniesz wyrzucony z helikoptera na jakimś bezludziu, zanim ruszysz w dół w kierunku bazy przeciwnika z pieśnią bojową na ustach, zaczekaj i poświęć odrobinę czasu na pewne czynności, dzięki którym może uda ci się wykonać powierzone zadanie. Jeśli nie za pierwszym, to może za drugim razem.

Obejrzyjmy najpierw w co zostałeś wyposażony. Oj, kiepsko, niewiele zdziałasz z nożem i pistoletem Glock 17. Pistolet maszynowy Mp5 SD3 i kilka granatów też nie stanowią jakiegoś cudownego arsenału, ale muszą na początek wystarczyć. Na szczęście przeciwnik dosyć beztrosko podchodzi do zabezpieczenia swoich magazynów uzbrojenia, a i strażnicy, którzy przy naszej pomocy odejdą na wieczną wartę, nie będą już przecież potrzebowali broni.

I tak oto w trakcie poszczególnych misji będziesz miał możliwość wypróbować w działaniu takie cudeńka jak na przykład niesamowicie szybkostrzelny Uzi, sławetny i niezawodny Ak-47, wyposażony również w granatnik M16a2, rewelacyjny karabinek snajperski Dragunov ze znakomitym celownikiem, strzelbę Spas, wyrzutnię rakiet LAW 80 a nawet rzadko spotykane karabinki Jackhammer lub Minimi.

Sprzętu jest dosyć, ale należy uważać i oszczędzać amunicję, by nie okazało się, że mamy z czego ale nie mamy już czym strzelać. O ile w AK-47 wyposażonych jest większość strażników, o tyle o naboje do pozostałych typów już dużo trudniej.

A przy okazji, jeśli już mówimy o amunicji. “Project I.G.I.” jest jedną z pierwszych gier w której twórcy zadbali o to by wystrzelony pocisk zachowywał się zgodnie z prawami fizyki. Zresztą autorzy chwalą się, że mieli możliwość własnoręcznie wypróbować w działaniu każdy z typów uzbrojenia z jakimi mamy do czynienia. Tak więc AK-47 po naciśnięciu spustu reaguje z niesamowitym odrzutem, pocisk leci po krzywej balistycznej i uderza z określoną energią kinetyczną. Widać różnicę w użyciu różnych typów broni. Inaczej zachowuje się Mp5 SD3 a inaczej Uzi. Co prawda kto w ferworze walki zwraca uwagę na takie rzeczy, ale po pewnym czasie sam się przekonasz, że wygodniej jest ci posługiwać się takim, a nie innym pistoletem maszynowym.

Dobrze, broń sprawdzona, strzykawka ze środkiem leczniczym przygotowana, pora więc przyjrzeć się mapom. Ponieważ technika poszła odrobinę do przodu nikt już nie posługuje się papierowymi płachtami, teraz na porządku dziennym są mapy oparte o odczyty z satelitów, przekazujące obraz w czasie rzeczywistym. Zostały na niej nie tylko zaznaczone budynki, które powinieneś spenetrować w odpowiedniej kolejności, ale także po powiększeniu odpowiedniego fragmentu, możemy sobie obejrzeć miejsca rozmieszczenia straży i kamer. Tutaj również zawarto wykaz zadań jakie musimy wykonać, by móc szczęśliwie wrócić do domu.

Jeszcze chwilę warto poświęcić na obejrzenie wrogiej bazy za pomocą znakomitej lornetki umożliwiającej wykrycie wrogich patroli i jeśli jesteś pewny już jak zamierzasz wykonać postawione przed tobą zadanie, to pora ruszać. Reszta należy do ciebie.

Misji jest niestety tylko czternaście, ale ich poziom trudności i skomplikowanie spowoduje, że każdej z nich będziesz musiał poświęcić naprawdę dużo czasu. Daję słowo, iż będziesz mógł się wykazać. A to wysadzając wyrzutnię SAM-ów, a to popisując się umiejętnościami snajperskimi by ochronić desant, a to w bliskich spotkaniach z pewnym pociągiem, a to odzyskując swoje stracone wyposażenie czy uprowadzając najnowszy typ myśliwca z mocno strzeżonej bazy wroga, by na koniec, w ostatniej misji... Nie, tego ci nie zdradzę, gdyż dojście do końca będzie wymagało od ciebie trochę wysiłku.

Sposób w jaki zabierzesz się do realizacji poszczególnych etapów zależy tylko i wyłącznie od ciebie.

