Widzieliśmy Dragon Age: Inkwizycja - BioWare w dobrej formie - Strona 2
Miłośnicy gier RPG powinni zaznaczyć datę 7 października w swoim kalendarzu. Po półgodzinnej prezentacji Dragon Age: Inkwizycja jesteśmy dobrej myśli. Nowa produkcja BioWare nie powtórzy grzechów swojej poprzedniczki.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Dragon Age: Inkwizycja - najlepsze RPG od czasu Skyrima
Jeśli chodzi o samą walkę, to autorzy nowego Dragon Age’a spróbowali pogodzić rozwiązania zastosowane zarówno w „jedynce”, jak i w „dwójce”. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby oddać się wyłącznie zręcznościowej sieczce, która dzięki płynnemu przełączaniu się pomiędzy bohaterami, nie powinna się szybko znudzić. Dla fanów pierwowzoru przygotowano natomiast aktywną pauzę i widok na pole bitwy w rzucie izometrycznym. W takim wariancie gracz ma świetny podgląd na arenę, gdzie toczy się aktualnie starcie, i możliwość wydania w spokoju różnego typu rozkazów, np. przemieszczenia się, rzucenia zaklęcia czy tradycyjnego ataku za pomocą broni białej. Inkwizycja w żaden sposób nie wymusza stosowania któregoś z rozwiązań. Wybór wariantu zależy wyłącznie od nas samych.
Wisienką na torcie podczas dzisiejszej prezentacji była kapitalna walka ze smokiem. Twórcy gry bardzo poważnie podeszli do majestatycznych, budzących respekt stworów, nie czyniąc z nich kolejnego chłopca do bicia. Latające bestie są wytrzymałe i na dodatek często zmieniają swoją pozycję, np. osiadając w niedostępnych dla bohaterów miejscach, by bezpiecznie przysmażyć ich ogniem. Ubicie poczwary wymaga odpowiedniego zgrania i atakowania konkretnych części jej ciała. Nasze wysiłki nie pozostają bez wpływu na zachowanie smoka. Jeśli np. zbijemy energię nóg do zera, ogromne cielsko zwali się na ziemię i wykończenie wroga stanie się tym samym łatwiejsze.
Nowy Dragon Age oferuje pokaźny zestaw zdolności, atrybutów i taktyk – wszystkich jest ponad dwieście. Wyboru umiejętności dokonujemy na bardzo przejrzyście wykonanym ekranie (w ogóle za interfejs BioWare ma u mnie ogromny plus), wykorzystując zdobyte podczas przygody punkty. Doświadczeniem nagradzane są niemal wszystkie standardowe operacje w grze, od zabijania wrogów począwszy, na wykonywaniu misji skończywszy. Bogaty repertuar możliwości, jakimi dysponują bohaterowie, jest świetnie widoczny podczas walki. Zaklęcia zamrażające, podpalające, ataki zadające duże obrażenia jednemu przeciwnikowi, jak i te obszarowe – jest w czym przebierać. Niektóre zdolności potrafią w różny sposób manipulować otoczeniem również podczas tradycyjnej eksploracji. Widzieliśmy, jak Inkwizytor odbudowuje drewniany mostek, tworząc przejście do kolejnej części lokacji. Tego typu manewry pozwolą nam dostać się do miejsc normalnie niedostępnych, niekoniecznie ważnych z punktu widzenia konkretnego zadania, ale zawierających np. skrzynie z cennym uzbrojeniem.
Wolność wyboru nie dotyczy wyłącznie samego rozwijania bohaterów, ale również ich dozbrajania. BioWare pochwaliło się, że w Inkwizycji możemy stworzyć ponad szesnaście milionów kombinacji zbroi, wrażenie robi też zapowiedź pełnej dowolności w konstruowaniu oręża – tej kwestii jednak na prezentacji w żaden sposób nie rozwinięto. Dla amatorów alchemii przewidziano warzenie mikstur, podczas podróży przez niewielki wycinek Fereldenu co chwilę zauważaliśmy różnorodne roślinki o bliżej niesprecyzowanych właściwościach. Nie na darmo Ladlaw co jakiś czas przypominał, że to najbardziej rozbudowana produkcja w historii tej serii.
Półgodzinne spotkanie z Inkwizycją oceniam bardzo pozytywnie – fan serii ze mnie żaden, ale po tym, co dziś zobaczyłem, byłbym skłonny przenieść się w październiku do Thedas, choćby na krótką chwilę. Przyciąga mnie bardzo ładnie zrealizowany świat (lokacje w pobliżu Redcliffe miały tendencję do układania się w korytarze, ale to raczej zasługa specyficznego wyglądu krainy), duże możliwości wyboru w najróżniejszych kwestiach i ogromna dawka tzw. contentu. Odnoszę wrażenie, że BioWare usilnie stara się zatrzeć złe wrażenie po nie do końca udanej „dwójce” i tchnąć nowego ducha w ostatnimi czasy podupadłą serię. Jeśli to ma być metoda, żeby osiągnąć w tej kwestii sukces, jestem „za”, bo Kanadyjczycy nie mają się czego wstydzić.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl