Graliśmy w Dawn of War III – jest lepiej niż myśleliśmy - Strona 2
Pograliśmy w Dawn od War III i potwierdzamy: kosmiczna wojna się zmieniła, ale to nie znaczy, że na gorsze. Gamescom 2016 to dowód, że Relic wie, jak robić strategiczne gry.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Warhammer 40,000: Dawn of War III – klasyczny RTS z twistem
Największą nowością, a zarazem powrotem do korzeni, jest opcja rozbudowy bazy. W Dawn of War III znowu stawiamy budynki i rekrutujemy w nich jednostki. W przypadku Kosmicznych Marines sprowadza się to do zrzutu oddziałów z orbity w miejscu baraków; nie zauważyłem jednak, aby ta opcja przesadnie angażowała uwagę. W trakcie zabawy bez problemu możemy skupić się na walce, która faktycznie wymaga uwagi, a bazą zajmować się tylko w wolnych chwilach. I tak nie zbieramy surowców, a budynki możemy postawić tylko w wyznaczonych wcześniej miejscach. Trudno mi jeszcze teraz powiedzieć, czy ta nowa-stara funkcjonalność się sprawdzi. Na razie wywołuje mieszane uczucia fanów drugiej odsłony serii; mnie pozostawiła letniego – ani nie przeszkadzała, ani jakoś specjalnie ekscytowała.
Efektowna sterylność
W Dawn od War III system osłon został zredukowany do minimum. Na mapie, na której graliśmy, nawet nie było miejsc, gdzie jednostki mogłyby się skryć. W zamian wprowadzono specjalne obszary – ich zajęcie uruchamia tarczę energetyczną, która zbiera obrażenia chroniąc w ten sposób jednostki w nich schowane. Coś w stylu baraków terran w StarCrafcie.
Szczególnie mocno martwiłem się o oprawę graficzną Dawn od War III. Na pierwszych nagraniach wyglądała dość sterylnie – akcja odbywała się na lodowej planecie, więc poszczególne jej obszary niewiele się od siebie różniły. W praktyce, przy większych terenach całość nie wygląda monotonnie, a mroźny klimat a’la Darksiders całkiem nieźle działa na wyobraźnie. Dodatkowo, mało wyróżniające się tło skutkowało większym skupieniem się na animacjach ataków postaci, a te robią wrażenie. Skoki Gabriela Angelosa w tłum wrogów skutkują kruszeniem się lodowca, a potężne ataki obszarowe ogromnego imperialnego mecha kierowanego przez Lady Solarię rozrzucają przeciwników niczym szmaciane lalki. Te superjednostki, skoro już o nich mowa, faktycznie pełnią ważną rolę – nie mogą zginąć (po śmierci odradzają się po określonym czasie) i są wstanie poradzić sobie z masą wrogich oddziałów podstawowych. Bohaterowie jako jedyni też zbierają doświadczenie, ale awansować ich możemy tylko między misjami.
Nie taki marine straszny, jak go malują
Po kilkudziesięciu minutach z grą trudno postawić jednoznaczne wnioski. Wiem jednak jedno – nie jest tak źle, jak się może wydawać. Mam wrażenie, że wybrane przez twórców fragmenty, które ujawniono jako pierwsze, nie zostały dobrane odpowiednio. Wstępna misja nie oddawała rozmiaru bitew, większych od tego, co widzieliśmy do tej pory w cyklu. Sami twórcy zapytani co uważają za najfajniejszą cechę Dawn od War III bez namysłu odpowiedzieli, że najbardziej cieszy ich powiększona skala bitew. Przy okazji dowiedzieliśmy się również, że kampania dla jednego gracza składać będzie się z 17 misji, których zaliczenie powinno zająć przynajmniej 10 godzin. Całkiem nieźle, a pamiętajmy, że tytuł będzie miał też rozbudowany i – sądząc po poprzednich odsłonach – długożyjący tryb dla wielu graczy.
Końcowy wniosek jest jeden: nie zakładajmy z góry, że nowa odsłona serii Dawn of War sobie nie poradzi. Relic to firma, która stale eksperymentuje, co nie przeszkadza im co rusz trafiać ze swoimi projektami w gusta graczy. Miejmy nadzieję, że nadchodzący tytuł nie rozczaruje fanów cyklu, a co gorsza… samego Imperatora. Nie chciałbym być wtedy w skórze twórców Dawn of War III.
Adam Zechenter | GRYOnline.pl