Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Gramy dalej 31 lipca 2016, 12:20

autor: Michał Jodłowski

Recenzja moda Fallout 1.5: Resurrection – podróż w stare dobre czasy kultowych RPG-ów - Strona 2

Fallout 1.5: Resurrection to wehikuł czasu. Przenosi nas w stare dobre lata 90., kiedy wychodziły kultowe RPG-i. Dla fanów pierwszych Falloutów, i nie tylko dla nich, Zmartwychwstanie to must-have!

Od zera do (anty)bohatera

Fallout 1.5: Resurrection stosuje stary jak świat patent, a mianowicie amnezję – główny bohater budzi się z okropnym bólem głowy w nieznanej mu jaskini, otoczony przez przerośnięte szczury i radskorpiony. Pierwszym przystankiem w nadchodzącej przygodzie jest mała wioska New Hope, skąd wyruszamy na pustkowia, aby stać się prawdziwym bohaterem w zdegenerowanym, zniszczonym nuklearną apokalipsą świecie bądź zwykłą (lub niezwykłą) oportunistyczną kanalią, żerującą na krzywdzie bliźnich. Wybór należy do nas i czynię w tym miejscu głęboki ukłon w stronę autorów moda za danie graczowi znacznej swobody działania oraz premiowanie rozwijania umiejętności niebojowych, zwłaszcza retoryki, co dodatkowo zwiększa immersję w przypadku osób lubujących się bardziej w słowach niż w wielkich spluwach. Warto przy tym zaznaczyć, że bycie wygadanym nie jest odpowiedzią na wszystkie problemy i naprawdę trzeba uważać, co, kiedy i do kogo mówimy, gdyż nieodpowiedzialne pyskowanie może sprawić, że dostaniemy w łeb, a nasze organy wewnętrzne zostaną sprzedane. Z drugiej strony, jeśli umiejętnie lawirujemy pomiędzy poszczególnymi linijkami tekstu, czasami da się uniknąć trudnej walki, niekiedy zbierając wszystkie profity wynikające z jej wygrania.

Podstawa to sobie radzić. Nie zawsze musimy być mili. - 2016-08-01
Podstawa to sobie radzić. Nie zawsze musimy być mili.

Główny wątek fabuły jest naprawdę przyzwoity, choć – jako się rzekło – operuje utartymi schematami: wyżej wspomnianą amnezją oraz wynikającą z wydarzeń z „jedynki” nienawiścią do wszelkich mutantów. Podobnie jak w przypadku kultowego Tormenta musimy odkryć naszą prawdziwą tożsamość (choć tym razem znamy przynajmniej swoje imię) i przeszłe losy, za wskazówkę mając jedynie tajemniczy symbol, jaki znaleźliśmy przy sobie w momencie przebudzenia. Tytuł, tj. Resurrection, także ma odniesienie do opowieści. Nie chciałbym nieopatrznie zdradzić jakichś szczegółów, zatem ograniczę się do stwierdzenia, że dociekliwie poszperawszy tu i ówdzie, przebrnąwszy przez kolejne rewelacje i całkiem niezgorsze zwroty akcji, możemy lepiej lub gorzej poznać głównego antagonistę i jego osobliwą intrygę, a nawet ostatecznie przejść na stronę wroga, co doprowadza do jednego z dwóch alternatywnych zakończeń i odpowiednio zmienia ostateczny stan świata oraz losy spotkanych w nim postaci. Może po zakończeniu przygody nie będziecie zadawać sobie pytań natury egzystencjalnej i czuć przejmującego smutku z powodu finału świetnej opowieści, ale i tak warto poświęcić czas na grę. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że Fallout 1.5 ma potencjał zachęcający do przynajmniej dwukrotnego przejścia tej pozycji.

Zdziwiłbym się, gdyby kiedykolwiek zniknął popyt na usługi przedstawicielek najstarszego zawodu świata. - 2016-08-01
Zdziwiłbym się, gdyby kiedykolwiek zniknął popyt na usługi przedstawicielek najstarszego zawodu świata.

Bogactwo możliwości

Zadania poboczne, choć nie wszystkie szczególnie ambitne, zdecydowanie są siłą Resurrection. I znowu: to od nas zależy, jak potraktujemy napotkane postacie, dla kogo będziemy pracować, kto wygra lokalną waśń, a czyje kości zbieleją na prażącym słońcu pustkowi. Wielkim plusem Fallouta 1.5 jest fakt, że znaczną część questów możemy zaliczyć na więcej niż jeden sposób, niekoniecznie według podziału na dobro i zło. Zresztą, granice między jednym a drugim zdążyły się nieco zatrzeć od czasu dwugodzinnej wielkiej wojny. Tak czy owak, ogrywając recenzowaną pozycję i testując alternatywne ścieżki, mojej postaci udało się urządzić strzelaninę w szpitalu (dokładnie: w placówce szpitalopodobnej), złapać chorobę weneryczną, zająć się sutenerstwem i zostać bezwzględnym mordercą.

Po oczach go, Boo, po oczach!

Cieszył mnie też fakt, że towarzysze w Resurrection nie są tylko mechanicznymi pomagierami i jucznymi mułami. Przeciwnie – często komentują bieżące wydarzenia, udzielają rad, dzielą się wiedzą bądź niewiedzą o aktualnej lokacji, ucinają sobie pogawędki, a czasem nawet mocniej angażują się w przebieg questów. Jest ich mniej, ale za to mają bardziej interesujące osobowości.

Zamykając kwestie fabularne, muszę uczciwie ostrzec, że pewne motywy w Falloucie 1.5 mogą naprawdę zgorszyć. I to nawet jeśli weźmiemy pod uwagę niewysokie standardy moralne tego wykolejonego świata. Oczywiście nie uważam tego za wadę, bo mimo wszystko nie odniosłem wrażenia, że niektóre wyjątkowo zwyrodniałe zachowania wciśnięto tu na siłę.