Widzieliśmy polskie My Memory of Us – Valiant Hearts ma godnego następcę - Strona 2
Debiutujące warszawskie studio Juggler Games udowadnia, że gry wideo mogą poruszać temat Holokaustu bez szokowania okrucieństwem. Ich projekt, My Memory of Us, to smutna, ale subtelna i opowiedziana w niedosłowny sposób historia o przyjaźni i podziałach.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Polskie Valiant Hearts
Pojawią się również walki z bossami, choć twórcy od razu zaznaczają, że będą one po prostu wymagać znalezienia sposobu na danego przeciwnika – nikt nie da nam do ręki karabinu i nie każe nagle strzelać do wrogów. Przemocy w dziele Juggler Games zresztą w ogóle ma być jak na lekarstwo. Najbardziej „drastyczny” moment z pokazu w Kolonii to ten, kiedy złapany przez patrolujące roboty uciekinier zamienia się w pył w świetle strażniczych świateł.
Przemierzając kolejne etapy, zrobimy więc użytek nie z broni, a z umiejętności dwojga dziecięcych bohaterów. Dziewczynka jest większa, silniejsza i szybsza, boi się jednak ciemności, chłopiec natomiast doskonale się skrada, kryje i przeciska przez ciasne przejścia. Przyjaciele często będą musieli się rozdzielać, by samodzielnie uporać się z fragmentem łamigłówki lub otworzyć drzwi swojemu towarzyszowi. Dziwi więc nieco decyzja deweloperów o braku jakiegoś trybu kooperacji, jednak ci tłumaczą, że czekanie, aż partner wykona swoje zadania, byłoby zbyt frustrujące.
To wyjaśnienie nie do końca do mnie przemawia, bo same zagadki są na tyle proste, że nawet dla całkowitych nowicjuszy nie powinny stanowić większego problemu. Niektóre wymagają jedynie poprzestawiania kabli w taki sposób, by połączyć ze sobą dwa punkty i otworzyć bramę, inne, nieco bardziej skomplikowane, opierają się na manipulacji poszczególnymi elementami otoczenia. Ciekawym urozmaiceniem są natomiast łamigłówki, które nie służą konkretnemu celowi, a jedynie ubarwiają świat gry.
W pewnym momencie prowadzący prezentację deweloper podłubał przez chwilę przy jakichś kablach, psując monitor, który dotychczas wyświetlał propagandowy materiał z rodziną radośnie kroczącą w stronę obozu. Pokazywany obraz zmienił się od razu na bardziej odpowiadający rzeczywistości wizerunek załamanych ludzi, idących ze spuszczonymi głowami ku swojej zagładzie. To mały smaczek, ale doskonale wpasowujący się w specyfikę tej gry.
Idealnie wypada też charakterystyczna oprawa audiowizualna. Skrajnie kreskówkowa, przerysowana grafika została tu sparowana z ponurą, czarno-białą rzeczywistością, w której od czasu do czasu pojawiają się czerwone elementy: stroje postaci, oczy robotów, propagandowe plakaty na ścianach. Do stylistyki tej trzeba się przyzwyczaić – sam na początku nie byłem do końca przekonany, czy aż tak dziecinna, naiwna oprawa to trafione tło dla historii o żydowskim getcie – ale ostatecznie sprawdza się to bardzo dobrze. Zresztą już Valiant Hearts, z którego My Memory of Us czerpie całymi garściami, udowodniło, że do zaprezentowania poważnej wojennej opowieści nie potrzeba realistycznej grafiki. Swoje trzy grosze dodaje także muzyka, będąca połączeniem elektroniki, utworów rodem z filmów Tima Burtona oraz starych tradycyjnych melodii żydowskich.
Dwa pokazane na gamescomie etapy z produkcji Juggler Games utwierdziły mnie w przekonaniu, że My Memory of Us ma potencjał, by stać się kolejną – obok wspomnianych już This War of Mine i Valiant Hearts – produkcją, która wojnę traktuje jako coś więcej niż tylko pretekst do prucia ołowiem we wszystko, co się rusza. To projekt wyraźnie tworzony z pasją, szacunkiem do podejmowanego tematu i pomysłem, na który składają się rozwiązania z rozmaitych filmów i gier. Nie sposób oczywiście stwierdzić z całą pewnością, że tytuł odniesie taki sam sukces, jak wymienione wyżej dzieła, bo przy ambitnych projektach o potknięcie nietrudno. Możliwe, że okaże się za łatwy, za krótki, serwujący zbyt wiele uproszczeń. Ale już za samo zmierzenie się z tematem, który bardziej doświadczeni deweloperzy omijają jak najszerszym łukiem, należą się twórcom gratulacje.
Koszt wyjazdu autora na niemieckie targi gamescom 2017 w Kolonii opłaciliśmy we własnym zakresie.
Jakub Mirowski | GRYOnline.pl