Graliśmy w singlową kampanię gry For Honor - nowego dzieła Ubisoftu - Strona 2
Minął rok od pierwszej prezentacji gry For Honor na targach E3. Przez ten czas studio Ubisoft Montreal nie próżnowało, bo przygotowało pełnoprawną kampanię dla samotników. My mieliśmy okazję przetestować jej fragment.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry For Honor – ten system walki zasługuje na więcej
Chivalry: For Honor
Prowadzący prezentację pracownik Ubisoftu nie chciał podać nawet przypuszczalnej liczby godzin potrzebnych do ukończenia kampanii. Na tak zadane pytanie rzekł jedynie: „Staramy się, aby tryb singlowy był odpowiednio długi”. Trudno uznać taką odpowiedź za satysfakcjonującą.
Ubisoft nie wymyślił oczywiście tego systemu walki od zera. Podobne rozwiązania obserwowaliśmy już w Mount & Blade, Chivalry: Medieval Warfare i Kingdom Come: Deliverance, w For Honor patent ten wydaje się jednak o wiele bardziej dopracowany niż chociażby w ostatniej z wymienionych produkcji. Nie zmienia to faktu, że starcia zmuszają do uważnej obserwacji ruchów przeciwnika i dostosowywania się do nich. Podstawowe zasady walki można opanować w kilka minut, potem to już kwestia nabrania doświadczenia. Sam zauważyłem, że po dwóch kwadransach zmagań zacząłem instynktownie wykorzystywać słabości rywali, nie wpatrując się już przy tym w ułatwiające potyczkę symbole prezentowanie na ekranie.
W grze występuje kilka rodzajów przeciwników. Nasz bohater jest na tyle potężny, że jednym trafieniem potrafi unicestwić zwykłego piechura, pełniącego funkcję wypełniacza w typowych dla For Honor potyczkach. Znacznie więcej zachodu wymaga zabicie innych rycerzy, a pod koniec etapu również bossa. Tutaj z pomocą mogą przyjść specjalne zdolności, które zdobywamy w trakcie zabawy. Jedna z nich pozwala natychmiast odzyskać pełny pasek zdrowia, inna z kolei wyzwala furię, podczas której ciosy zadawane są ze znacznie większą siłą. Kiedy pojawiają się następne specjale, trzeba dokonać wyboru, bo gra umożliwia posiadanie tylko dwóch bonusów jednocześnie.
Zapytacie zapewne, jak opisana formuła sprawdza się na dłuższą metę. Szczerze mówiąc, przez te pół godziny bawiłem się naprawdę nieźle, jednak zdaję sobie też sprawę, że specyfika takiego stylu zadawania ciosów może piekielnie szybko zacząć nużyć. Autorzy kampanii próbują wprawdzie dodawać nowe elementy do kolejnych misji (dobry przykład stanowi wspinaczka po murze, jaką odbywa znany z konferencyjnego dema wiking), ale trzeba jednak mieć świadomość, że walka stanowi tu główny element rozgrywki i to na niej opiera się cała reszta. Jeśli okładanie mieczem innych rycerzy zacznie Was męczyć już po kilku minutach zabawy, to lepiej będzie, jak ominiecie ten tytuł szerokim łukiem.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl