Moje Najki 2016 - Brucevsky - 31 grudnia 2016

Moje Najki 2016

To już szósta edycja Moich Najków, a więc cyklu, w którym podsumowuję swój miniony rok. Dwanaście miesięcy upłynęło mi na ogrywaniu z jednej strony wielogodzinnych molochów, a z drugiej małych tytułów na góra kilkadziesiąt minut. Odświeżyłem kilka klasyków, sprawdziłem parę mniej znanych produkcji. Które z nich wspominać będę ciepło, a o których spróbuję zapomnieć? Jak minął mi rok w filmach, serialach i anime? Zapraszam po odpowiedzi – oto Moje Najki 2016!

Rok pod znakiem nostalgii

To było dwanaście miesięcy pod znakiem wspomnień, wielu nostalgicznych powrotów i podróży w przeszłość. Dzięki EndWar na PSP miałem okazję przypomnieć sobie godziny spędzone za dzieciaka na ogrywaniu Allied General na komputerze. Ukończenie Dragon Ball: The Revenge of King Piccolo dało mi okazję, by odświeżyć sobie przygodę Goku i wspomnieć popołudniowe seanse w RTL7. Po latach przerwy wróciłem do Pro Evolution Soccer i ukochanego trybu Master League, w którym spędziłem w sumie dobre kilkaset godzin w kolejnych odsłonach serii na PSX-ie i PS2. Wreszcie Ratchet 3 przypomniał, jak przed laty zachwyciła mnie pierwsza przygoda Lombaxa i wtedy onieśmielająca grafika na PlayStation 2. Robiło się w tych minionych miesiącach ciepło na sercu co najmniej kilkukrotnie.

Najdziwniejszym doświadczeniem było… ogrywanie Dragon Lair Trilogy

Pozostając w temacie powrotów do czasów minionych, miałem okazję sprawdzić Dragon Lair Trilogy na Wii. Zawsze mnie ciekawiło, jak wypada w praktyce przygoda dzielnego rycerza Dirka. W końcu się dowiedziałem i było to… dziwne doświadczenie. Jeden wielki Quick Time Event w formie kilkuminutowej, humorystycznej kreskówki. I pomyśleć, że ktoś wpadł na taki pomysł i jeszcze zdołał go zrealizować w latach osiemdziesiątych XX wieku. Do dzisiaj gra wygląda fantastycznie, ale rodzi się pytanie, na ile jest warta uwagi w takiej formie. Powtarzanie kolejnych sekwencji aż wyuczy się na pamięć kombinacji i wklepie je w odpowiednim czasie nie każdego musi bawić.

Najwięcej godzin spędziłem z… Valkyrie Profile 2

Silnym kandydatem po pierwszej połowie roku był Red Dead Redemption, ale ostatecznie świetny sandbox Rockstara przegrał z jRPG-iem, który zabrał mi sześćdziesiąt godzin życia. W przeliczeniu na czas rzeczywisty, z Silmerią i jej kompanami spotykałem się mniej lub bardziej regularnie około trzech miesięcy, wywołując już znudzenie nawet u drugiej połówki. To była burzliwa relacja z grą – od początkowych zachwytów, przez długie momenty znudzenia, aż po frustrację z konieczności powtarzania tych samych starć, by podlevelować bohaterów. Mimo wszystko nie żałuję, choć poziomem całej produkcji jestem lekko rozczarowany.

Najtrudniejszym bossem został… duet Hrist i Arngrim

Właśnie w opisanym wyżej jRPG-u trafiłem na najtrudniejszych bossów w tym roku. Duet walkiria i jej silny einharjear nie tyle skopali mi tyłek za pierwszym podejściem, co po kilku „flawless victory” wymusili na mnie trzy godziny levelowania herosów. Połączenie dwóch oponentów o dużej liczbie punktów zdrowia, silnych atakach i specjalach obszarowych zatrzymało moje postępy na kilka godzin i sprawiło, że wskoczyli oni na listę najbardziej upierdliwych przeciwników w mojej gamingowej historii. Inna sprawa, że w samej Valkyrii Profile 2 okazali się tylko odrobinę trudniejsi od wielu konkurentów… Tak, ta gra jest momentami tak hardcorowa.

Największym crapem okazała się… Pit Crew Panic!

Wszystko wskazywało, że w tej mało zaszczytnej kategorii dość niespodziewanie wygra Rayman. Powrót do klasyka okazał się fatalny w skutkach i sprawił, że teraz uważam pierwszą przygodę sympatycznego herosa za wymysł jakiegoś psychopatycznego umysłu (co to za poziom trudności?!). W grudniu jednak rzutem na taśmę Raymana przebiła popierdółka z WiiWare – Pit Crew Panic!, przy której chciałem się zrelaksować po trudach Valkyrii Profile 2. Prowadzenie ekipy mechaników w pit-lane zapowiadało się ciekawie, ale gdy do boksu wjechał mi zepsuty kibel, odechciało mnie się czegokolwiek. Pseudo śmieszny, nudny koszmarek.