Możesz zastosować metodę znaną z “Thiefa”, by przemykać niepostrzeżenie pomiędzy strażnikami, nie wzbudzając niepotrzebnego alarmu, wykorzystując swoje talenty w otwieraniu drzwi bez klucza czy umiejętności hackerskie, chociażby po to, aby wyłączyć na kilka minut system kamer monitorujących teren bazy. Należy wtedy unikać otwartych przestrzeni, korzystać z dachów budynków lub zjeżdżać po przeciągniętych pomiędzy nimi linach, wspinać się na zbiorniki na wodę, by eliminować snajperów, nawet wówczas używając raczej noża niż karabinu. Wierzcie mi lub nie, ale niektóre misje można wykonać nie oddając ani jednego strzału.

Nie każdemu jednak odpowiada stosowanie tej metody, ktoś inny woli raczej wykurzyć strażników z kryjówek, by potem systematycznie ich eliminować. Owszem, można i tak, czemu nie, ale musisz liczyć się z tym, że wrogowie również potrafią strzelać i nigdy nie przewidzisz w jakiej ilości nadbiegną. Pamiętaj jednocześnie, że tu nie tylko szyby nie są kuloodporne, ale również drewniane drzwi nie zatrzymają wystrzelonego pocisku. Możesz zginąć nie widząc przeciwnika. Według mnie, ten styl działania na dłuższą metę nie miałby szans na powodzenie, gdyby nie pewne zaniedbanie twórców gry.

O czym mówię? O stosunkowo nie najlepszym AI postaci. Nie jest ono aż tak złe jak to miało miejsce w przypadku gry “Deus Ex”, swoją drogą rewelacyjnej pod innymi względami, ale w wielu przypadkach brakuje konsekwencji w działaniach przeciwników, których czynami steruje komputer. Najlepiej będzie, gdy wyjaśnię to na przykładzie. W jednej z misji po placu wędruje dwóch żołnierzy. I kiedy postanowiłem jednego z nich zlikwidować strzałem ze snajperki, drugi, widząc, że jego towarzysz pada na ziemię, natychmiast pobiegł w kierunku budynku by włączyć alarm, a z baraków wysypało się kilkunastu żołnierzy. Z drugiej strony w innej misji usunąłem czterech strażników, jednego po drugim, a piąty w tym czasie wędrował sobie spokojnie tam i z powrotem. Gdzie tu sens? Przykład z drugiej beczki. Raniony strażnik sprytnie pada na ziemię, by po chwili powstać i zacząć znów strzelać, a w innym znowuż przypadku stoi jak słup soli, kiedy ja, pocąc się ze strachu, wymieniam w pośpiechu magazynek i następnie spokojnie już oddaję do niego strzał. Jeszcze raz zapytam, gdzie tu sens? To tylko niektóre przykłady potwierdzające fakt, że któryś z autorów, odpowiedzialny za sztuczną inteligencję postaci, nie wykonał swojej pracy do końca. Szkoda.

A jak to wszystko wygląda od strony graficznej, zapyta ktoś. Nieźle, naprawdę nieźle. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o czymś, co ma się zwać “Project I.G.I.”, odrobinę przeraziła mnie informacja, że gra będzie wykorzystywała engine, który do tej pory firma Innerloop Studios używała do generowania grafiki w... symulatorach lotniczych. Tak, to nie pomyłka, zresztą nieco starszym graczom nazwa firmy i tytuł “Joint Strike Fighter” na pewno wiele powiedzą.

Obecny engine, poddany oczywiście wielu modyfikacjom, pokazuje jednak co potrafi, zwłaszcza jeśli przyjrzymy się krajobrazowi. Wiele już w życiu widziałem i mało jest rzeczy w grach komputerowych, które potrafią mnie zaskoczyć, ale gdy pierwszy raz ujrzałem na monitorze tą ogromną przestrzeń jaka się rozciągała przede mną, daję słowo, że oniemiałem. Horyzont, odległy o jakieś kilkadziesiąt kilometrów, przyciągał wzrok. Prawie zapomniałem o zadaniu, o strażnikach, kamerach, rakietach i tym podobnych paskudztwach. Miałem ochotę raczej ruszyć przed siebie, po to tylko, by zaznać przyjemności zwykłej wędrówki po górach. I po tych zasypanych śniegiem, zamglonych szczytach i po tych trawiastych pagórkach, po oświetlonych zachodzącym słońcem turniach i zalanych deszczem dolinach. Panowie, czapki z głów przed grafikami odpowiedzialnymi za stworzenie tak wspaniałego krajobrazu.

