Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Przed premierą 14 grudnia 2016, 18:00

Graliśmy w For Honor – ostra sieka tylko dla hardkorowców? - Strona 2

Ubisoft pozazdrościł Turkom serii Mount & Blade. For Honor będzie jednak grą nastawioną na rozgrywki sieciowe i to trudną, a to oznacza, że casuale zapewne się od niej odbiją.

Wędrówkę przez singlowe mapy mogłyby po części umilić znajdźki i dodatkowe wyzwania, jednak w tej kwestii deweloperzy ewidentnie się nie popisali. No chyba że kogoś rajcuje niszczenie wyróżniających się wyglądem beczek (1 z 5, 2 z 5, 3 z 5...) lub przystawanie na moment przy jakimś unikatowym obiekcie (np. drakkarze), by wysłuchać komentarza bohatera składającego się z paru zdań. Takie duperele może mają sens w sandboksach, gdzie gracza błyskotkami sztucznie zachęca się do eksploracji dużej mapy, ale w korytarzowej siekance, polegającej na wykonywaniu w kółko tych samych czynności, budzą raczej uśmiech politowania.

Ciekawiej robi się, kiedy wreszcie docieramy do celu podróży. Typowej dla For Honor walki w finale danego rozdziału oczywiście nie zabraknie, ale gra serwuje też dodatkowe zadania, niezbyt skomplikowane (przesuń kilka wajch w wiosce, rozwal bramy przy użyciu bomb, zdobądź jedzenie), niemniej urozmaicające nieustanną sieczkę. W jednej misji musieliśmy nawet po obowiązkowym starciu z bossem wskoczyć na konia i dopaść niedoszłą ofiarę. Choć cała sekwencja do złudzenia przypominała gonitwy Ezia z serii Assassin’s Creed, nie przeszkadzało mi to zbytnio. Oskryptowana scenka wydała się wręcz powiewem świeżości na tle pozostałych fragmentów, gdzie cała nasza uwaga skupiała się na odpowiednim ustawieniu w stosunku do rywali i tłuczeniu ich w dogodnym momencie.

Warto zwrócić uwagę na statystyki w prawym, dolnym rogu ekranu. Elementy wyposażenia mają wpływ na nasze umiejętności.

Multiprzyjemnie

For Honor nabiera rumieńców dopiero w trybie multiplayer. Powód? Prozaiczny – naszymi przeciwnikami są prawdziwi ludzie, którzy prezentują znacznie wyższy poziom niż smętne moby z singla. Choć rozgrywka u podstaw nadal opiera się na odpowiednim blokowaniu ataków przeciwnika i wyprowadzaniu celnych uderzeń, gracze mają na podorędziu spory arsenał dodatkowych zagrań, pozwalających po nabyciu pewnej wprawy przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść.

Trzeba przyznać, że opanowanie wszystkich proponowanych przez grę ciosów i uników łatwe nie jest. Po zaliczeniu tutorialu nie pamiętałem połowy zaprezentowanych tam akcji i w rezultacie dwie godziny później nadal popełniałem pewne błędy. To nie jest prosta strzelanina, po odpaleniu której czujemy się jak ryba w wodzie. For Honor zmusza do bardzo uważnej gry, ciągłego obserwowania przeciwnika i piekielnie szybkich reakcji, zwłaszcza gdy po drugiej stronie czeka doświadczony wojownik. Przyznaję, pojedynki z kimś prezentującym wyższy poziom sprawiają sporą satysfakcję, o ile sami jesteśmy w stanie dotrzymać rywalowi kroku.

PADY RZĄDZĄ?

Na pokazie graliśmy na pecetach, ale na pytanie, czy możemy skorzystać z klawiatury i myszki, udzielono nam odpowiedzi negatywnej. Biorąc pod uwagę specyfikę sterowania, For Honor może okazać się trudne do opanowania na klawie – znajomość pada pewnie pomoże w zabawie.

Jeden na jednego? Chętnie.

Towarzyszom trzeba pomóc.

Walczyć w For Honor będziemy w trzech podstawowych trybach. Dominacja to bitwa o punkty kontrolne, gdzie zwycięstwo stanie się udziałem tej strony, która nie tylko sprawniej zajmuje kolejne terytoria, ale też potrafi je obronić. Choć w założeniu tryb ten wydaje się najciekawszy, ma swoje niedogodności. Największą z nich są wszędobylskie moby, pchające się pod miecz, topór i katanę. Na polach bitew panuje spory chaos, spowodowany właśnie przez mięso armatnie. Zwykli wojownicy pałętają się pod nogami, wybijając nas z rytmu i przyjmując na siebie ciosy, które teoretycznie powinny być kierowane w stronę stojącego pomiędzy nimi bohatera. Jest to piekielnie irytujące. Co z tego, że sterowani przez SI wojacy potęgują wrażenie brania udziału w większej bitwie, skoro swoim zachowaniem częściej przeszkadzają, niż pomagają. Oczywiście w bitewnym zgiełku wszyscy gracze mają ten sam problem, a co za tym idzie równe szanse, ale chętniej powitałbym dominację z większym udziałem żywych graczy i z mniejszą liczbą baranów wysyłanych na rzeź.

Szalenie spodobał mi się za to drugi tryb, którym jest eliminacja. Tutaj nie ma żadnych przeszkadzajek w postaci plączących się pod nogami kalek, liczy się czysty skill i sprawna komunikacja pomiędzy członkami drużyny. Zgodnie z nazwą, do walki stają dwie czteroosobowe grupy, które próbują się wzajemnie wyeliminować. Powalenie wroga nie jest równoznaczne z jego natychmiastowym wyłączeniem z meczu, choć taki gracz nie może dokonać samodzielnego respawnu. Ranny ma po prostu ograniczony z góry czas, w którym koledzy powinni przyjść mu z pomocą – jeśli tego nie zrobią, jego udział w potyczce definitywnie się kończy i czeka on na nową rundę.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?

Przed premierą

W jednym z „fałszywych” zakończeń gry S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla bohater wyraża życzenie: „Chcę, by Zona zniknęła”. I rzeczywiście, cykl, który dał nam Strefę, zaginął na lata – aż teraz nagle zapowiedziano jego kontynuację. Czy to może się udać?

Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni
Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni

Przed premierą

Yandere Simulator to jedna z najdziwniejszych i najbardziej niepokojących gier, jakie obecnie powstają. Symulator szkolnej morderczyni powstaje w USA, choć wygląda jak kolejne japońskie dziwactwo.

Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem!
Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem!

Przed premierą

Na rynku jest już mnóstwo gier tego gatunku, ale mało która startując z pułapu Early Access szturmem podbiła serca graczy, uzyskując 96% pozytywnych opinii spośród niemal 17 tysięcy wystawionych recenzji. Czy Valheim zasłużył na ten zachwyt?