Najlepsze doświadczenie multiplayerowe to… partyjka w Double Dragon Neon

Nie ma to jak umówić się z bratem na kanapowego multiplayera i razem ukończyć miodną, zabawną i dobrze wyglądającą chodzoną bijatykę. Double Dragon Neon ma wszystko, co potrzebne, zapewnia frajdę na najwyższym poziomie i oferuje radość z zabawy na poziomie tej, którą duet dzieciaków miał przy Fighting Force czy Gekido. Zresztą, odsyłam do mojej przepełnionej zachwytami recenzji.

Motywem muzycznym z gry w roku 2016 zostaje… Mango Tango

A jeśli już wspominam o Double Dragon Neon to muszę napisać kilka zdań o wwiercającym się w mózg, fenomenalnie skomponowanym utworze Mango Tango. Jake Kaufman stworzył na potrzeby gry wiele idealnie wpasowujących się w klimat kawałków, a wspomniany wyżej traktuję jako najlepszy przykład geniuszu ścieżki dźwiękowej. Może to mój specyficzny gust, może urok stylizacji na hit sprzed kilku dekad – słuchać w każdym razie Mango Tango mogę non-stop godzinami nawet kilka miesięcy po ukończeniu gry.

Najlepszy filmowy trailer miał… Suicide Squad

Unikam zapowiedzi kinowych premier, bo wiem, że serwowane są w nich z reguły gigantyczne liczby spojlerów. Na Legion Samobójców jednak bardzo czekałem, ale nie byłem też pewien jego jakości, więc skusiłem się na trailer. Ależ to był dobry wybór! Podkład Queen robi swoje, ale mnie osobiście najbardziej zachwyca perfekcyjne zmontowanie hitu legendarnej grupy z samymi fragmentami produkcji o bandzie wykolejeńców. Aż chce się to oglądać i oglądać i oglądać.

Największe filmowe zaskoczenia to… Bridget Jones 3 i Projektantka

W tej kategorii wygrały zdecydowanie dwie produkcje, na które w ogóle nie czekałem i obejrzałem głównie ze względu na chęć spędzenia czasu z drugą połówką. Niespodziewanie jednak okazało się, że obie są wartymi uwagi i polecenia hitami. Bridget Jones 3, o czym pisał już FSM w swojej recenzji, to jedna z najlepszych amerykańskich komedii ostatnich lat i nawet największy maczo znajdzie w niej sceny, przy których ubawi się do łez. Projektantka z kolei skrywa naprawdę ciekawy scenariusz, intrygującą historię i dobrze zagrane postacie. Potrafi zaskoczyć, a to dzisiaj umiejętność tylko naprawdę dobrze zrobionych filmów.

Największym filmowym gniotem okazał się… Nieuchwytny cel 2

Było o pozytywnych zaskoczeniach, to teraz coś o rozczarowaniach. Kilka produkcji w tym roku zawiodło moje oczekiwania, ale nie sposób ich krytykować, gdy porówna się z takim crapem, jak Nieuchwytny cel 2. Za wiele po takim projekcie nie powinienem się spodziewać i przed seansem nie liczyłem na nic ponad mało ambitną sieczkę. Mimo to film ze Scottem Adkinsem zdołał zmordować mnie do tego stopnia, że nie dotrwałem nawet do napisów końcowych. Drewnianą grę aktorską, mało ciekawą choreografię walk, a nawet żenująco słaby scenariusz byłbym może w stanie przeboleć, ale już takiego natężenia głupot na ekranie nie zdzierżyłem. Nie trzymające się kupy sceny, idiotyczne zachowania bohaterów (motyw z kartą SD sprawia, że tracisz wiarę w inteligencję głównego herosa) i nielogiczne rozwiązania atakują z taką siłą, że nawet Scott Adkins po wpływem środków przeciwbólowych by tego nie zniósł. Omijać szerokim łukiem, bo to nawet nie jest śmieszne w swojej beznadziejności.

Najlepiej naszą codzienność w filmie przedstawili twórcy… Zwierzogrodu

Kończąc wątek filmowy, specjalna nagroda dla autorów znakomitej animacji Zwierzogród, którzy sceną z leniwcami rozwalili całą salę kinową, przy okazji w najbardziej perfekcyjny sposób opisując doskonale znane nam problemy. Polecam cały film, bo to familijna rozrywka na najwyższym poziomie z mądrym przesłaniem w tle.

Pograłbym w… Overwatch

Nigdy nie byłem fanem sieciowego multiplayera. Wystarczyły jednak dwa darmowe weekendy z Overwatch, bym zapalił się do pomysłu spędzania godzin przy konsoli na wieloosobowych potyczkach. Trudno mi nawet jednoznacznie ustalić, co tak bardzo przyciąga mnie do tytułu Blizzarda. Swoje robi kolorowa, przyjemna dla oka oprawa. Ogólna miodność i przyjemność strzelania też jest przekonująca. Zbiór barwnych i ciekawych bohaterów – trudny do zignorowania jako atut. W miarę wolna od toksycznych zachowań i oszustów społeczność również zachęca do zabawy. Wychodziłoby więc, że… wszystko mnie się w Overwatch podoba.

Największym zaskoczeniem roku zostaje… Killer 7

Do przedziwnej produkcji rodem z Japonii zasiadałem bez przekonania. Nie przemawiała do mnie oprawa, system był dziwny, zarys fabuły totalnie niezrozumiały. Im więcej czasu jednak poświęcałem Killer 7, tym bardziej rósł mój zachwyt. Wkręciłem się w psychodeliczne klimaty i zacząłem powoli odkrywać kolejne atuty dzieła Goichiego Sudy. Dzisiaj mogę już nazywać Killer 7 największym pozytywnym zaskoczeniem roku, ale też jedną z lepszych gier, jakie przyszło mi sprawdzać w ostatnich latach. Co za klimat, co za postacie, co za bossowie!

Najlepsze zakończenie miała… Killer 7

Może nie rozpływałbym się tak nad grą Grasshopper Manufacture, ale swoje zrobiło też zakończenie. Oszołomiony siedziałem w zamyśleniu, obserwując przelatujące napisy i wsłuchując się w nastrojową melodię. Za takie momenty kocham gry. Wielki finał przedstawionej historii zaskoczył mnie, sponiewierał i zagrał na emocjach w stylu, który potrafi niewiele współczesnych produkcji. Takie coś obmyślić mógł tylko wizjoner, nie boję się użyć tego słowa.

Największe serialowe WTF zafundowały mi… Gra o Tron i Supernatural

Dwóch wyróżnionych. Produkcja HBO zasłużyła w momencie, gdy dotarłem do „Krwawego wesela”. Zainteresowani wiedzą już, o co chodzi. Druga aż tak drastycznie mną wstrząsnąć nie potrafiła, ale za to robiła to z zaskakującą regularnością. Co kilka epizodów, obserwując kolejne zwroty akcji i wydarzenia w życiu braci Winchesterów, łapałem się za głowę, nie dowierzając oczom i pomysłom scenarzystów (a przerabiam dopiero piąty sezon). Rzuciłbym kilkoma przykładami, ale nie chcę spojlerować i psuć wrażenia osobom, które jeszcze Supernaturalowi szansy nie dały. Warto to zrobić.

Oglądałem tylko jedno anime i było nim… One Piece

W minionych latach z reguły potrafiłem obok przygody Luffy’ego znaleźć też czas na choćby jedno kilkunastoodcinkowe anime. Tym razem nie dałem rady. Duża w tym zasługa samego One Piece’a, który przyspieszył i zaczął serwować takie zwroty akcji i wydarzenia, że nie sposób było się oderwać. Sytuacja na Sabaody Archipelago, akcja w Impel Down – to wszystko trzymało mnie na krawędzi kanapy przed długie godziny i sprawiło, że tylko utwierdziłem się w przekonaniu o genialności One Piece’a. Za mną ponad 450 odcinków, a nadal jestem co chwila zaskakiwany zwrotami akcji czy spektakularnymi pojedynkami.

To byłoby na tyle – mój 2016 rok w pigułce. Lista zaległości znowu się w ciągu tych minionych miesięcy wydłużyła, ale z liczby ogranych tytułów jestem mimo wszystko zadowolony. Trafiłem w tych siedemnastu pozycjach na kilka perełek i mogę mieć poczucie dobrze spędzonego pod względem gamingu roku. Co czeka mnie w przyszłym? Swoje poczynania i przemyślenia będę relacjonował na bieżąco – zarówno tutaj, jak i na blogu Gralingrad.pl czy youtubowym kanale. Zachęcam do śledzenia moich profili na Facebooku i Twitterze, by nic nie przegapić. A tymczasem, wszystkiego dobrego w 2017 roku! Niech PeCety i konsole Wam służą, a towarzyszą tylko dobrze zoptymalizowane i ciekawe produkcje!

Brucevsky
31 grudnia 2016 - 11:06