Pozostała część grafiki, to już raczej przyzwoite rzemiosło, niż dzieło artystyczne, zwłaszcza, że nie zdołano tu uniknąć tak prozaicznych błędów, jak chociażby przenikanie postaci przez ściany. Takie kwiatki jak to, że trafiony przeciwnik czasami połową ciała znajduje się w baraku, a druga znika w ścianie, nie powinny obecnie mieć już miejsca. Ale do tego po pewnym czasie można się przyzwyczaić i nie zwracać uwagi. Pozostałe elementy graficzne nie pozostawiają wiele do życzenia. Niezły sposób poruszania się postaci, nienajgorsze efekty wybuchów, dynamiczne oświetlenie, ślady po kulach i plamy z krwi na ścianie, wystrój i różnorodność pomieszczeń, interakcja z różnymi przedmiotami, to tylko niektóre drobiazgi, którymi będą mogły nacieszyć się nasze oczy. Krótko mówiąc, jest dobrze, a nawet lepiej niż dobrze..

Ale przede wszystkim radzę zwrócić uwagę na znakomicie graficznie zrealizowane scenki filmowe, zarówno te kończące misje (Jones w odrzutowcu, rewelacja), jak i te, które wprowadzają nas w klimat wydarzeń, jakie za chwile będą się rozgrywać z naszym udziałem. A dialogi jakie toczy major Anya z Jones’em... Pierwsza klasa. Chociaż krajobraz i tak jest najlepszy...

Ciekawym rozwiązaniem, które zastosowano w tej grze, jest widok naszego bohatera w trzeciej osobie w momencie, kiedy wykonuje jakąś czynność. Kamera ustawia się za plecami Jonesa gdy na przykład wchodzi on po drabinie, włamuje się do komputera, otwiera wytrychem drzwi, zakłada ładunki wybuchowe, czy też przełamuje system alarmowy. Inną ciekawostką rzadko, jeśli w ogóle, spotykaną w tego typu grach, jest ciekawy system podpowiedzi, gdy możesz w danym miejscu coś wykonać. Zaczyna migać wówczas mała ikonka oznaczająca, co masz tu zrobić i wystarczy naciśnięcie, ewentualnie chwilowe przytrzymanie klawisza, by Jones to wykonał. Pomysłowe i muszę przyznać, że bardzo wygodne.

Na temat warstwy muzycznej nie będę się wypowiadał, gdyż jakaś tam muzyczka jest, ale zauważyłem ją tylko dlatego, że za diabła nie dała się wyłączyć i nawet w chwilach wymagających największego skupienia coś tam pobrzękuje w słuchawkach, zagłuszając momentami inne, ważniejsze dźwięki.

Kapitalną natomiast pracę wykonali ludzie odpowiedzialni za oprawę dźwiękową. Odgłosy kroków inaczej brzmią na żwirze, inaczej na drewnianej podłodze, a jeszcze inaczej na śniegu. Dźwięk jaki wydaje AK-47 różni się od tego pochodzącego z Uzi. Wycie wiatru, odgłos padającego deszczu oraz rozlegający się od czasu do czasu grzmot, niesamowite efekty dźwiękowe wybuchów, inny stukot pocisków uderzających o metalowe drzwi a inny o drewnianą ścianę baraku. Należy dodać jeszcze do tego świetnie wykonane okrzyki i nawoływania strażników. Zresztą co tu będę się rozpisywał, dźwięków należy słuchać, a nie o nich czytać. Zanim zaczniecie grać uwierzcie mi na słowo, na oprawie dźwiękowej na pewno się nie zawiedziecie. Zwłaszcza jeśli ma się do dyspozycji dobre głośniki.

Czas na kilka słów podsumowania. Czy warto wydać ciężko zaoszczędzone pieniądze i kupić “Project I.G.I.”? Trudne pytanie, ale odpowiedź na szczęście jest bardzo prosta. Tak, warto. A dlaczego, ktoś zapyta, przecież i brak możliwości zachowywania stanu gry w dowolnym momencie, i słabe AI postaci, i mało, bo tylko czternaście misji, i w sieci też nie pogramy? Dlaczego więc warto?

Ano dlatego, że niezła fabuła, jeszcze lepsza, a chwilami (krajobraz) nawet rewelacyjna grafika wraz ze świetnymi cut-scenkami, świetna fizyka gry, kapitalna oprawa dźwiękowa, pełna swoboda w sposobie wykonywania postawionych zadań, spory wybór sprzętu uzbrojenia, zmienna praca kamery, i kilka innych niespodzianek, o których nie wspomniałem by nie psuć ci zabawy, to walory, które sprawią, że spędzisz ładnych parę godzin przed ekranem monitora na naprawdę świetnej zabawie.

Void

Project IGI - recenzja gry
Project IGI - recenzja gry

Recenzja gry

Project I.G.I. to gra, która zachwyciła mnie tym, że miałem w niej pełną swobodę w wyborze metody i sposobu wykonania powierzonej misji. Wiedziałem co mam zrobić, a jak się za to zabrałem, to już była tylko i wyłącznie moja sprawa.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.