Forum Gry Hobby Sprzęt Rozmawiamy Archiwum Regulamin

tvgry.pl Przegląd tygodnia - "2010" brzmi nieźle

początekpoprzednia123
11.01.2010 18:55
401
odpowiedz
zanonimizowany494859
20
Chorąży

To było dawno, nie pamiętam już gdzie
siedziałem przy PeCecie jedząc marchewkę
nagle zdziwko wzięło mnie, bo nie wiem co się dzieje,
to virus, znów nawiedził on mnie
ratuję pliki, muzę i filmiki,
avast już wariuje, wersję aktualizuje
krew w żyłach już się mrozi,
lecz po chwili nic mi nie grozi,
viktoria, komputer uratowany,
idę dziś nad wodę, uradowany,
biorę plecak, pakuję do nich płetwy
zakładam kąpielówki i ręcznika ze dwa metry,
leżę na leżaku, na gorącym piasku,
z nieba lecą szczątki kosmicznego statku,
astronauta leci, prędkość niemożliwa
w wodę cudem trafia, głowa mu się kiwa,
spieszę mu z pomocą, pewnie już nie żyje,
widzę jego rękę, chwytam go za szyję,
na brzeg go zaciągam, pomoc mu udzielam,
głowę raz odwracam, a on mi spierdziela,
co się okazało, był to tajny agent,
co ja miałem począć, kryłem jego zadek.
patrzę ja pod nogi, mina już szczęśliwa
kaspersky'ego mi zostawił, chłopina poczciwa,
pędzę wnet do domu, program prosto z USA
co się okazało, płyta ma virusa :(

FINE :D

11.01.2010 20:53
402
odpowiedz
zanonimizowany494859
20
Chorąży

Teraz jeszcze historyjka w formie nie wierszowej :D

Akcja była prosta, wprowadzam robaka do rządowego systemu i dostaję sto dużych baniek od zleceniodawcy, wszystko szło jak po maśle, robak zrobiony, czeka na wprowadzenie. Gotowe, insekt płynie już po przewodach systemu, nazwałem go płetwa bo najpierw dla żartu zrobiłem jego graficzny projekt, wyszła mi ryba, no a że ryba ma płetwy to wziąłem nazwę i tak już zostało. Wirus był bezwzględny, niszczył wszystko to co miał zaprogramowane, mimo iż zabezpieczenia systemowe starały się jak mogły, poległy. Jednak co mnie zdziwiło to to że robił on kopię niszczonych plików na mój dysk. Znałem ich zabezpieczenia od zleceniodawcy, nie wiem skąd on je miał, ale nie pytałem, wziąłem kody i je po prostu wprowadziłem, na początku nic nie podejrzewałem, aż do czasu gdy mój "pracodawca" zaczął wypytywać o mój dysk i pliki znajdujące się na nim, coś mi zaczęło śmierdzieć, więc w razie jakichkolwiek niesprzyjających okoliczności, po wykonanej pracy zrobiłem kopię mojego dysku. Moje obawy były słuszne, kiedy zbierałem sprzęt i miałem już zamiar zmienić moje położenie, do mojego domu wpadły służby specjalne, nie miałem żadnych szans na ucieczkę, dom był otoczony.
Okazało się że była to operacja kryptonim "Astronauta", dlaczego astronauta zapytacie, nie mam bladego pojęcia. Co stało się ze mną ?? Wyszedłem z więzienia po 5 latach, nie wiele, ale skasowali cały mój sprzęt z jednym małym szczegółem, dysk, który zawierał kopie systemu rządowego schowałem i odzyskałem po wyjściu z paki. Okazało się że są na nim między innymi numery kont z hasłami, na którym znalazłem niezłe sumki pieniędzy. Dzięki tej dotacji państwowej, znów zacząłem tworzyć wirusy, które utrudniały życie ludziom.

11.01.2010 21:28
403
odpowiedz
Tureb
39
Chorąży

Rozdział 1 – Przebudzenie

Był suchy i upalny dzień. W tym świece ostatnio często zdarzały się takie gorące dni. Może to z powodu efektu cieplarnianego, o którym coraz głośniej słychać w mediach. Może to wpływ asteroidy 99942 Apophis, zbliżającej się do Ziemi, która według planu ma uderzyć w nią 2036 roku. Bez względu na to jaki był powód, lato zawsze jest najmniej atrakcyjnym czasem dla pracowników.

Spot lubił swoją pracę. Pomimo dużej ilości zajęć, dostarczała mu wiele przyjemności. Zwykle całe dnie spędzał w robocie. Lubił, gdy było co robić. Dlatego najmniej odpowiadał mu przełom czerwca i lipca – okres zaliczania semestrów w szkołach i na studiach. Teraz był koniec sierpnia, a nadal przychodziło mało zleceń. Ostatnio czasy stawały się szczególnie mało obfitujące w wydarzenia. Firma podejrzewała, że to za sprawą konkurencji. Matacze rozesłali po internecie serię filmików, w których to grupa zamaskowanych facetów w czerni napada na domy i bierze w niewolę klientów firmy.

Dziwić może każdego, że w tak upalny dzień, do koła jednego z bardzo nielicznych jezior na tym świecie, nie można było znaleźć prawie żadnej żywej istoty. Nie było to spowodowane obłokiem siarki, tworzącym mgłę nad jeziorem, ani nawet tym, że wszystkie śmieci i inne zanieczyszczenia z promienia kilku mil były tu gromadzone. Takie zanieczyszczenia były naturalne na tym świecie, więc mieszkańcy nie zwracali na to uwagi.

Dobry obserwator mógł dostrzec lekko zmutowanego rekina, leniwie pływającego w ściekach, którego jedynym widocznym elementem była wystająca ponad taflę wody nadgryziona płetwa grzbietowa. Ciecz miała zerową przezroczystość. Lecz rekin nie był jedynym, którego można było dziś tu spotkać. Na plaży (w rzeczywistości była to hałda usypana ze śmieci, porośniętych uschłą już pleśnią) wygrzewał się Spot. Po dłużej trwającym wypoczynku postanowił przespacerować się po swoim świecie.

Na pewnym etapie marszu poczuł ogromną potrzebę zrobienia czegoś co bardzo lubił (nie, nie chodzi o puszczenie bąka), a mianowicie zachciało mu się lać. Na jego szczęście obok stało suche drzewo, dosyć rzadka rzecz jak na pustynny krajobraz tego świata. Długo się nie zastanawiał i bez potrzeby rozpinania rozporka (na tym świecie nie noszono ubrań) zaczął opróżniać bolący pęcherz.

– Auu! – krzykną nagle, gdy poczuł chrupnięcie i ból od ugryzienia. – Co jest?

W następnej chwili zobaczył oddalające się futrzane zwierzę. Nie mógł określić co to dokładnie było i ile tego było. Stwierdził jednak, że nasikał na gniazdo tego czegoś. Chciał szybko zapomnieć o traumatycznym zdarzeniu, więc poszedł do biblioteki. Może znajdzie jakieś zlecenie z firmy.

Biblioteka na tym świecie spełniała wiele funkcji (najmniej tej, którą znamy z Ziemi). Można powiedzieć, że było to wielkie centrum handlowe, gdzie urzędowały między innymi takie instytucje jak bar striptizu, agencja towarzyska dla nawet najdziwniejszych przybyszów, cmentarz, stoisko z watą cukrową, itp.

Z rzeczy, które można zobaczyć w bibliotece, Spot największą sympatią darzył ekrany przyszłości Tam też się udał. Nie były to urządzenia przepowiadające przyszłość, lecz komputery zaprogramowane tak aby monitorować i rejestrować z całego świata najciekawsze wydarzenia. Z powodu nieprzyzwoitości cwanych komputerów i braku możliwości kasowania danych, Spot bez ograniczeń mógł oglądać nieświadome, nagie dziewczyny np. podczas golenia.

Gdy Spot był zajęty „poznawaniem świata”, do jego uszu dotarło głośne „puup!”. W następnej chwili usłyszał upadające ciała i krzyki tych, którzy potrafili utrzymać się na nogach.

– Takiego smrodu jeszcze nie przeżyłem!

– To nalot srakoszczyn.

– Mszczą się za to, że nie mamy własnej toalety i korzystamy z ich.

To prawda, na tym świecie był jeden problem – bark toalet. Nawet jednej spróchniałej latryny. Z tego powodu każdy, kto zechciał rzeźbić w brązie, musiał udać się do sąsiedniego świata, którego kształt przypominał przeogromną muszlę klozetową z ciągle zasikanymi: deską klozetową i dywanikiem. Srakoszczyny – mieszkańcy świata QPO-KLEX – zawsze obwiniali o to mieszkańców tego świata.

– To nie obcy. Trochę popuściłem – Spot dopiero teraz zorientował się, że musi się załatwić.

W następnej chwili dwóch gości w czerni wykopało Spota z sali ekranów przyszłości.

– To był twój ostatni taki numer. Więcej tu nie wejdziesz.

– Chamy! Więcej nie wrócę do tego chlewu.

Spot pokazał brud spod paznokcia środkowego palca u ręki i odszedł. Już mocno mu się chciało...

Jednym ze sposobów, aby dostać się do innego swiata, był transport internetowy. To dobry sposób, bo nawet w tak zacofanym miejscu jak Ziemia istniała sieć i była szeroko rozpowszechniona. Jednak, aby skorzystać z takiego transportu, trzeba czekać na zlecenie. W tej chwili nie było żadnego. Potrzeba narastała…

Musiał skorzystać z innego urządzenia. Podszedł więc do faksu znajdującego się w jakimś biurze, uświadomił sobie, że nie pamięta numeru na QPO-KLEX (aby skorzystać z faksu, trzeba było znać numer świata).

– Przepraszam – powiedział do przygniłego pomidora (a przynajmniej tak mu się wydawało) siedzącego za biurkiem, którego właśnie zauważył. Zazwyczaj nie używał takich słów i zawsze ciężko wychodziły one mu z ust, ale tym razem był w potrzebie. Liczył się czas. – Czy zna pan numer na QPO-KLEX?

Gość nie odezwał się. Widocznie czytał gazetę, która leżała na biurku.

– Ahem – zacharczał Spot. Czół, że zaraz może stać się nieszczęście.

– A, tak? Słucham. Pan o coś pytał? – ockną się w końcu pomidor. Ostatnie zdanie dodał widząc siną twarz Spota, uznał jednak to za normalne i dodał – właśnie czytałem artykuł o krwawej rzezi na Ziemi. Oni masowo wybijają pomidory. Trzeba coś z tym zrobić.

– Tak – potwierdził Spot nie słuchając. – Numer na QPO-KLEX – dodał wskazując faks.

– Aha. Hmm... – zastanowił się – już mam ten numer, to 123.

Spot natychmiast wpisał podany numer i dopiero teraz zorientował się, że jego gatunek nie może korzystać z faksów. Ale nagle trafiła się okazja – E-MAIL! – Pomidor właśnie zabierał się za odebranie swojej wiadomości. Można było dostrzec, że nadawcą jest mieszkaniec QUPO-KLEX – oni nigdy się nie podpisywali. Spot wiedział, że długo nie wytrzyma. Natychmiast skoczył przed siebie, przypadkowo rozgniatając czerwone warzywo, którego szczątki rozbryzgały się na artykule w gazecie – „Rzeź niewinnych pomidorów”.

Dotarł do portu USB. Jego stopy oderwały się od ziemi, a całe ciało zaczęło przechodzić przez wąski otwór. W następnej chwili był już na miejscu.

Nikt nie lubił tej planety, a szczególnie Spot. Tym razem przybywał w to miejsce wyłącznie z potrzeby. Istoty tu żyjące pobierały strasznie duże opłaty za korzystanie z WC. Babcią klozetową był oczywiście mieszkaniec QUPO-KLEX (cholerni tradycjonaliści). Nie opisze ich wyglądu bo sam się brzydzę o tym myśleć.

Mimo wszystko trzeba było tu przychodzić. Rekordziści robili to raz na tydzień (dłuższe próby wstrzymania prowadziły do tragedii).

Pot znalazł się w chłodnym, wilgotnym pomieszczeniu. Ściany porastał grzyb. Na betonowej podłodze zalegały kałuże jakiejś niezidentyfikowanej mazi, która pochodziła niewątpliwie ze zardzewiałego kraniku (mieszkańcy tej planety mieli hopla na punkcie higieny). Przebywając tu, jedno było wiadome: jak najszybciej załatwić co trzeba, żeby nie dostać syfu albo jeszcze czegoś gorszego.

Przy drzwiach siedziała gościówa pobierająca opłatę.

– Pięć złotych monet i dwie srebrne – wycharczała maszkara na widok klienta.

– Jak to? Zawsze było po trzy – wykrzyczał z oburzeniem Spot, wyciągając taką kwotę (swoją drogą zastanówcie się, gdzie może schować pieniądze, osoba nie mająca ubrania). – Nie mam więcej.

– Ostatnio podnieśli podatki – odparła z nieukrywaną rozkoszą babcia klozetowa. – Nie ma pieniędzy, nie ma srania.

– Ale ja musze!

– Nie ma...

Było już za późno. Kasjerka nie zdążyła dokończyć zdania. Nastąpiła wielka eksplozja.

Po wszystkim Spot dobrze wiedział co należy zrobić, jeśli chciał żyć.

– Trzeba spadać.

– Stój! – słyszał za sobą głosy.

Nie zwracał jednak na nic uwagi. Szybko napisał mala zwrotnego i w następnej chwili był w domu.

Wiedział, że srakoszczyny nie darują mu darmowego skorzystania z toalety. Postanowił więc, do czasu aż wszystko się uspokoi, przyjąć jakieś zlecenie. Musiał tylko trafić na okazję.

Wyszedł na chwilę z biura, aby znaleźć jakieś prezenty dla starego kumpla i jego rodziny. Zawsze ich odwiedzał podczas pobytu na Ziemi.

Gdy opróżnił już pierwszy lepszy śmietnik, ze słowami:

– Na ziemi nie ma takich rzeczy, nie zorientują się.

Wrócił do biura.

W miejscu, gdzie siedział pomidor, z którym wcześniej rozmawiał, była teraz czerwona mokra plama.

– Nic panu się nie stało?

Nie usłyszał odpowiedzi.

Nagle poczuł ogromne ciśnienie próbujące go rozsadzić. Spojrzał w niebo i spostrzegł wielkiego asteroida w kształcie rolki papieru toaletowego, zmierzającego w jego stronę. Spot domyślił się, że doprowadził do zagłady swojego pięknego świata.

Ważniejsze jednak było to, że trzeba się ewakuować, aby przeżyć.

Poszczęściło mu się. Przyszło zlecenie! Pomyślał, że jego przyjaciel będzie musiał dać mu bezpieczne schronienie na dłuższy czas.

Włożył ręce w szczelinę i zaczął się eksportować ze świadomością, że już tu nie wróci.

Rozdział 2 – Znowu w pracy

Już w czasie krótkiej i szybkiej podróży międzyplanetarnej, Spot zorientował się, że coś jest nie tak. Nie pomylił się. Wychodząc ze szczeliny nie zdziwiło go to, że wypadł głową w dół, uderzając w marmurową posadzkę (takie przypadki zdarzały się dosyć często, zwłaszcza podczas pospiesznego importu).

Zwykle zlecenia były realizowane na małą skalę w niewielkich pomieszczeniach. Prywatne zamówienia. Tym razem było inaczej. Tak jakby zlecenie globalne. Miał dostęp do całego uniwersum. Postanowił traktować to jak każde inne zadanie, które wykonywał wiele razy wcześniej. Najpierw wtopić się w otoczenie. Rozeznać się w sytuacji. Stał przed recepcją jakiegoś drogiego hotelu i widział przed sobą gromadę ludzi gapiących się na niego z opuszczonymi szczękami. W telewizorze powieszonym na ścianie pokazywali właśnie relację na żywo z Buool w Hiszpanii (”Rzeczywiście straszna rzeź” – pomyślał). Wstał i przemówił.

– Co jest? – Speszył się, mimo wszystko nie lubił być w centrum uwagi. – Trafiłem tu przez przypadek. Pewnie wybuch spowodował błąd w przekazie. – Następnie dodał, przypominając sobie, że homo sapiens jest mało inteligentną rasą: – to się zdarza.

Recepcjonistka podniosła słuchawkę telefonu i zaczęła gorączkowo, na oślep wykręcać numer, nadal patrzyła na Spota. Z powodu wynikłej awarii stanął przed trudniejszym zadaniem niż zwykle. Na razie postanowił udać się do przyjaciela. Zostawiając zgromadzonych, wyszedł z hotelu, w poszukiwaniu jakiegoś transportu, który zawiezie go do Gienka.

Nie pamiętał adresu. Nigdy nie miał głowy do takich rzeczy. Zwłaszcza, że był w domu Gienka zaledwie kilka razy i zawsze tylko na alkoholowych imprezach. Kiedy się zastanowił, doszedł do wniosku, że w ogóle nie wie jak wygląda willa przyjaciela. A przecież nie będzie pytał przechodniów gdzie stoi duży budynek (jedyny element jaki pamiętał), ostatecznie wiele bloków dokoła było dużych, może to jeden z nich.

Postanowienie Spota w tej sytuacji było oczywiste: wybrać jakiś autobus na chybił trafił i jechać aż zobaczy coś, co się kojarzy z CKM*. W końcu można powiedzieć, że to był jego prawdziwy dom na Ziemi.

Pechowo, pierwszy autobus, który zatrzymał się na przestanku był mocno zatłoczony (nie mówiąc już o jego złym stanie technicznym). Mimo to Spot trzymał się swojego postanowienia i wsiadł do przeładowanego pojazdu. Wszyscy natychmiast spojrzeli na niego – niektórzy z zaszokowaniem, inni z odrazą – nie przejął się jednak tym zbytnio. Często widział różne dziwolągi na swojej planecie i przypatrywał im się z odmiennymi wyrazami twarzy (tylko, że teraz miał postać człowieka... Co jest kurna?).

Zdziwiło go również to, że tak dużo osób stoi skoro jest jedno miejsce wolne. Z przodu siedział jakiś chłopak w skórzanej kurtce i irokezem na głowie – najwyraźniej student – palił papierosa mimo protestów innych pasażerów. Z tyłu spał biznesmen w potarganej białej koszuli. Pot nigdy nie ukrywał swych homoseksualnych skłonności, więc nie przeszkadzało mu takie towarzystwo. Powoli zaczął się przeciskać do wolnego miejsca. Już miał usiąść...

– Radzę tego nie robić. – Ostrzegł pasażer, który razem ze Spotem wsiadał na przystanku do autobusu. – Codziennie jeżdżę tą trasą. Krzesło jest uszkodzone i jeśli na nie usiądziesz to spadniesz. – Widząc nie przekonaną minę adresata tych słów dodał: – Cholerni emeryci! Zawsze wykręcają śruby na złom.

– Dziękuje – odparł Spot. Wiedział, że chłopak robi z niego balona, żeby zająć miejsce, z natury jednak był pokojowo nastawiony do życia, więc odszedł z powrotem na przód autobusu.

Kontem oka zobaczył jak jego rozmówca natychmiast skulony w pośpiechu siada na wolne miejsce i otwarcie śmiejąc się z tego co właśnie osiągną w dość łatwy sposób, zaczął wyciągać z plecaka swoje notatki.

W następnej chwili stało się jasne, dlaczego wszyscy unikali tego jednego miejsca. Biznesmen z tyłu przebudził się na chwilę tylko po to, żeby zwymiotować, następnie znowu zasną. Dwa kolejne siedzenia zostały pokryte grubą warstwą wymiocin które śmierdziały etanolem, sokami żołądkowymi i (chyba) hamburgerem z restauracji fast-food, co można było stwierdzić po nie przetrawionych kawałkach mięsa i bułki.

W odwecie za poprzednie poniżenie, Spot zaczął się nabijać z poszkodowanych.

– Kto się śmieje, ten się śmieje ostatni! – krzyknął.

Na najbliższym przystaniu wysiadła większość pasażerów. Upalny dzień plus parujące rzygowiny, po chwili stają się zabójczą bronią dla zwykłych śmiertelników. Istniała też szansa na kolejne pawiowanie, więc nie warto było ryzykować i narażać się na pobyt w szpitalu lub co gorsza dłuższą i przymusową kąpiel.

Wreszcie w autobusie został tylko sprawca przerzedzenia (okazało się, że jest bez spodni), kierowca, nie mający innego wyjścia, Spot i jakiś starszy facet, który najwidoczniej nie był świadomy co się dzieje dokoła. Spot dostrzegł w starcu cień nadziei. Choć wiedział, iż to bardzo malutki cień, podszedł.

– Dzień dobry! – Przywitał się, nie wiedząc czy musi krzyczeć, aby go usłyszano. W tej samej chwili domyślił się dlaczego staruch nie wyszedł z resztą – śmierdział tak samo jak otoczenie. – Czy nie wie pan gdzie jest Czubków Klinika w Milanówku?

Przed odpowiedzią, pomarszczony piernik puścił bąka. Trudno było uwierzyć, że te spróchniałe imitacje kości, jakie odbijały się na szarej skórze, wytrzymały tak mocne uderzenie.

– Nie – powiedział z dziwnie niestarczym głosem. – A co, potrzebuje pan pomocy specjalistów.

– Nie. Szukam starego znajomego. – Spota zawsze denerwowały ludzkie istoty, ale dzisiejszy dzień to już przesada. Co ich ugryzło? – Może znasz dr Gienka?

– Nigdy nie słyszałem.

Gdy starzec znowu pierdną, pot pożegnał się i wrócił na przód autobusu z obawą, że kolejnej dawki, bez wątpienia szkodliwych oparów, nie wytrzyma.

– Do widzenia. Zaraz jest mój przystanek – skłamał.

Z każdą chwilą jazda robiła się coraz nudniejsza. Pot nie wiedział nawet, czy to wszystko ma jakiś sens. Postanowił zająć się czymś, zwłaszcza, że nie chciał myśleć o zapachu i zaduchu jaki panował w pojeździe. Wyciągnął więc markera i zaczął wypisywać na siedzeniach przekleństwa i nieprzyzwoite teksty.

W pewnej chwili zainteresowała go naklejona biała kartka z czerwoną obwódką, znajdująca się nad drzwiami. Czerwone litery tworzyły słowa:

1. W razie potrzeby pociągnąć dźwignię.
2. Nieuzasadnione użycie będzie karane.

***

– Uwierzcie mi, to jakieś nieporozumienie.

Pół godziny później Spot tłumaczył się na posterunku policji jakiemuś otyłemu i łysiejącemu funkcjonariuszowi.

– Zniszczył pan mienie publiczne, wyważając, bez podania przyczyny, drzwi. – Policjant zaczął wymieniać popełnione przewinienia. – Powodując przez to wypadek kilkunastu samochodów.

– Już mówiłem. Tam było napisane polecenie, żebym to zrobił. Nie moja wina, że część tekstu była zamazana. I co z tego, że to ja zamalowałem?

– Jechał pan autobusem komunikacji miejskiej bez biletu.

– Myślałem, że skoro mam jechać w złych warunkach, to jestem zwolniony z tego obowiązku.

– Bez zgody personelu, wtargną pan na teren hotelu...

– Ile razy mam tłumaczyć, że to się stało niezależnie ode mnie? Po prostu wybuch...

– ... bez ubioru.

W tej chwili Spot zamarł. Jak mógł popełnić taki błąd? Zapomniał, że na Ziemi nie powinien tak szybko się ujawniać. Powinien przyjąć stadium ukrycia, póki całkowicie nie zaaklimatyzuje się w otoczeniu. „Zwłaszcza jeśli to jest tak wspaniałe ciało, które łatwo może przykuć uwagę” pomyślał o sobie pochlebnie w duchu.

Mimo to Spot postanowił przystąpić do kolejnego kontrataku. A nuż tym razem okaże się skuteczny.

– Dopiero co przybyłem z miejsca, w którym chodzi się w negliżu – chciał utrzymać poważny ton, ale nie do końca mu wychodziło. Ta sytuacja zaczęła go trochę bawić – nie zdążyłem się ubrać.

– No jasne! A ja jestem z Policjantowa i nie ściągnąłem jeszcze munduru.

Po tym żałośnie kiepskim dowcipie, Spot zorientował się, co jest grane. Matka stojącego przed nim faceta, nie kochała go w dzieciństwie. Kontynuował jednak, współczując swojemu rozmówcy.

– Ja nie jestem kryminalistą. Należę do innej kultury.

– Człowieku, ty chyba się źle czujesz. – Powiedział, najwyraźniej już znudzony policjant.

Te słowa podsunęły Spotowi pewną myśl. Jeśli będzie udawał chorego na głowę, to go zawiozą w miejsce, do którego zamierzał dotrzeć. Było nim oczywiście CKM.

Przystąpił do działania. Wyciągną obie ręce przed siebie niczym zombie i na przemian przerzucał ciężar swojego ciała z jednej nogi na drugą. Chrapliwie przemówił (najwyraźniej dobrze się przy tym bawił):

– Bu, Buu! – Widząc, że nie przestraszył nikogo swoimi wygłupami, dodał: – Jestem strasznym astronautą po spotkaniu z kosmitami, który wrócił na tę cuchnącą planetę, aby was wszystkich pożreć. Tfu! – Spluną na podłogę. – Zmiażdżę was moimi zielonymi mackami.

Po tym przedstawieniu na twarzy policjanta pojawiło się zwątpienie. Zwrócił się o pomoc do swojego, tak samo głupio wyglądającego, kolegi.

– Ernest, ten facet to chyba świr. – Powiedział jakby Spota nie było obok. – Mówi, że ma zielone macki, a przecież widzę zwykłe ręce.

– Masz rację. Nie powinniśmy trzymać tu takich. Mogą stanowić niebezpieczeństwo dla otoczenia.

Pot ucieszył się, że ma do czynienia z dwoma durniami, których IQ nie przewyższa ilości palców u ręki. „Takimi łatwo manipulować” pomyślał, więc natychmiast przystąpił do kolejnego ataku.

– Jeśli mogę coś zasugerować, to czy takich ludzi jak ja nie powinno się zamykać w specjalnych ośrodkach? – Nie chciał ryzykować. Mówił wprost. Przecież nie znał dokładnego poziomu głupoty swoich towarzyszy.

– Ty nie masz nic do gadania. – Odparł Ernest – Ernie, może odwieźmy go do CKM. Tam niech się tym przejmują. Nawet raportu nie trzeba będzie pisać.

– Zgoda.

Po dziesięciu minutach, z uśmiechem na ustach, w wygodnym kaftanie bezpieczeństwa, Spot jechał radiowozem do Czubków Kliniki na Manhattanie.

Wreszcie dojechali do starej, trochę zapuszczonej bramy wjazdowej CKM. Trudno było poznać materiał z jakiego została wykonana, bo cała porastała bluszczem.

Gdy jeden z policjantów poszedł „na zwiady” (po tym, jak z kolegą doszli do wniosku, że nie można wyrzucić świra poza samochód i szybko zwiać), z bramy wyszedł jakiś facet.

W pierwszej chwili Spot go nie poznał – dosyć młody, wysoki mężczyzna w bluzie z kapturem, spodnie miał tak nisko opuszczone, że wyglądało jakby w nie narobił, dredy zaniedbane, ich właściciel najwidoczniej myślał, że woda ma niszczycielskie właściwości – to był Gary syn Gienka. Po siedmiu latach mocno się zmienił, wtedy stażysta (oczywiście to tylko oficjalna wersja, cały czas się obijał i wykorzystywał w najohydniejsze sposoby niczego nieświadome upośledzone pacjentki, jego ojciec, który wówczas stanowił tu władzę, robił to samo), teraz lekarz i dyrektor placówki.

– O co chodzi? – Gary zapytał z przesadnie niewinną miną. Widać było, że ma nieczyste sumienie. – Przecież sąd uniewinnił nas z zarzutu zmuszania pacjentów do pracy w kopalni.

– Daj spokój. Niby po co w szpitalu psychiatrycznym dziesięć kilometrów piwnic. Wszyscy wiedzą, że za jedzenie każecie szukać ropy naftowej. Klinika od dawna ma problemy finansowe. – odparł policjant. – Ale dzisiaj jestem w innej sprawie. Mam dla was nowego pacjenta.

– Tak? To ciekawe.

– Jeśli ominie mnie raport, to zapomnę że kradniesz swoim podopiecznym rentę.

– Plugawe pomówienia! Ale załatwię ci to.

– Wiedziałem, że się dogadamy. – Powiedział policjant i poszedł do samochodu po Spota.

Gary natychmiast poznał swojego starego znajomego.

– Witam uciekinierze! – Mrugną do Spota. – Ten człowiek uciekł z naszego szpitala jakiś miesiąc temu. – Skłamał policjantowi.

– Uważajcie na niego. Wydaje mi się, że jest niebezpieczny. – Powiedział dumnie policjant (najwyraźniej go to podniecało).

– Tak. Pogryzł połowę naszego personelu zanim uciekł. Dlatego były takie zmiany w składzie lekarzy i pielęgniarek.

– Tak? A ja myślałem, że posypały się zwolnienia za polowanie na pacjentów i urządzanie orgii.

– Nie, nie. Co za bezczelne plotki. – Natychmiast zaprzeczył Gary. – Myślę, że możesz mi przekazać tego pacjenta i sprawa załatwiona.

– OK.

Po tym wszystkim policjant szybko oddalił się do samochodu. Nie chciał ryzykować, że ktoś się rozmyśli i odda mu z powrotem czubka pod opiekę.

– Witaj Spot! Jak dobrze cię znowu widzieć. – Gdy radiowóz odjechał, Gary przywitał się z przyjacielem. – Nic się nie zmieniłeś.

Fakt, że Spot się nie postarzał przez siedem lat, nie jest niczym dziwnym. Jego gatunek już tak miał. Matka natura postarała się i umieściła w jego genach funkcję automatycznej aktualizacji. Duża ilość podróży po internecie dodatkowo działała na korzyść Spota.

– Co cię do nas sprowadza?

– A co, już nie można odwiedzić starych znajomych? – Spot starał się żeby jego słowa zabrzmiały obojętnie.

– Fajnie, że jesteś. – Odparł Gary, chcąc zmienić temat. – Słuchaj, właśnie jadę do ojca na obiad. Wybierzesz się ze mną? Wszyscy się ucieszą.

– Pewnie. Szczerze mówiąc dziś jeszcze nic nie jadłem.

– Świetnie, to jedziemy.

– Tak, tylko możesz mi ściągnąć ten kaftan bezpieczeństwa?

– Ach, no tak! – Gary’emu zrobiło się głupio, że o tym nie pomyślał, więc szybko pomógł Spotowi ściągnąć strój (pod spodem miał więzienne szaty) – W domu dostaniesz jakieś rzeczy taty. Tam jest mój samochód. – Wskazał palcem pojazd pokryty rdzą, którego markę trudno było rozszyfrować.

***

– Czołem Iks! – Na miejscu, Spot z radością przywitał psa, którego znał już od dawna (zawsze wolał zwierzęta od homo sapiens). – Jak się masz?

Iks szczekną i zsikał się z radości na powitanie. Zawsze lubił swojego przyjaciela z innego świata. Tym razem nie miał jednak siły na kopulowanie z jego nogą, bo, jak na psa, był już strasznie stary.

W drzwiach swojej bogatej willi dumnie stał Gienek – od dawna emeryt. Ustawił się dzięki pomocy jaką przyniósł mu Spot podczas ostatniego pobytu na Ziemi. Podczas wykonywania jednego ze zleceń, Spot miał okazję manipulowania środkami finansowymi pewnego banku. Wszystko przelewał na rachunek Gienka. Ten nie podzielił się ani groszem. Spot miał o to żal.

Kiedyś dr Gienek dostał w akcie zemsty bana (na korzystanie ze sklepu internetowego sprzedającego Stoperan), wywołanego przez firmę Spota. Nie dość, że doktorek nie zdążył do klopa (brudząc wszystko w koło), to jeszcze tak długo siedział na kiblu, że dopiero po miesiącu wyszedł z głębokiej katatonii, w którą zapadł (wyobraźmy sobie, co się dzieje z ludzkim ciałem po dziesięciu godzinach wydalania).

– Witam w moich skromnych progach. – Zawołał Gienek z słabo udawaną skromnością. – Kiedy tu przyjechałeś?

– Dzisiaj drogi przyjacielu. – Oboje zawsze zachowywali pozory.

– Wspaniale. Zaraz przyjdzie reszta. Gary! Spot! Wejdźcie proszę.

Mówiąc „reszta”, Gienek miał głównie na myśli swoje dzieci. Starał się zmniejszyć do minimum używanie ich imion i przyznawanie się do ojcostwa. Oprócz Gary’ego, który po ojcu został psychiatrą, prawdopodobnie doktorek wstydził się swoich potomków. No może jeszcze z wyjątkiem Futryny, bo zarabiała dużo pieniędzy (w rzeczywistości kradła fundusze przeznaczone na walkę z AIDS) i zawsze była skora do pożyczek.

Przed przyjściem kogokolwiek Gienek podszedł do Spota aby porozmawiać.

– Słuchaj Spot, dobrze się złożyło, że przybyłeś. Mam do ciebie ważną sprawę. Naprawdę mi na tym zależy.

– No słucham. O co biega?

– Nie masz może znowu jakiejś okazji na zarobek. Planowałem kupić wahadłowiec, a nie chciałbym zbytnio nadszarpywać domowego budżetu. Oczywiście dzielimy się pół na pół. – dodał szybko widząc zniechęconą minę Spota – obiecuję.

– Nie ma sprawy. Masz to załatwione.

– Dzięki, to naprawdę dla mnie ważne. – Odpowiedział bez entuzjazmu i miał już odejść.

– Zaczekaj! – Powiedział Spot, wiercąc się trochę. – Mam dla ciebie prezent.

Wyją śmieciowy upominek dla Gienka.

– Dziękuję. Nie trzeba było. – Skłamał doktor. – A do czego to służy?

Spot zorientował się, że nie wymyślił przeznaczenia rzeczy, którą trzymał w ręku. W rzeczywistości było to opakowanie po zjedzonej konserwie (jednak jak na Ziemie całkiem efektowne, nie przypominało tutejszych puszek, wyglądało bardziej jak telefon komórkowy z otwieraną klapką). Aby nie podać jakiegoś absurdalnego przeznaczenia, wykorzystał stary trik, którego zawsze używał w takich sytuacjach: jego twarz przybrała wyraz znudzonej żyrafy. Gienek wtedy myślał za każdym razem, że Spot zawiesił pracę i nie ma możliwości porozumienia się z nim.

– Może w najbliższym czasie sobie przypomnisz. Albo ja znajdę zastosowanie.

Spot zaśmiał się w myślach na widok zużytej mechanicznej prezerwatywy, wiszącej nad kominkiem, którą dał przyjacielowi poprzednim razem.

– Widzę, że masz nadal tę wyciskarkę do owoców, którą ci ostatnio dałem.

– Tak. – Odparł z entuzjazmem Gienek. – Nawet odkryłem dla niej nowe zastosowanie. Świetnie nadaje się jako środek antykoncepcyjny.

Spot znowu wrócił do numeru z żyrafą.

– Przed chwilą dzwoniła Rysia i mówiła, że lada moment tu będzie. Tylko musi odebrać syna ze szkoły. – Powiedział Gary podchodząc do rozmawiających.

– Akurat go znajdzie. Przecież wiesz jak rzadko tam chodzi. Jedynym powodem, dla którego dzisiejsze dzieci idą do szkoły, to wszczynanie burd dla rozrywki i uczęszczanie do darmowego sex-shopu jaki tam jest. – szczerze wyznał oburzenie Gienek.

– To takie nowe postanowienie ministra edukacji – dodał Gary widząc zainteresowanie Spota. – Twierdzi, że dzieci trzeba uświadamiać od najmłodszych lat.

– Moim zdaniem to straszna głupota – wyraził Gienek.

– A ja to popieram. Tato, jesteś strasznym konserwatystą. Wiesz jakie było moje zdziwienie, kiedy w dwudziestym piątym roku życia odkryłem, że kobiety różnią się od facetów? Moja żona Down przez miesiąc była na mnie obrażona za to, że zamówiłem dla niej najlepszego chirurga plastycznego w Stanach.

– Ja z Karol nigdy nie...

Nagle przerwał, rozproszony przez nadchodzący faks. Podszedł i wziął do ręki kartkę papieru, która właśnie pojawiła się w szczelinie urządzenia.

– Spot, to do ciebie.

Ten od razu domyślił się czego może dotyczyć wiadomość. Już od dawna dostawał listy z pogróżkami, których nadawcy domagali się zwrotu pożyczonych pieniędzy.

Szybko podszedł do Gienka, wyrwał mu kartkę, zgniótł w kulkę, rzucił na ziemie i ze wściekłością zaczął skakać po niczemu niewinnym papierze (goniec zawsze obrywa).

Gdy zobaczył miny obecnych, szybko się wytłumaczył.

– Mówiłem, że oddam im pieniądze jak będę miał.

W tej chwili przyszedł kolejny faks.

– To znowu do ciebie. – Tym razem Gary wziął wiadomość. – Zobacz. Nie chodzi o twoje długi.

Podał Spotowi kartkę na której znajdowała się następująca treść, zapisana wielkimi czarnymi literami:

DROGI SPOCIE
NIE CHCEMY OD CIEBIE ZWROTU ŻADNEJ POŻYCZKI. PROSIMY O PRZECZYTANIE NASTĘPNEJ WIADOMOŚCI.

