Recenzja filmu Krzysiu gdzie jesteś? - mądry Puchatek i dorośli o małym rozumku - DM - 31 sierpnia 2018

Recenzja filmu Krzysiu, gdzie jesteś? - mądry Puchatek i dorośli o małym rozumku

-Nie jestem już dzieckiem! Życie nie polega tylko na miodku i balonikach!
-Jesteś tego pewien?

I kto tu ma rację? Dorosły już Krzyś (czy raczej Krzysztof), a może niemal równy mu wiekiem, ale wciąż beztroski Kubuś Puchatek? W filmie Krzysiu, gdzie jesteś? uwielbiani bohaterowie z książek A.A. Milnego ścierają się nagle ze światem dorosłości, obowiązków, kieratu codziennej pracy i zgiełkiem wielkiego miasta. Albo na odwrót - poważny, ciągle zajęty Krzyś zderza się z dziecięcym szczęściem i zabawą, o których zupełnie już zapomniał. Nowy film Marca Forstera (Quantum of Solace, World War Z) jest trochę taką burą dla wszystkich dorosłych, by choć na chwilę oderwali się od swoich “ważnych” zajęć i wrzucili na luz, by nie zapominali, że kiedyś też byli dziećmi. I ta część filmu naprawdę się udała.


Ewan McGregor jako dorosły Christopher Robin rzeczywiście jest trochę nudny, poważny i sztywny - tak jak jego praca, której jest bezwzględnie oddany. Z nosem w papierach, ciągle powtarza tylko o konieczności pójścia do dobrej szkoły, by zdobyć dobry zawód, a więc i godne życie, ale wszystkie te frazesy są z miejsca kontrowane przez jego żonę i córkę, dostrzegające cenę tego poświęcenia. Krzyś nie rezygnuje nawet, gdy do tych głosów dołączają dość surrealistyczne, ale niezwykle celne opinie Kubusia Puchatka, którego dość niespodziewanie spotyka po wielu latach.

To nieustanne przeciąganie liny pomiędzy dorosłym światem służbowych, nadmiernych obowiązków, a beztroskim wypoczynkiem i zabawą zdecydowanie dominuje nad fabułą, która pełni w filmie dopiero trzeciorzędną rolę. Podobnie jak przy dinozaurach w pierwszym Parku Jurajskim, tak i tu przez cały czas czekamy, by zobaczyć pluszowych bohaterów: Puchatka, Prosiaczka, Tygrysa, Kangurzycę z Maleństwem, Kłapouchego, Sowę i Królika. Połączenie “żywych” zabawek z realnym światem dało naprawdę piorunujący efekt, zupełnie nieporównywalny z podobną formułą w Muppetach, czy innych Smerfach.

Pluszowi przyjaciele Krzysia wyglądają przede wszystkim niezwykle realistycznie i naturalnie - głównie dlatego, że zachowano ich klasyczny, znany od lat wygląd, a poza tym bardzo wyraźnie zaznaczono na nich upływ czasu. Każdy wygląda jak stara zabawka znaleziona na strychu - zużyta i wyprana z kolorów, ale dzięki temu od razu czujemy do nich ogromną nostalgię i sympatię. Nie tylko dla samego Krzysia, ale przede wszystkim dla nas stają się one synonimem najlepszych, najmilszych wspomnień z dzieciństwa.

Wyglądowi pluszowych bohaterów podporządkowano cały film, który od początku do końca jest bardzo pastelowy, z celowo stonowaną kolorystyką, czemu dodatkowo sprzyja wiecznie pochmurny Londyn, czy zamglony, jesienny Stumilowy las. Krzysiu, gdzie jesteś? to chyba najładniejszy film, jaki widziałem w tym roku. Niemal każdy kadr jest tu doskonały, każdy sam w sobie opowiada jakąś historię, ma perfekcyjną kompozycję, dlatego podczas oglądania czujemy się trochę, jakbyśmy przeglądali kartki przepięknie ilustrowanej książki - kolejnej części Kubusia Puchatka.

Reżyserowi chyba najmniej udało się zrobić z tego film dla dzieci. Banalne gagi, które mogłyby rozśmieszyć mniejsze i większe maluchy, czy przerysowane postacie pojawiają się tylko sporadycznie i widać, że bardzo zmuszano się, by je gdziekolwiek wstawić. Na sali ani razu nie było słychać dziecięcego śmiechu, w przeciwieństwie do częstego chichotu dorosłych przy “puchatkowych mądrościach”. Dzieci mają też jeszcze sporo czasu, by znaleźć w tym filmie nostalgiczne wspomnienia, a wyprane z kolorów pluszaki wyglądają zbyt naturalistycznie, a za mało dziecięco i “zabawkowo”, zwłaszcza przy swoich kreskówkowych wersjach. Czuć tu trochę jakiś konflikt pomiędzy dwiema wizjami filmu, tak jakby ktoś na siłę chciał przerobić go na “dla dzieci”, bo przecież jest tam Prosiaczek i brykający Tygrys. (to ty panie Miki?)

Przy tych mało dziecięcych walorach filmu Krzysiu, gdzie jesteś? tym bardziej boli brak oryginalnej wersji z napisami w polskich kinach. Nie dość, że tradycyjnie, dubbing udał się tylko w części (głównie, przy pluszowych bohaterach), to jeszcze nasze uszy muszą borykać się z alternatywnym tłumaczeniem dzieła A.A. Milnego. Nie jestem na bieżąco z animowanymi filmami na Disney Channel, więc mocno zdziwiłem się słysząc o Stuwiekowym lesie, czy nie słysząc w ogóle słowa Puchatek. Okazało się jednak, że pretensje nie należą się tłumaczowi, a wszystko rozbija się o prawa autorskie.

Bez wdawania się w szczegóły - od lat istnieje konflikt pomiędzy Disneyem, posiadającym prawa do wizerunku postaci i książek w oryginale, oraz polskim właścicielem przekładu Ireny Tuwim, które funkcjonuje jako odrębny element, ale to właśnie na nim wychowało się wiele pokoleń. I tak dobrze, że nie skończyło się na wersji z 1986 roku, w której Puchatek nazywa się Fredzia Phi-Phi.

Pomimo więc, że czekam niecierpliwie na oryginalną wersję dźwiękową na dysku, ani trochę nie żałuję obejrzenia filmu w kinie. Choć dubbing i godziny seansów oznaczają film dla dzieci, tak naprawdę to film głównie dla dorosłych - dla każdego kto pamięta czas, gdy czytał książkę o Puchatku, dla każdego, kto nie potrafi odłożyć na chwilę służbowej komórki. Warto wybrać na małą przyprawę do kina, by samemu odkryć, że czasem warto i trzeba nie robić nic, a najlepszy dzień to dziś, a nie żaden piątek!

PS
Warto zostać na napisach 

DM
31 sierpnia 2018 - 12:16