Widzieliśmy Mount & Blade II: Bannerlord – wymarzona kontynuacja? - Strona 2
Twórcy powstającego od pięciu lat Mount & Blade II: Bannerlord pokazali w końcu niewielkie fragmenty gry w akcji. Całość zdecydowanie wypiękniała, a największe wrażenie robią oblężenia zamków oraz niesłychanie łatwy w użyciu kreator terenu.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Bannerlord - lepsza piaskownica niż RPG
Wjeżdżając do miasta, zobaczymy wielu mieszkańców krzątających się wokół swoich spraw. Rzeczywiście – już teraz jest tłoczno, choć jeszcze nie sposób powiedzieć, że grody tętnią życiem. Do liczby postaci nie można mieć zastrzeżeń, ale ludzie wydają się jacyś strasznie leniwi i niemrawi w oddawaniu się codziennym zajęciom. Odebrałem ich raczej jako pogrążoną w smutku społeczność, która zobojętniała już na wszystko, nawet na przyjazd swojego wybawiciela. Zachodząc do karczm, będziemy mogli wziąć udział w dodatkowej minigierce – ma ich być łącznie sześć, po jednej unikalnej dla każdej obecnej w grze frakcji.
Rach, ciach!
Obok zarządzania, handlu czy taktycznego widoku eksploracji mapy istotną część Mount & Blade 2: Bannerlord nadal stanowi walka. W tej odsłonie doczekała się ona sporych ulepszeń, a zacząć można od samej podstawy, czyli craftingu broni. Niczym średniowieczny kowal będziemy mogli osobiście wykuć sobie miecz, którego wygląd da się swobodnie zmieniać aż w czterech miejscach: ostrza, rękojeści, osłony oraz głowicy, ale na tym nie koniec. Każdy miecz opisany jest aż ośmioma parametrami, warunkującymi np. jego wagę, to, jak szybko można się nim zamachnąć, jak mocne zada obrażenia czy gdzie znajduje się jego środek ciężkości.
Wszystko to ma mieć odpowiednie odzwierciedlenie w walce, podczas której od nas będzie zależeć, czy ruszymy do boju sami, z drużyną czy pozostaniemy z tyłu. Starcia wyglądają dużo lepiej niż w poprzednich grach, animacje są o wiele przyjemniejsze dla oka, jednak nie do końca wyeliminowano pewną sztywność ruchów walczących postaci. Na szczęście jeden z animatorów zapewniał, że nad tym aspektem cały czas trwają prace i praktycznie non stop coś się zmienia, pewne ruchy są modyfikowane, inne dodawane, w poszukiwaniu złotego środka. Ciosy będzie można łączyć w łańcuch kilku następujących po sobie uderzeń, a całą potyczkę na spokojnie przeanalizujemy w dość efektownym systemie powtórek, przewijając, pauzując czy zmieniając ujęcia kamery.
Oblężenia będą widowiskowe
Podczas pokazu największe wrażenie wywarły z pewnością oblężenia zamków! Choć zaprezentowano je tylko w kilku krótkich wstawkach, to ogromne maszyny oblężnicze, jak katapulty czy tarany, wyglądały naprawdę imponująco, a szturm kilkudziesięciu żołnierzy na mury, przy jednoczesnym waleniu w bramę olbrzymim pniem, wywołał spory uśmiech na mojej twarzy. To zasługa ulepszonej grafiki, dzięki której mury zamków jawią się jako potężne i dostojne, a w modelach maszyn rzeczywiście czuć ich moc oraz wielkość. Od nas będzie zależeć, jak długo potrwa takie oblężenie, czy ruszmy od razu na mury, czy też będziemy ostrzeliwać je z daleka, czy pozostawimy wszystko sztucznej inteligencji, czy może złapiemy za uchwyt tarana i zaczniemy rytmicznie uderzać w bramę. Wiele obiektów będzie oczywiście podatnych na destrukcję, co pokażą animacje rozpadających się ścian oraz drewnianych konstrukcji. Nie każde oblężenie jednak musi zakończyć się aż taką demolką – w niektórych sytuacjach obrońcy mogą się po prostu poddać.
Mapa dostępna w kampanii oparta jest na tej z Warbanda, da się rozpoznać nawet te same miejsca, ma być też nieznacznie większa od tej z poprzedniej gry.
Deweloperzy z TaleWorlds doskonale zdają sobie sprawę z wad Mount & Blade: Warband, mówiąc o tej grze „nieoszlifowana”, „nieprzyjazna”, „trudno w nią wsiąknąć”. Bannerlord ma naprawić wszystkie te błędy, ma być taki, jaki powinien być Warband. Bardziej dynamiczny, wciągający, z ładną grafiką, animacjami i fabułą, która jednak pozostanie opcjonalna dla tych, którzy polubili Mount & Blade właśnie za jego otwartą strukturę i brak narzuconych reguł. Całość wymaga jeszcze pracy, poprawek, zwłaszcza w kwestii animacji walki wręcz czy podróży po mapie, ale widać, że autorzy starają się po prostu stworzyć o wiele doskonalszą wersję sprawdzonego przepisu na sukces, który niewątpliwie już odnieśli. Idąc tym tropem, nie muszą chyba nawet obawiać się konkurencji w postaci Kingdome Come: Deliverance. Ich gra pozostanie wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a nam wypada tylko trzymać kciuki za jak najszybsze zakończenie procesu jej tworzenia.
Dariusz Matusiak | GRYOnline.pl