I znowu w faksie pojawiła się wiadomość zaadresowana do Spota. Gary przeczytał jej treść, bo Spotowi ta umiejętność sprawiała trudność.

SZANOWNY PANIE SPOT
UPRZEJMIE INFORMUJEMY, ŻE JEST PAN ŚCIGANY PRZEZ MIĘDZYŚWIATOWY URZĄD DO SPRAW KONTAKTÓW MIĘDZY UŻYTKOWNIKAMI, ZA ZŁAMANIE KILKU Z PUNKTÓW REGULAMINU.
1. NIE UISZCZENIE OPŁATY ZA SKOŻYSTANIE Z TOALETY, PRAWNIE NALEŻĄCEJ DO OBYWATELÓW QUPO-KLEX.
2. NARUSZENIE PORZĄDKU PANUJĄCEGO W POCZEKALNI.
3. NIE UMYCIE RĄK PO ZAŁATWIENIU SPRAW FIZJOLOGICZNYCH.
JAKO ISTOTA NIE STOSUJĄCA SIĘ DO REGULAMINU POMAGAJĄCEMU UTRZYMAĆ POWSZECHNY PORZĄDEK, JEST PAN UMIESZCZONY NA LIŚCIE „POSZUKIWANYCH DO ZLIKWIDOWANIA”. ZOSTAŁ JUŻ WYSŁANY ZA PANEM UŻĘDNIK, KTÓRY WYKONA WYROK.
Z WYRAZAMI SZACUNKU.
PRZEDSTAWICIEL MIĘDZYŚWIATOWEGO URZĘDU
DO SPRAW KONTAKTÓW MIĘDZY UŻYTKOWNIKAMI
#######

Przez chwilę w pokoju zapanowało milczenie. Pierwszy odezwał się Gienek.

– W co ty się wpakowałeś.

– To nic groźnego. Ta długa nazwa organizacji jest wymysłem srakoszczyn. W rzeczywistości żadnej sprawy nie doprowadzili do końca. Już nieraz im podpadłem. Mają nadzieje, że sam się do nich zgłoszę. – powiedział szczerze Spot. – Nie bójcie się o mnie.

– Ja się nie boje o ciebie, tylko o siebie, bo jesteś w moim otoczeniu.

– Naprawdę nie ma czego.

– To dobrze przyjacielu. – Gienek poklepał Spota po ramieniu.

W tej chwili przyszedł kolejny faks.

– Niech to licho! Jeśli to kolejna groźba, to wylecisz z tego domu na... twarz, fagasie* !

– To z CKM. – Powiedział Gary, który wziął wiadomość do ręki i zaczął głośno czytać. – Doktorze Gary! Dziś, zaraz po pańskim wyjściu z kliniki, grupa pacjentów dokonała na dziedzińcu egzekucji przez powieszenie na doktorze Klaunie Serze... A ostrzegałem go, żeby nie grzebał w talerzach pacjentów podczas gdy jedzą. Oni tego nie lubią jak psy. – Skomentował Gary, na chwilę przerywając czytanie, po czym kontynuował. – Wie pan jakie mamy braki w personelu. Przez tą nieplanowaną śmierć, wielu pacjentów zostało bez lekarza prowadzącego, co ciągnie za sobą mniejsze wpływy finansowe z łapówek otrzymywanych z rąk rodzin chorych. Proszę o natychmiastowe poinformowanie mnie, co należy zrobić w tej sytuacji. Z uszanowaniem. Ally McBeal. – Skończył czytać. Na twarzy miał dziwne rysy (być może po prostu trzymał bąka, którego nie chciał wypuścić). – Nie wiem co mam teraz zrobić. Niedługo stracimy wszystkich lekarzy.

– Nie martw się, na pewno kogoś znajdziesz. – Pocieszył go ojciec. – Gdy ja byłem dyrektorem CKM, to w takich sytuacjach brałem pierwszego lepszego frajera bez wykształcenia do czasu, aż znalazłem kogoś lepszego.

– Tato, a może ty byś chciał...

– Nie, nie, nie! Ja już z tym skończyłem i nie zacznę znów. Jak to się mówi: dwa razy nie wchodzi się do jednego szamba.

Gary ze zrezygnowaniem załamał ręce. Nie wiedział co ma począć.

– Mam! Wiem co zrobię. – Wykrzykną nagle. – Spot może ty byś mógł zostać lekarzem. Przynajmniej na jakiś czas. Podczas ostatniego pobytu tutaj osiągnąłeś znaczne sukcesy w tej dziedzinie. Pamiętasz tego pacjenta, który gryzł wszystko dokoła? To ty wpadłeś na pomysł żeby dać mu kamień. Gdy już wybił sobie wszystkie zęby, jego mania znikła jak ręką odjął. To było genialne.

– No nie wiem.

– Zgódź się, proszę. Pomogłeś w krótkim czasie większej ilości pacjentom, niż ja w całej karierze.

To była prawda tylko częściowo. Spot pomagał świrom pozbyć się swoich obsesji, ale w rzeczywistości kodował w ich głupich mózgach, to aby po opuszczeniu szpitala skontaktowali się z jego znajomym piratem, który miał wdrożyć nowe jednostki do fachu. Mało tego. Tacy ludzie zarażali swoim postępowaniem innych, całkiem niewinnych. Spotowi sprawiało to wielką przyjemność i rozrywkę. Miało to też pozytywne skutki dla jego firmy.

Spotowi przyszło do głowy, że i tak nie będzie miał ciekawszego zajęcia na Ziemi, a myśl władzy nad kimś sprawiała mu przyjemność, więc się zgodził.

– To super. – Ucieszył się Gary – Zaraz zadzwonię do kliniki z dobrymi wieściami. – W podskokach wybiegł z pokoju.

Rozdział 3 – Czas działać

Rysia z synem przyszła, gdy na dworze zrobiło się już szaro. Na jej nieszczęście akurat wtedy podjechała śmieciarka, aby opróżnić to co opróżniają śmieciarki. Zbieg okoliczności sprawił, że trzy rzeczy – duży pojazd, kałuża i Rysia – stworzyły własny wątek w tym opowiadaniu. Nieszczęsna kobieta została całkowicie pokryta warstwą cuchnącego błota. W następnej chwili, Gienek (nieco opornie) wpuścił ją do domu.

– Przeklęci kierowcy! Kto im rozdaje prawa jazdy? – Nie witając się z nikim, Rysia zaczęła otrzepywać spodnie z brudu.

Twarz miała umazaną w błocie, ale i tak łatwo można było dostrzec jej ładne rysy. Mimo, że upłynęło kilka lat, a na skórze przybyło sporo zmarszczek, Spot stwierdził po minie, że Rysia nadal jest dziewicą (syn – Garnek był adoptowany). Jej zapach wprawiał każdego w swego rodzaju trans. Mydło, którego używała, miało zapach trochę przypominający miód zmieszany z śledziem w oleju.

W końcu skończyła się otrzepywać i podniosła głowę, aby zobaczyć, co się dzieje dokoła.

– Spot? – Trochę ją zatkało. – Spot, to ty! Jak dobrze cię widzieć – i rzuciła się, aby uściskać starego przyjaciela, pomimo protestów atakowanego (nadal była brudna).

– Ja też się cieszę. – Powiedział Spot, gdy wreszcie się uwolnił.

– Zaraz musisz mi powiedzieć, co tam u mojego kochanego męża.

Mężem Grislle był Robalt Portfel – dawny pacjent CKM. Z racji tego, że był programistą, okazał się przydatny dla Spota, więc ten zabrał go ze sobą. Kobalt miał wiele fobii i kompleksów, które w znacznym stopniu utrudniały mu życie. Nauczył się jednak z tym żyć. Na przykład strasznie wstydził się pokazywać swoje ciało (uważał, że jest grube itd.), więc zawsze kiedy musiał iść na plażę podstawiał zamiast siebie swego sobowtóra – Pola, który robił to dla pieniędzy. W przypadku gdy musiał zajmować się dziećmi (bał się ich), wynajmował innego „klona” o imieniu Smary.

Takie zamiany doprowadziły Robalta do kłopotów z policją. Jeden z sobowtórów (zgadnijcie który) okazał się pedofilem. Portfel w żaden sposób nie umiał udowodnić swojej niewinności i został skazany na potrójne dożywocie w obozie pracy dla zboczeńców (osadzeni tam musieli kąpać, przebierać i zmieniać pieluchy starcom).

Spot nie odważył się powiedzieć Ryśce, że jej mąż odsiadywał wyrok na planecie, w którą uderzył wielki asteroid w kształcie rolki papieru toaletowego, co w efekcie spowodowało zagładę wszelkiego życia (zwłaszcza, że to on był winien owej zagłady). Musiał szybko coś wymyślić. Na Ryśce nigdy nie działał numer ze znudzoną żyrafą, więc było trudniej.

– Nie wiem co się z nim dzieje. Wiesz, że on ma własne ścieżki. – Wybrał najbezpieczniejsze rozwiązanie, likwidujące ryzyko pytań o szczegóły.

– Ale kiedy go ostatnio widziałeś?

Przed odpowiedzią na to pytanie uratował Spota dzieciak, który domagał się jedzenia.

– Ach! – Achnęła Ryśka. – Nie przedstawiłam ci jeszcze mojego syna Garnka. Widziałeś go jak miał zaledwie roczek.

– Bardzo mi miło – grzecznie przywitał się Spot.

Chłopiec nie odpowiedział.

W tym momencie zabrzmiało walenie do drzwi. Przyszli pozostali zaproszeni na obiad, więc wszyscy zaczęli się tłoczyć w małym korytarzu. Oczywiście każdy z nowo przybyłych (gdy zauważył) chciał się przywitać ze Spotem.

Pierwszy był Frank – jedyny facet jakiego znał Spot, który zrobił sobie operację powiększania pośladków. Poza tym pracował w znanej agencji towarzyskiej jako alfons. Miał nieco kobiece rysy twarzy, więc czasem dorabiał na scenie jako transwestyta. Wiele osób uważało (w tym Gary), że naprawdę nim był.

Frank nigdy nie był zbyt rozmowny. Jedyne co powiedział do Spota, to niewyraźne "Cześć", poczym zaczerwienił się i wyszedł do sąsiedniego pokoju, w którym miał się odbyć obiad.

Następna do Spota podeszła Abblababbla.

Swoje poglądy na temat problemu zanieczyszczania środowiska wyrażała na różne sposoby. Nosiła na sobie bluzkę na ramiączkach, zrobioną przez odcięcie dna papierowej torebki reklamującej jakąś piekarnię. Spódnicę zrobiła z czarno-białej gazety, butów nie nosiła. Jej mąż mimo wszystko nie wstydził się z nią pokazywać (może dlatego, że był ślepy i głuchoniemy).

Abblababbla bardzo lubiła Spota za to, że popierał jej sposób życia (oprócz jej męża, mało było takich osób). Serdecznie go uściskała i pocałowała na przywitanie.

Pojawiła się także Down, żona Gary’ego. Ona jednak nie podeszła, ponieważ zawsze była zła na Spota, za to że jej mąż bardziej interesuje się „tym odmieńcem”, niż nią samą.

Po przywitaniu wszystkich, Spot oddalił się do innego pomieszczenia, zostawiając rozgadaną rodzinkę. Już jest gotowy. Może doprowadzić swoje zlecenie do końca. Pomyślał, że mimo wielu przeszkód, nie było to zbyt trudne.

– Gdzie jest Futryna? – Gienek zauważył brak jednej z osób.

– Gdy ostatnio z nią gadałem, mówiła, że musi się ukryć przed policją i na jakiś czas zniknie. – Odpowiedział Frank.

– Aha! No tak. Ma ryzykowny zawód.

– Szczególnie wtedy, gdy kradnie pieniądze. – Wtrącił Gary, ale przerwał śmiech kiedy spostrzegł gniewne spojrzenie ojca.

– Jest już późno. Chodźmy coś zjeść – Gienek chciał zmienić temat. – Na obiad jest kurczak pieczony, ziemniaczki, marchewka z groszkiem i kompot ze świerzych owoców.

Wszyscy posłuchali pana domu i ociężale ruszyli w stronę jadalni. Jedynym wyjątkiem była Abblababbla, która wyszła z domu, zostawiając męża pod opieką niechętnej do pomocy Down. Abblababbla robiła to przed każdym posiłkiem. Nie lubiła marnować jedzenia, więc zawsze przechadzała się po osiedlu i przeszukiwała śmietniki w poszukiwaniu wyrzuconych resztek.

Rozgadana rodzina siedząca przy stole, nie mogła zwrócić uwagi na dziwne zjawisko dziejące się na zewnątrz.

W szybkim tempie robiło się coraz ciemniej. Abblababbla, która jeszcze nie wróciła, zauważyła, że samochody, ulice, drzewa, domy i wszystko do koła zaczyna zanikać, a następnie pogrążać się w nieprzeniknionej czerni. Znikła i ona.

– Chciałbym wznieść toast za mojego przyjaciela Spota – powiedział Gienek, stojąc przy stole z kieliszkiem kompotu w ręku.

Otoczenie zadrgało, jednak bez wstrząsu. Wszystko zgasło…

*CKM – Czubków Klinika w Milanówku
*Fagas – szybko dojrzewająca rasa owiec długowełnistych. Gienek, mówiąc do Spota „fagasie”, miał zapewne na myśli: „ty szybko dojrzewająca raso owiec długowełnistych” (miało to pewnie związek z bujnym owłosieniem Spota w najrozmaitszych miejscach ciała z wyjątkiem głowy).

11.01.2010 22:14
Crazy_Men
404
odpowiedz
Crazy_Men
35
Chorąży

znajac zycie 50% tych zajebistych gier co byly pokazywane bedzie na XBOXA i PS3 a malo na PC ;/. przeglad tygodnia zajebisty jak zawsze. p..s Wiadomo moze cos o Gothicu 4 ? iedy bedzie itd ?

11.01.2010 22:18
405
odpowiedz
Lwr
4
Junior

Był mglisty, ciemny dzień. Latarnia migała, auta śmigały, przechodnie wracali do domów. Siedziałem w domu. Było zimno, gdyż wyłączyli mi ogrzewanie. Rodzina pojechała na zakupy, a ja mogłem oddać się przyjemnościom.
Włączyłem peceta, następnie przeglądarkę i buszowałem. Wiele kart przelało się przez mój ekran, wiele wpisów w historii się uwieczniło, wiele filmów zbuforowało. Ale to wszystko nic. Jednej rzeczy nie zapomnę. Natrafiłem na ciekawe strony. 60 – latki z bułką i bananem oraz deską surfingową... Witryna, na której się zatrzymałem było bardzo obficie zaopatrzona w fotki. Oglądałem je, zajadając sobie serek homogenizowany, czekoladę, lody i owoce. No co, ”smaka” miałem. Wracając. Moją uwagę przykuła kategoria „Wild”. Wcześniej zastanawiałem się czy na nią wejść, ale gdy to zrobiłem byłem zaczarowany. Otyłe kobiety, w sile wieku, usiłujące okiełznać deski surfingowe w skąpym stroju. Bosko. Tak podziwiam, obracam monitor, głowę, siebie, w końcu zjeżdżam niżej i co widzę? Astronautę dobierającego się do „lasencji” na tle księżyca... Jakby tego było mało, on trzymał marchewkę! I miał na nogach płetwy! A fe, fu, bu! Obrzydziło mi to mój deser. Prawie zwymiotowałem. Wkurzyłem się, wyłączyłem komputer i poszedłem spać.
Na drugi dzień, po szkole, uruchamiam moją „skrzynkę rozrywki”, czekam aż łaskawie system się zaloguje. Gdy już się doczekałem moim pięknym, zaspanym oczom ukazał się pulpit. Niby mój. A właściwie mój – nie mój. Nie poznawałem go. Na tapecie było sto zdjęć astronauty! Tego z marchewką i w dodatku ubranego w płetwy, które kolory zmieniały jak w kalejdoskopie! Miałem ochotę roznieść wszystko wokół. Koleś na każdym zdjęciu z inną kobitką, na różnym tle i w zaskakujących maskach. I to na moim pulpicie?! O, nie – powiedziałem.
Wziąłem się do roboty. Net, pomysły i usuwanie szkodników. Skanowanie online – nic. Programy antywirusowe – to samo. Z pomocą różnych forów usiłowałem rozwikłać mój problem. Logi, usuwanie, rejestr... Pliki systemowe, ukryte foldery... Już mi się wszystko mieszało.
Po wielu godzinach męki. Porażek. Cierpień. Zmagań. Nerwów. Udało się. W końcu wraz z użytkownikami sieci wywaliłem szkodnika. Błąd zalegał wszędzie. W rejestrze, w logach. Śmieciach. Plikach. Okazało się, że natrafiłem na wirusa, spyware, adware i inne syfy w jednym. Promocja po prostu! Lepiej niż w hipermarkecie. Na rynku od niedawna. Miałem takiego farta, że trafiłem na mądrych ludzi, znających się na rzeczy i obcykanych w tym temacie. Jeślibym ich nie znalazł, nawet nie chce myśleć, co bym zrobił. Na szczęście system powrócił do stabilności, a tapeta... oczywiście została zmieniona. Już nawet nie chcę dochodzić, o co chodziło z tym astronautą.

12.01.2010 05:18
406
odpowiedz
zanonimizowany356372
14
Legionista

Oto ,oje opowiadanku, prosze wybaczyc błędy itp. ale pisanie tego w pośpiechu zaowocowało. Co kolwiek ma być życze miłej lektury.

Mała, szara myszka.

I
Ludzie mówię ze takie rzeczy się nie zdarzają, ze to wymysły, nieprawda i fałsz, ale zapewniam cie drogi czytelniku ze wszystko, co zdołasz sobie wyobrazić zapoznając się z tekstem to zaledwie połowa tego, z czym przyszło mi się zmierzyć i co przyszło mi zobaczyć.
Dzień zaczął się zwyczajnie, prosto. Zszedłem na parter mojego domku by zjeść śniadanie jak to zwykle robię rano… zapewne nie tylko ja. Moc, jaka dał mi posiłek napędzała mnie przez kolejne 7 godzin spędzone w szkole, nawet sobie nie wyrażacie jak ciężko było przeżyć ten dzień. Klasówka, z każdym się przywitaj… udręka szkolnego czasu, która umilał mi tylko mój najlepszy przyjaciel Janek.
Janek to zwykły koleś, jak Ja. Niczym się nie wyróżniamy, siedzimy w tym grajdołku i rozważamy jak wyrwać się gdzieś dalej, naturalnie zapewne nie uda nam się tego zrobić, bo jesteśmy cholernymi leniami. Nic nie osiągniemy i będziemy żyć w tym samym mieście do końca życia oglądając przez okno jak mijają dni, miesiące i lata na tej sadystycznej zabawie zwanej życiem. Tak przynajmniej myślałem jeszcze do tego dnia. No, więc po kolejnej z lekcji wpatrywania się w sufit o doglądania wielkiego pieprzyka Pani Bolewicz, która uczy fizyki w sposób, który można porównać do przypalania jąder rozgrzanym szpikulcem usłyszeliśmy ten ostatni dzwonek, który mógłby świadczyć, że to już koniec udręki na dziś…, ale nie rogi czytelniku wszystko się dopiero zaczynało.
Naturalnie zaraza po szkole padła jedna z propozycji w stylu „Wpadasz do mnie”, którą wyrzuciłem w stronę Janka niczym oklepane i automatyczne „dzień dobry”, które zawsze mówisz do nauczyciela i chodź nawet chcesz mu okazać nieco pogardy i się nie odezwać to i tak to powiesz, bo w przeciwnym razie niesmak właściwie niewiadomo, czego zostałby na twoim języku do końca dnia. To silniejsze od ciebie. Jednak tej propozycji nie mogłem do tego porównać, bo Janka zapraszałem z chęcią… lepiej nudzić się w dwójkę niż samemu.
Poszliśmy do mnie… jak zwykle. Mam w domu 2 dobre komputery, więc zawsze można pograć w sieci w grę, która zaspokoi nas na kolejną godzinkę. Tak było i tym razem. Jednak, gdy tylko wczłapaliśmy się po schodach męki i włączyłem komputery i już chciałem uruchomić nasza ulubiona grę Janek szybko i mocno chwycił mnie za rękę.
-Poczekaj!- Powiedział podniesionym tonem.-Dziś odpalimy coś nowego.

II
Gra już się ładowała, Janek siedział jak cholerny Zombie przed ekranem, światło ostro i wręcz magicznie wkradało się do mojego pokoju tworząc fantazyjne kształty, których nie powstydziłby się sam Picasso… czy jak on się tam zwał. Dziwny dym tworzył jakby rękę, która wciąż machała przede mną placem ostrzegając przed czymś. Ale to nic, bo gdy spoglądnąłem na ekran komputera zobaczyłem wielki rysunek… dziwny. Jakby kontur głowy jakiegoś gryzonia, który wpatrywał się we mnie wielkimi czarnymi oczyma. Coś było nie tak.
POKLIKAMY!?
Napis pojawił się nagle i z rozbłyskiem na ekranie. „Dziwne” pomyślałem.
-Janek? Jak właściwie nazywa się ta gra?- Zapytałem z dziwnym Staszkiem w głosie.
-Aaaa nie wiem…
Wyobraźcie sobie, myślałem, że to może jakiś dysk hackerski i teraz mój komputer będzie w sieci zła hakerów, którzy będą na niego wrzucać jakieś okropne zoofilskie zdjęcia, których nie ma ochoty oglądać a tym bardziej moi rodzice, którzy dbają o „czystość” mojego Internetu. „Poklikamy?” Napis znów się pojawił. W tej sytuacji mogłem zrobić wiele… wyłączyć komputer, odpiąć sieć…, ale ja postanowiłem uderzać w klawisze tak by powstały słowa i odpisałem.
X: Poklikamy!?
X: Poklikamy!?
Ja:, Kim jesteś!
X: Ile masz wiosenek?
Ja:, Co? Kim jesteś? Co to za jakaś chora gra?
X: Gra? Przyjacielu nie wiem, co sobie myślisz, ale jeśli miałabym to nazwać grą to nazwałabym to „Gra o Zycie”.
Ja:, Co? Odwaliło ci? Wyłączam się.
Szybko wypiąłem wtyczkę z kontaktu i odetchnąłem z ulgą, jednak była to chyba ulga z odruchu jak to „dzień dobry”, bo nie rozwiązałem problemy. Ku mojemu przerażeniu spoglądając na ekran wciąż widziałem ten rysunek i tekst, który przed chwila pisałem.
X: i co już?
Nie miałem pojęcia jak zareagować, chciałem powiedzieć Jankowi, ale go nie było. Nasuwały się pytania… „Czy on tez to widział?”, „Gdzie jest” w głowie miałem pełno myśli?
X: Janek jest ze mną.
Nierealne, niemożliwe, nie do ogarnięcia. Strach, zgrzyt i huk…, w co ja się wplatałem.

III
Ja:, Kim ty jesteś! Czego chcesz?
X: Ja… jestem zwykłą, małą, szarą myszką z grubiutkim ogonkiem… taki mały, szkodniczek, wirusik.
Ja:, O czym ty gadasz… jesteś powalona… Gdzie Janek!
X: Gadam o życiu i śmierci o przemijaniu, o straconych domach i o splugawionej ziemi. Mówię o cały wszechświecie, bo może sama jestem cały wszechświatem. Powalona może jestem. Mogę być szalona i pokręcona, ale o to tu chodzi… taka jestem taką mam naturę. Tym mnie stworzono.
Ja: Dzwonie na policję.
Podbiegłem szybko do naszego białego telefonu, wciskając przeżułknięte przyciski modliłem się by po drugiej stronie był ktoś, kto uwierzy i co najważniejsze… pomoże mi. Przyłożyłem słuchawkę do ucha, tonowe wybieranie brzmiało jak melodia. Jednak nikt się nie odezwał…. No prawie, słyszałem jakby szuranie pazurków i dziwny pisk, wiedziałem ze już taki słyszałem.
-To piski myszy! Myszy!- Krzyczał mi ochrypły głos po drugiej stronie.
Wyrzuciłem słuchawkę i upadłem na podłogę, odsuwałem się od ów sprzętu najdalej jak mogłem jednak to nic nie dawało. Pisk i szuranie było wszędzie. Słyszałem je… dokładnie, wyraźnie jak kroki rodziców po schodach, gdy uradzam sobie zabawę przy „zakazanych stronach”.
Ale nawet Ja, zwykły chłopak z małego miasteczka nie mogłem zostawić mojego kumpla i przyjaciela na pastwę czegoś, czego sam nie rozumiałem. Powoli i jakby bez głośnie podszedłem i chwyciłem słuchawkę.
-Halo?
-Witaj, jak miło cię słyszeć! -Ochrypły głos dyszał mi do słuchawki.
-Czego chcesz? -Zapytałem
-Ciebie… Heniuś… ciebie całego opakowanego w soczyste i żółciutkie plasterki sera.
Nastała cisza. Cisza tak przejmująca, że niemal wydawało mi się ze nie istnieję.
Nagle spostrzegłem ze drzwi do szafy są otwarte a za nich wystaje… mały, różowy, mysio ogonek.
Ogon znikł tak szybko jak się pojawił jednak blask z szafy pozostał. Gdy chwytałem klamkę poczułem jak metal za niej przecieka mi przez palce, poczułem dziwy głód i przekroczyłem próg szafy.

IV
Jak to się mówi… „Nie byłem już w Kansas?. Przed moimi oczyma wiły się potężne schody, długie i przerażające… stanowiły kwintesencje wszystkich schodów. Powykręcane stopnie, sypiąca się poręcz i wyślizgane krawędzie każdego z schodków sprawiały wrażenie czyhających na moje życie… i zdałem sobie sprawę to nasze szkolne schody. Musiałem je przejść… znowu, jeszcze raz… przecież już dziś zaliczyłem ten horror.
Wspinając się po kolejnych stopniach widziałem jak wszystko dookoła mnie zmienia się w kod komputerowy jak w Matrixie. Liczy i znaki spadły w dół z wielką szybkością, w chaosie a jednak w tym chaosie była harmonia. Nagle, niewiadomo, czemu jeden z znaków spadł prosto w schody krusząc je na miliony kawałków. Nie było gdzie szukać ucieczki, schody w dołu już dawno poznikały te z góry kruszyły się jak chleb na ostatniej wieczerzy… wszystko było stracone. Nastała ciemność.
Obudziłem się w dziwnym pomieszczeniu. Wymiar nie większy niż trzy na trzy metry. Było z niego tylko jedno wyjście, przez drzwi, które znajdowały się centralnie przede mną. Wstałem i szarpnąłem za klamkę.
-Ekh.. Nie twoja kolej!
Obróciłem się i zobaczyłem, że pod ścianą stoją trzy krzesła a na jednym z nich człowiek z wielką szklaną kula na głowie i w białym skafandrze.
-Nie twoja kolej… Siadaj.- Powiedział Astronauta wskazując miejsce obok siebie.
Usiadłem… nie chciałem dostać ciosu z jakiegoś kosmicznego noża między zebra.
-Który masz numerek? – Zapytał.
-Nie mam numerka.
-Każdy ma zobacz w kieszeni.-Zasugerował dysząc w swoją kopułę.
I faktycznie w mojej kieszeni miałem mała kartkę z liczbą „6 908 234 163”
-ooo to zaraz po mnie! Pięknie! Pięknie!- Wykrzycał mi do ucha ściskając w ręku świstek z namalowaną jedynka.
BING!!!
Nad drzwiami rozświetliła się wielka liczba Jeden, gdy astronauta to zobaczył wstał, ukłonił się i poszedł prosto.
-Poczekaj! -Krzyczałem –Gdzie idziesz!?
-Jestem Astronautą i lecę w kosmos!
Po tych słowach szybko znikł za drzwiami.
BING!!!
Zaledwie sekundę po tym jak znikł ten dziwny facet licznik wyświetlił liczbę dwa.
BING!!! 3!
BING!!! 4!
BING!!! 6 908 234 162!
To nie ja.
BING!!! 5!
BING!!! 100!
Mijały godziny… lata. Wyrosła mi broda i wyskoczyły plamy wątrobowe. Cyfry i liczy wyskakiwały chaotycznie, niespójnie… głupio. A ja nie mogłem wstać z przeklętego krzesła.
BING!!! 6 908 234 163!

V
Przekroczyłem wrota, które już tak długo musiałem oglądać, ku mojemu zdziwieniu znów byłem młody. Moje życie wróciło do mnie jak do Spider-Mana w odcinku… ktoś ogłada w ogóle Jetix?
I znalazłem się na wielkiej okrągłej arenie, wyglądała jak ta z filmu „Gladiator”, nie wiem jak się nazywała. Na środku na wielkim piedestale stał tron… wielki, kunsztowny i wykonany z przepychem.
A na tronie siedział gryzoń.
Nie byle, jaki gryzoń, była to Mysz. Mała, szara myszka z wielkimi i Czernymi jak węgle oczyma oraz grubiutkim ogonkiem, niczym by nie odstępowała od wizerunku normalnej myszy gdyby nie fakt, że przepaśnie i wręcz podle się do mnie uśmiechała szczerząc zębiska, podczas gdy w prawej łapce ściskała Marchewkę, która obierała nienaturalnie długi i ostrym pazurem, który wyrastał jej z czegoś, co mogę nazwać chyba… mały palcem lewej łapki.
Mysz nic nie powiedział tylko się gapiła i obierała swoją marchew, skrobała ją dokładnie, milimetr po milimetrze… jej pazur pracował jak najdokładniejsze ostrza w jakiejś najdokładniejszej maszynie, oczy wgapione we mnie a pazur pracuje, obiera i skrobie… szybko ale z gracją, pieczołowicie. Sok z Marchwi począł ściekać jej po tym Arcydługim paznokciu, który tak na dobra sprawę był chyba dłuższy niż tipsy Rutowicz a nawet dłuższy niż Penis gwiazdora filmów porno… był długi i ostry… napawał mnie strachem. Mysz obierała nadal, marchwi ubywało a wszystkie ścinki leżały u moich stop, pot spływający po jej wąsach był szybko i sprawnie zlizywany przez termita, który najwidoczniej skończył na usługach u tego geniusza zbrodni. Gryzoń skończył pracować na marchwią… oblizał skrupulatnie pazurek i wyciągnął w moją stronę łapkę, na której trzymał to, co zostało z marchwi. O dziwo to był nikt inny jak Ja… znaczy moja podobizna. Mysz pokazywało mi ją i uśmiechał się coraz szerzej aż w końcu zamknęła łapkę rozbijając małą rzeźbę w drzazgi i uśmiech znikł z jej pyszczka.
Teleportowała się tuż obok mnie, wymachiwała pazurkiem i niuchała pod nosem, szybko i sprawnie operowała swoją wrodzoną bronią, wyskakiwała na wysokość mojej twarzy i szybkimi obrotami starała się poderżnąć mi gardło. W tle wszystkiego, niczym w wietrze słyszałem „potnę cię… potnę cię tak bardzo…, że nie będziesz chciał…. Bym tak cię pocięła…”.
Mysz przyparła mnie do muru, śmiejąc się podle oblizała pazur i poczęła go ostrzyc o swój ogonek jak stary golibroda ostrze swojej brzytwy o pas. Robiła to wolno a jednak tak, że nie mogłem się ruszyć… w ogóle nie mogłem nic powiedzieć. Nagle mysz przestała i skierowała pazur w moja stronę. Wydawało się, że to koniec a jednak nie wszystko było stracone. Podszedłem do myszy i spojrzałem jej prosto w te demoniczne ślepia, chwyciłem za pazur i przytuliłem jak najmocniej się dało. Zrozumiałem fakt, że mysz była uwięzionym potężnym wirusem, który mógł opanować świat, ale nawet ona potrzebowała przyjaciela i miłości. Różniło nas tak wiele a jednak byliśmy tacy podobni… Ja Henio i Ona Mała, szara myszka z mega pazurkiem.

VI
Nagle poczułem odepchnięcie i zobaczyłem pochylającego się nade mną Janka. Spojrzałem w telewizor, w którym leciał akurat „Mega Man NT Warrior” i zapytałem:
-Co się stało.
Janek opowiedział mi wszystko… Jak starałem się usunąć wirus który pożerał moje dane, jak biegałem do szafy w poszukiwaniu Anty-wirusa, jak w końcu usunąłem go wykrzykując ze „miłość zawsze wygrywa”, po czym podał mi kolejnego „maszka” dziwnego papierosa.
Ludzie mówię ze takie rzeczy się nie zdarzają, że to wymysły, nieprawda i fałsz… ze te środki tak nie działają a ci, co tak mówią zmyślają po to by zaimponować kolegom, ale zapewniam cie drogi czytelniku ze wszystko, co przeczytałeś to prawda, moja walka z tym strasznym wirusem wyglądała w każdym szczególe jak opisałem, a było tego nawet więcej ale kto chciałby to czytać. Tego jednego dnia moje życie się zmieniło, do naszej paczki dołączył nowy kolega, który został z nami na długi czas, dzięki niemu nasze życie było ciekawsze, mogliśmy osiągnąć wszystko, co kiedyś wydawało się niemożliwe. Niestety wszystko to trwało do godziny, gdy wrócili Rodzice i spostrzegli ze coś z nami „nie tak” i zaczęli pojmować, że nie tylko o czystość neta musza się martwić. Gdy zapytałem Janka, co on robił tego dnia powiedział tylko, że strasznie bolała go płetwa grzbietowa. Wszystko się skomplikowało, ale i odmieniło…, kto wie może jeszcze kiedyś powróci do nas ta mała, szara myszka.




12.01.2010 14:59
407
odpowiedz
Kacperpol
64
Konsul

Sjespan Tureb czy wy nie macie co na jamie robić
ciekawe kto to wszystko przeczyta c

12.01.2010 16:06
408
odpowiedz
zanonimizowany653328
3
Legionista

Pewnego zimnego dnia siedziałem na fotelu obrotowym aż tu nagle wyskakuje mi że znaleziono wirusa. Mój Antywirus szybko go usunął jak to robi kret z marchewkami w ziemi. Poczułem się bezpieczniej ponieważ mój komputer był dobrze chroniony przez antywirusa jak kombinezon chroni astronautę.Baza wirusów znajdowanych codziennie w moim komputerze jest jak wielka płetwa wieloryba. Więc jest ich bardzo wiele lecz radzę sobie z nimi bez problemu. Dlatego pisze to opowiadanie ponieważ przydał by mi się lepszy antywirus.

12.01.2010 16:15
Vader274
409
odpowiedz
Vader274
45
Generał

colossus mimo wszystko i tak stawiam na predatora choć "larwalną" postać obcego chętnie zobacze i ciekaw jestem jak wygląda część gry w której obcy się zmienia w pełnoprawnego osobnika.

12.01.2010 17:22
😈
410
odpowiedz
bigMAN
1
Legionista

No więc tak kolejne opowiadanie. Ale to jest bardziej hardkorowe. Przed przeczytaniem ostrzegam że mam zboczone poczucie humoru xD Dzieci nie czytać ;P Zbieżność nazwisk, imion przypadkowa.No to do dziełą

„+18”
Było ciepłe lato chodź czasem padało
Dużo wina się piło i w Call of Duty grało.
Tak zaczęła się wakacyjna przygoda
Miał imię Krzysiek i oglądał na kompie jak się robi loda.
Ostatniego dnia tych pamiętnych wakacji
Wpadł do niego wirus podczas nocnej onanizacji
Rozczarował się zupełnie gdy zrobił mu cenzurę
Nie mógł już zobaczyć jak ją facet jedzie w rurę
Więc do swojego przyjaciela astronauty zadzwonił
By wirusa z komputera jak najszybciej wygonił.
Następnego dnia kolega do Krzyśka przyjechał
Jednak tylko zrobił kupę i zaraz pojechał.
Następnie z lekarzem Płetwą się skontaktował
Poradził mu żeby się nacierał marchewką i nie będzie się masturbował.
Jednak takie rozwiązanie go nie satysfakcjonowało
3 razy dziennie to dla niego wciąż mało.
Cierpiał całą jesień, zimę no i wiosnę
Miał spuchniętą bardzo swoją mosznę.
Aż pewnego dnia zobaczył antywirusa reklamę,
I od tego czasu miał na niego manię.
Postanowił go jak najszybciej kupić
By komputerowego zgreda natychmiast udupić.
I od tego czasu jaja wyzdrowiały
Krzysiek robi wszystko by dużo treningu miały.
I żył długo i szczęśliwie aż umarł :)

12.01.2010 19:54
Vader274
😈
411
odpowiedz
Vader274
45
Generał

Uważam, że jesteś rozkapryszonym dzieckiem, które nie może się doczekać swojego pierwszego razu.

12.01.2010 20:05
412
odpowiedz
zanonimizowany697686
1
Junior

przegląd super tylko nie było nic o dead space 2 i BF:BC 2
PS.: jak sie nazywa utwór od 4.22 min bardzo proszę o odpowiedź
W AVP najchętniej zobaczę marines poniewasz jest to rasa najsłabasza której poziom miał być zrównany z innymi
gry na które najbardziej czekam to:
-Dead Space 2
-Medal oh Honor
-God of War 3
-Dante's Inferno
-Prince of Persia The Forgotten Sands
-Call of Duty Vietnam

12.01.2010 20:06
413
odpowiedz
zanonimizowany697686
1
Junior

Sory za błędy takie jak "poniewasz" ponieważ

12.01.2010 22:17
😉
414
odpowiedz
zanonimizowany494859
20
Chorąży

Trojan, z czym Ci się kojarzy ? Z Troją, z Grecją ? Mi kojarzy się tylko z jednym, z wirusem !

Opowiem wam historię, która mrozi krew w żyłach,

Na gwiazdkę roku 2009 dostałem internet 6mb, zupełnie się nie spodziewałem, więc nie wiedząc co ściągać, ściągałem wszystko co wpadło mi w firefoxa. Dysk 1 terabajt, także dowolność była spora.
No i zacząłem, plik po pliku, dzień po dniu, bez przerwy aż do samego sylwestra. W sylwestra, jak to w sylwestra, dałem ostro w palnik. Po kilku głębszych, humorek się poprawił, więc chciałem zagrać sobie w jakąś grę. No to dawaj, szukam linków i ściągam. Przy wypakowywaniu, pan Kaspersky zaczął trąbić, że w pliku jest niebezpieczny wirus. Niestety, będąc na wstępnym baniaku(czytaj upojenie alkoholowe) zignorowałem chama, bo stwierdziłem, że mi zazdrości i chce mi przeszkodzić. Wyłączyłem go, co więcej, usunąłem z dysku. W tym miejscu zaczął się ciąg nieszczęsnych zdarzeń. Gra pomimo iż ruszyła, przywlokła ze sobą najgorszego wirusa jakiego kiedykolwiek spotkałem. Komputer, który chodził jak "igła" zmniejszył swoją wydajność o 80%, po prostu koszmar. Dałem sobie spokój, po kilku następnych głębszych zapomniałem o wszystkim. Nazajutrz lekko skacowany, zasiadam przed moją machiną i niczego nie podejrzewając jadłem sobie marchewkę. Gdy tylko windows się uruchomił, na pulpicie zauważyłem wiele ikonek do stron XXX. Zacząłem je usuwać w obawie przed rodzicami (18 lat to nie znaczy dorosły :D), ponieważ dzieliłem z nimi Peceta. Niestety im więcej ikonek usunąłem tym więcej ich się znowu pojawiło. Zrozpaczony, chciałem włączyć antywirusa, aby to wszystko usunął, wtedy zrozumiałem swój błąd, odinstalowałem go. Byłem zdruzgotany, ostatnimi siłami wszedłem do internetu w poszukiwaniu darmowego antywirusa, znalazłem avasta, myślę co mi tam, chyba gorzej nie będzie, niestety myliłem się. Komputer chodził strasznie wolno, instalacja dłużyła się w nieskończoność, to była sprawa życia i śmierci. Nareszcie avast na komputerze, serial wpisany, SKANUJ SYSTEM !!!

W tym momencie zemdlałem, obudziłem się po kilku godzinach kiedy to avast kończył skan, okazało się że na komputerze mam ponad 20 000 wirusów, kasperskiego nie miałem przez kilkanaście minut, teraz pojąłem potęgę wirusów. Avast nie wiedząc co zrobić, zalecił całkowity format dysku. Byłem załamany, ponad 900gb nielegalnego oprogramowania i gier, miały iść na marne ?? Sprawdzam godzinę 13, za godzinę wróci ojciec i będzie chciał skorzystać z komputera, wystarczy że spojrzy na pulpit i będzie wiedział o co chodzi. Nie mogłem do tego dopuścić, jednak nie chciałem stracić danych. Po 20 min na jakiejś ruskiej stronie znalazłem instalkę pandy. Czym prędzej ją włączyłem, niestety, okazało się że program zainstalował niedźwiedzia zamiast pandy!!!
Patrzę na zegarek za 10 minut dochodzi druga. Nie wiedziałem co począć, na dysku były także bardzo ważne pliki ojca !!! Jednak zdecydowałem, z poziomu systemu wpisałem komendę , C:format, w tym momencie wszedł tata, krzyknął głośno, nie słyszałem dokładnie bo strasznie głowa mnie bolała, ale było to coś w rodzaju "Jestem księgowym mafii, ksywka astronauta, to ich pliki !!!!".......

Ojciec do mnie podbiegł, zresetował komputer, pod wpływem nerwów mnie potrącił, a ja ledwie żywy zachwiałem się i wypadłem przez okno, trzymałem się chwilę na parapecie, tata nie wiedząc co robić podał mi płetwę z moje szafy, niestety wyślizgnęła mi się i spadłem. Po tym już nie wiele pamiętam, jakieś krzyki, trzaski, karetka pogotowia.

Obudziłem się, nie mogłem ruszać rękoma, było ciemno, do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna w białym kitlu. Lekarz dał mi tabletki i powiedział cicho "przez jakiś czas koniec z komputerami. Gdy to mówił wiedziałem już, że to metafora, bo na pewno nie przez jakiś czas. Walka z wirusem wywołała u mnie chorobę psychiczną i zostałem zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Teraz mam 48 lat. Postanowiłem napisać ten list, dopiero teraz ponieważ powoli dochodzę do siebie. To przestroga dla innych, abyście nigdy, ale to przenigdy nie usuwali antywirusa z komputera!!!

Powieść tą dedykuje mojemu pecetowi.

12.01.2010 22:35
👍
415
odpowiedz
zanonimizowany494859
20
Chorąży

Panowie jeśli będziecie mogli (jeśli wybierzecie aliena) to pokażcie cały cykl rozwoju :D
jeżeli będzie to u was dostępne bo będziecie mieć chyba betę jeżeli się nie mylę ;)

Chciałbym też zobaczyć jak ta mała szczęka wbija się w główkę :D i maksymalną prędkość tego stwora no i ogólnie jego bojowe możliwości

A jeżeli wybierzecie człowieka i będziecie walczyć z xenomem :D to podłóżcie się w którejś rundzie żeby mógł was rozwalić :D to samo ma się przy predku jeżeli gdzieś się tam nawinie :D

Na razie to wszystko :D

zdrówki dla was _-----_-_-----_-_------_

13.01.2010 00:43
416
odpowiedz
zanonimizowany695832
1
Junior

Moze Mi ktos Podać Nazwę Utworu Który Leci Poczas "Army of Two"?; )

13.01.2010 13:32
417
odpowiedz
Liseczek_
21
Centurion

Pewnego pięknego dnia siedziałem przed komputerem, i bawiłem się moim wisiorkiem który zawsze przynosił mi szczęście był on w kształcie marchewki. I tak sobie siedziałem, siedziałem aż tu nagle na monitorze pojawiła mi się reklama na której Astronauta reklamował Batonika „Mars”, nie mogłem jej wyłączyć bo mi uciekała przed myszką zdenerwowany poszedłem do swojego akwarium które stało w drugim pokoju i ze złości karmiłem rybki. Zauważyłem ze jedna rybka ze wszystkich śmiesznie merdała płetwą poprawiło mi to bardzo humor. Poszedłem powrotem do komputera i zresetowałem go i dalej mogłem siedzieć i grać w swoje gierki
Może nie jest to za fajne alena temat:)

13.01.2010 15:22
418
odpowiedz
zanonimizowany700417
5
Legionista

Poda ktoś tytuł utworu który leci podczas - Army of two ?

13.01.2010 15:24
419
odpowiedz
zanonimizowany700417
5
Legionista

Sorki denemes , że powtórzyłem twój komentarz widzę , że też chcesz tytuł nie zauważyłem ;P

13.01.2010 16:13
👍
420
odpowiedz
zanonimizowany693149
6
Legionista

fajny przeglądzik
a to moja historyjka
Pewnego dnia astronauta usłyszał że jest nowa planeta w galaktyce .
Więc wzioł marchewke do ręki i usiadł wygodnie w fotelu i zaczoł oglądać filmy kosmiczne.
po obejrzeniu paru ambitniejszych filmów przyczepił sobie do pasa płetwe od rekina tak uzbrojony biegał i zbierał kase od róznych nie astronałtów. Za kase kupił se ciągnik kombajn bizon i 2 rakiety .Zlutował je razem i wyleciał w kosmos . Astronauta wylądował na nowej planecie i zatrzymała go blokada kosmitów . Kosmici natychmiast wskoczyli do pojazdu astronauty i zainstalowali na jego kompie ich nowy antywirus.po zeskanowaniu komputera okazało sie ze astronauta ma 1000000 tys. wirusoł ale oczywiście ich nowy antywirus ESET 4 wszystkie wykasował . Astronauta szczęśliwy wraca do domu z ręką na klawiaturze śpiewająć ..
"ogórek ogórek ogórek czerwony ma garniturek i czpke i sandały czerwony czerwony jest cały

13.01.2010 16:34
421
odpowiedz
zanonimizowany700417
5
Legionista

Teraz moja historyjka trochę długa :D - Dawno temu, była ciemna, straszliwa noc. Za oknem bardzo mocno wiało i padało. Szafka otworzyła się a z niej wypadła płetwa z kombinezonem astronauty. Lecz ja siedziałem dalej przed moim Kompem. Po godzinie oglądania filmików na tvgry.pl włączył mi się wirus lecz mój avast go pokonał. Poszedłem spać. Śniło mi się, że byłem astronautą i walczyłem z wirusami marchewką. Gdy pokonałem wszystkie wirusy, obudziłem się. Okazało się, że mój komputer był cały i zdrowy i, że to był tylko zły sen. :D KONIEC !!!!

13.01.2010 17:25
422
odpowiedz
McTire
59
Generał

Co to za nuta, która leci podczas kalendarium?

13.01.2010 17:41
👎
423
odpowiedz
gamer ops
3
Junior

antywirus jest jak marchewka źle smakuje
jest jak kosmonauta zawsze w kosmosie i nigdy nie robi to co trzeba
antywirus są jak duże płetwy zwalniają na ziemi jak antywirus kompa

13.01.2010 22:00
424
odpowiedz
zanonimizowany637243
17
Legionista

Był poranek wspaniały, a ja jak zwykle siadałem
do komputera mego, jakże pięknego.
Czułem się jak astronauta, bo wcześniej odleciałem
nie pytajcie jak, nie pytajcie kiedy, ważne, że z ogółu wszyscy odlecieli.

Włączam komputer, jedząc marchewkę, bo śniadania nie było jak na ponewkę
widzę już ekran windowsa nowego, tak, siódmego - następcy visty, "wspaniale" ocenianego.
Wszystko jest dobrze, na tapecie widnieje foka z wielką płetwą, lecz bez jednego oka
jak zawsze włączam firefoxa "wielkiego", z głęboką nadzięją na nowy filmik gramy z czysiem ukochanym.
Lecz co to się dzieję! Okna szaleją! Kolory wariują, programy się psują...!
Zasmuciłem się wielce, bo jak w tej męce mam oglądać programy o grach moich, ulubionych!

Ponownie uruchamiam komputer w trybie awaryjnym, nie ogarniam co się dzieje w tym syfie studyjnym
Skanuje komputer programami kilkoma... jak się zdziwiłem gdy wynik pokazało
ponieważ wykazało, że komputer zarażony jest virusami kilkoma!

Jak to się stało, nie wiem do dziś, nie jestem piratem... - nie mam już sił!

13.01.2010 22:11
425
odpowiedz
zanonimizowany483403
20
Legend

Sniło mi się, że byłem astronautą z płetwą i jadłem marchewkę. Obudził mnie AVAST!, który się zaktualizował.

14.01.2010 12:52
426
odpowiedz
zanonimizowany682382
9
Chorąży

Dlaczego nie kontynuujecie cyklu Video Porady?

14.01.2010 20:50
427
odpowiedz
zanonimizowany685008
16
Legionista

Wiersz nr. 1

Grzą gżegżółki, grzą
-Marchewka
Ćrwią wróbelki, ćrwią
-Astronauta
Kwają kaczki, kwają
-Płetwa
A wirus w komputerze jak był, tak będzie.

14.01.2010 20:53
428
odpowiedz
zanonimizowany685008
16
Legionista

Wiersz nr. 2

Nie ma strusia, który wtrusiał, astronauta też być musiał. Ewka ruda jak marchewka, pływa w stawie koło drzewka. Rybia płetwa jej wyrosła, co zdziwiło nawet osła. Nie ma biologicznej odnowy, za to wirus jest komputerowy. Kupy wszystko się nie trzyma, bo w tym wierszu sensu ni ma.

14.01.2010 20:55
429
odpowiedz
zanonimizowany685008
16
Legionista

Za górami, za lasami, za polami marchewki, mieszkał astronauta, co zamiast rąk miał płetwy. Dziwny stwór był z tego facia, chodził wciąż w kosmicznych gaciach. Tęgi chłop i zdrowy efekt animacji komputerowych. Lecz się wirus wkradł w maszynę i zamienił gościa w świnię. Morał z tego płynie prosty, jedz marchewkę oraz tosty.

14.01.2010 22:30
😃
430
odpowiedz
zanonimizowany137897
15
Pretorianin

Świat nie był już taki jak dawniej. Teraz zapanowała era grozy i brutalności, wszędzie czaiło się zło. Świat opanowany był przez wirusy różnego rodzaju, wszędzie panował zamęt, rozprzestrzeniali się w niebezpiecznym tempie. Nie długo na świecie nie będzie ani jednego zdrowego komputera. W mieście czuć było smród i zapach zgniłych jaj, wszędzie panował odór nie do zniesienia.
Ulicą szła zakapturzona postać, w długim płaszczu. Ostrożnie poruszała się idąc blisko budynku. Gdy tak szła w oddali zauważyła dwóch na niebiesko ubranych z pałkami w rękach wirusulicję, czyli odział do wyłapywania ocalałych, nie zainfekowanych komputerów. Szybko i sprawnie wskoczyła do najbliższego zaułka i pobiegła przed siebie byle jak najszybciej zniknąć za winklem. Zmachana gdy zdała sobie sprawę że nikt za nią nie idzie ruszyła dalej. Po pewnym czasie zatrzymała się koło charakterystycznej czerwonej ściany, zapukała w nią trzy razy. Odpowiedział ledwo słyszący głos:
- Hasło?
- Płetwa na gorąco
- Dobrze możesz wejść
Po chwili kawałek czerwonej ściany drgnął i oczom zakapturzonej postaci ukazało się wejście. Postać weszła do środka, drzwi za nią zamknęły się.
- Witaj Franek, dawno cię tu nie widziałem, zdejmij płaszcz, jesteś wśród swoich.
Franek z wielką ulgą na twarzy zdjął płaszcz i powiesił na najbliższym wieszaku. Franek był komputerem tak jak wszyscy w tym miejscu. Jedynie co ich wyróżniało od reszty że było to miejsce nie zawirusowane, jako jedyne jeszcze nie złamane miejsce i dobrze zabezpieczone antywirusami. Żyły tu wszystkie komputery jakie przetrwały, na świecie zostało już naprawdę nie wiele miejsc gdzie komputery jeszcze żyły. Były to ponure czasy. Franek przybył z dalekiej kryjówki na wschodzie.
- usiąść – powiedział przyjaciel Franka
Franek usiadł i głęboko westchnął.
- Przebyłeś długą drogę, miałeś szczęście że cię nie złapali bo już byś pewnie należał do naszych bezmózgich przyjaciół, może się napijesz – zapytał przyjaciel Franka, poczym wskazał butelkę wódki.
- Nie dzięki Jack, jestem zmęczony
- Nie ma sprawy – powiedział Jack poczym nalał sobie kieliszek – w jakiej to sprawie do nas przybywasz
- Mam do dostarczenia ważną wiadomość
- Pokaż
- Nie mogę, muszę to pokazać samemu mistrzowi
- Niech i tak będzie – powiedział, poczym dodał – choć za mną
Jack zerwał się z miejsca i ruszył w stronę drzwi a Franek za nim. Szli długim korytarzem, po bokach było pełno drzwi. Franek był tu tylko raz i to jeszcze kiedy był młody, to było tak dawno że już niczego nie pamiętał. Pomału zbliżał się do drzwi na końcu korytarzu, były ogromne. Drzwi otworzyły się a przed nim i ukazała się wielka hala. Na środku stał wielki mistrz, medytując unosił się w powietrzu.
- Wielki Mistrzu – rzekł z szacunkiem Jack – ten o to człowiek został wysłany z wiadomością bezpośrednio do ciebie, mówi że to ważne
- Możesz odejść – rzekł mistrz
Jack pomału wyszedł z sali, gdy drzwi zamknęły się, Wielki Mistrz przemówił
- Jak bardzo ważna sprawa sprowadza cię by zakłócać mój spokój
- Gdyż chcę powiedzieć że udało nam się stworzyć broń która jest wstanie nas ocalić
- Jakaż to broń
Franek wyciągnął z kieszeni pudełko, które zaczęło się powiększać aż osiągnęło dość duże rozmiary. Otworzył je i wyciągnął dziwnie wyglądającą rzecz.
- To jest Astronauta 3004 XL, został stworzony przez grupę komputerów naukowych i jest wstanie rozwiązać nasz problem
- Powiadasz, zaraz się przekonamy – rzekł spokojnie Wielki Mistrz a po chwili krzyknął – wprowadzić go!
Do sali wbiegło dwóch ludzi z wielką ścianą na której był przywiązany nikt inny jak wirus najnowszej generacji Trojan XX.
- Złapaliśmy go przypadkiem, był osłabiony więc antywirus sobie z nim poradził, teraz jest obezwładniony, zachowaliśmy go do takiej okazji jak ta.
Wielki Mistrz osobiście stanął na nogi i sięgną po Astronautę XL, wycelował w przywiązanego wirusa.
- Zobaczymy na co stać te cacuszko
Naładował energię i wystrzelił. Promień czystej energii zabłysnął w powietrzu, oślepiający blask raził w oczy i słychać było donośne bębnienie w uszach. Gdy wszystko się uspokoiło wirus zniknął, wyparował. Udało się.
- Chyba faktycznie jesteśmy na dobrej drodze – rzekł Mistrz – ale jeden nie wystarczy
- Właśnie że wystarczy, musimy go zamontować tylko na szczycie wieży, tam gdzie jest działo destrukcji – powiedział Frank
- Ocalałe komputery nie były tam od lat, pewnie roi się tam od tych wszystkich bezmózgich zombie.
- Musimy spróbować to nasza jedyna nadzieja
- Masz, racje zgromadzę posiedzenie
Na sali panował tłok, komputery szeptały między sobą i zastanawiały się po co ich wezwano. Nagle na sale wszedł Wielki Mistrz, zapanowała cisza. Mistrz wszedł na podest i przemówił:
- Drogie komputery, od lat żyjemy w strachu przed narastającymi siłami zła, jest nas coraz mnie i jesteśmy coraz słabsi, nie długo może zabraknąć prądu i co w tedy. Prawda jest taka że jeżeli nic z tym nie zrobimy to zostanie tak na zawsze i wirusy opanują świat, czy chcecie tego? No jasne że nie dlatego musimy walczyć! Pokażemy im kto tu rządzi, czy jesteście ze mną.
Okrzyki i oklaski zapanowały na sali, stało się. Będzie wojna
- Zgromadzić armie, wysłać wiadomość do innych obozów komputerów, przygotować broń, ruszamy jutro o świcie.
Słońce pomału wchodziło za horyzontem, wielka komputerowa armia wyszła ze swej kryjówki uzbrojona w najnowsze bronie antywirusowe rozpoczęła się bitwa. Główna bitwa działa się tuż przed wielką wieżą Wolności.
- musimy się tam dostać! – krzyknął Franek
Wokół panował zamęt, słychać było pociski i okrzyki poległych, wszędzie leżały trupy po zniszczonych komputerach. Widział że przegrywają, ale wiedział że konieczne musi dostać się do wieży to ich jedyna szansa. W pewnym momencie wyrwał się do biegu, wyciągnął podręczny nóż i biegł, jeden padł, biegł dalej, kolejny i trzeci i nagle wielki huk. Przed oczami zrobiło mu się ciemno i nie widział już nic.
Otworzył oczy, blask zachodzącego słońca przeszywał go nie miłosiernie. Rozglądną się, wokół leżały wszędzie zwłoki zabitych komputerów. Przegraliśmy nie udało nam się a ja jestem jedynym ocalałym. Nagle usłyszał czyjeś kroki, padł na ziemię.
- Myśleli że mają jakiekolwiek szanse, głupcy – powiedział jeden z wirusów do drugiego
Po chwili głos oddaliły się. Franek cicho przeczołgał się, w zwłokach zobaczył Wielkiego Mistrza. To wszystko moja winna, nie powinienem mu na to pozwolić, jestem głupcem powinniśmy to lepiej zaplanować. Nie było już odwrotu co się stało to się stało. Koło mistrza leżała skrzynka z Astronautą XL. Dokończę to co zacząłem. Pomału i ostrożnie czołgach się w kierunku wejścia. Na szczęście przy wejściu był tylko jeden strażnik który smacznie chrapał. Gdy Franek koło niego przechodził strażnik drgnął i powiedział:
- Kupiłeś Marchewkę?
Poczym znowu padł na ziemię i kontynuował swoją drzemkę. W środku budynku nie było zbyt wiele osób, wszyscy albo spali albo byli całkowicie w innym miejscu. Z łatwością dostał się do windy wjechał na sam szczyt. Na górze czekała na niego niespodzianka, przed działem destrukcji stał nikt inny jak sam Lord Virus.
- Wiedziałem że ktoś przeżyje i spróbuje dokończyć to co zaczęliście, niestety nie mogę na to pozwolić – rzekł Lord, poczym dodał – Brać go!
- Tak to załatwiasz, może sam staniesz do walki, ty tchórzu, nie umiesz nawet władać mieczem a twoja stara...
- Pójście go, chłopak ma rację zrobię to osobiście
Co robić myślał Franek, no jasne przecież miał astronautę tyle że w skrzyni za nim ją wyciągnie będzie po nim, trzeba spróbować. Wyjął mała jeszcze skrzynkę i wyrzucił wysoko w powietrze.
- myślisz ze to cię uratuje, w takim razie jesteś głupcem
Lord rzucił się na niego ze swoim czerwonym mieczem, Franek z wielką zręcznością uniknął ataku, odskoczył do tyłu i wyciągnął miecz z strażnikowi który stał w pobliżu.
- Widzę że umiesz się ruszać ale na wojownika to ty się nie nadajesz
Zaatakował, Franek ledwie był wstanie się obronić, walka trwała długo, pomału Lord kierował go do krawędzi wieżowca. W pewnym momencie pchnął go nie spodziewanie, Franek złapał się wystającej z wieży małej belki.
- To już twój koniec, jesteś w sytuacji bez wyjścia – powiedział i zaśmiał się głośno – zawsze byłeś słaby, nigdy nie będziesz kimś, nigdy, jesteś tylko głupim dzieckiem.
W ciele Franka buzowała wściekłość, poczuł wielką siłę i moc, czuł że serce wali mu jak oszalałe. Na krawędzi przepaści zauważył miecz, w jednej chwili wyskoczył w powietrze na trzy metry, używając mocy przyciągnął miecz, zrobił salto nad Virusem i przeciął Lorda w pół. Jego ciało obezwładnione spadło na samo dno wieży. Czuł że jest kimś, czuł że mam moc, ale jak to możliwe. Jednym pociągnięciem ręki odepchnął strażników, którzy chcieli go zaatakować. Przestraszeni i zdezorientowanie wirusy uciekły w popłochu. Czas dokonać tego co należało nam się od lat. Wyciągnął ze skrzynki astronautę XL i włożył ją do maszyny destrukcji. Maszyna wystrzeliła, wielkim niebieskawym promieniem, tak silnym że można było z łatwością oślepnąć.
Wirusy na całym świecie zaczęły ginąć, komputery stały się wolne, zaczęły odbudowywać świat który przez tyle lat był zanieczyszczany przez te wirusopodobne szkodniki. Na świecie zapanował pokój, do czasu.

14.01.2010 23:38
😃
431
odpowiedz
mrowa4224
66
Pretorianin

Zapomnieliście o Battlefield bad company 2 ;P

15.01.2010 15:07
432
odpowiedz
zanonimizowany685008
16
Legionista

Ni astronauta, ni żołnierz,
Ani żaden inny zuch, choćby siłacz,
atleta, albo tysiąc atletów,
A każdy zjadłby z marchewką po sto kotletów,
Ni płetwonurek, co płetwy wytęża,
Choć opłynął by świat cały, lub padł,
Nie wskórają swym męstwem nic,
Bo w sieci o zgrozo!
Zawsze pojawi się nowy, wirus komputerowy.

19.01.2010 22:38
😱
433
odpowiedz
zanonimizowany702164
2
Junior

co to za Nuta co leci w tle ??

20.01.2010 00:50
434
odpowiedz
zanonimizowany702164
2
Junior

ok już znalazłem tytuł nuty Wake Of Destruction - This Is A War

26.01.2010 01:17
435
odpowiedz
zanonimizowany652707
26
Generał

kiedy więcej gram z aliensa

tvgry.pl Przegląd tygodnia - "2010" brzmi nieźle
początekpoprzednia123