Graliśmy w Star Wars: Battlefront – epickie bitwy w kultowych myśliwcach w trybie Eskadra - Strona 2
Po walkach na Hoth oraz trybie hordy w pustynnym kanionie EA na targach gamescom kolejny tryb rozgrywki w Star Wars: Battlefront. Tym razem będzie to nawiązanie do jednej z najsłynniejszych gier w tym uniwersum: X-Wing vs. TIE Fighter.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Star Wars: Battlefront - to nie jest Battlefield w kosmosie
Testowana wersja nie była jeszcze w pełni gotowa. Brakowało w niej okrętu Boby Fetta, interceptorów oraz A-wingów. Twórcy mieli w tym trybie chyba dość twardy orzech do zgryzienia w postaci balansu rozgrywki, tak żeby dobrzy gracze nie zdominowali od razu tych słabszych, błyskawicznie ich zestrzeliwując. I tak, strzelając do oryginalnie słabo opancerzonego TIE fightera powinniśmy przygotować się na to, że będzie on wymagać wielokrotnego trafienia laserowym działkiem (które nie pozwala długo utrzymywać ognia ciągłego). Namierzanie kierowanym pociskiem trwa dość długo, a to z kolei zmusza nas do chwilowego wystawienia się na ogień z działek wroga. Podczas testowego meczu więcej było latania wokół siebie niż strącania nieprzyjacielskich maszyn, ale zapewne wraz z lepszym poznaniem tego trybu starcia nabiorą większej dramaturgii. Nie doświadczyłem też widocznych na zwiastunie lotów koszących nad powierzchnią wulkanicznej planety Sullust (wzorowanej na Islandii) – wszyscy gracze trzymali się raczej wysoko w chmurach.
Tu dochodzimy do chyba jedynego, ale dość istotnego zarzutu, jaki mam do trybu Fighter Squadron. Mapa! Jako miejsce prezentacji walk statków kosmicznych wypada po prostu kiepsko. Gdyby DICE zdecydowało się umieścić ten tryb w kosmosie – wrażenia byłby zupełnie inne, a tak dostaliśmy kosmiczne potyczki na tle błękitnego nieba i puszystych cumulusów. Jeśli ktoś oskarżał Battlefront o kalkę z Battlefielda, to tryb eskadry na mapie Sullust jest tego dobrym przykładem. Całość naprawdę można przez chwilę pomylić z walką powietrzną Su-27 i F-18, a szybkie i częste docieranie do granicy mapy, gdzie wielki licznik groźnie odmierza sekundy do wymaganego powrotu na pole walki, jeszcze potęguje ten efekt. Choć powierzchnia wulkanicznej lawy prezentuje się zacnie, a na niebie majaczą jako statyczne tło gwiezdne niszczyciele, to całość spisałaby się chyba o wiele lepiej w roli miejsca wyścigów podracerów, a nie areny walk powietrznych. Z drugiej strony – jeśli wraz z finalną wersją gry dostaniemy również walki myśliwców w kosmosie, planeta Sullust może okazać się miłą odmianą od potyczek w ciemnej kosmicznej otchłani. Mam nadzieję, że twórcy poradzą sobie jakoś z rozmiarami takiej mapy i dyskretnymi ograniczeniami w każdym możliwym kierunku.
Z tym jednym wyjątkiem nowy tryb stanowi naprawdę świetne uzupełnienie lądowych bitew rebeliantów z Imperium i wspaniale dopełnia ogólnego wizerunku gry jako kompletnego, totalnego doświadczenia wszelkich walk z filmów. Możliwość włączenia widoku z kokpitu, znane efekty dźwiękowe i muzyka – wszystko to potęguje imersję oraz klimat, które twórcom z DICE udało się idealnie przenieść na nasze monitory. Szybkie pytanie do jednego z nich rozwiało nadzieje na loty nad powierzchnią Gwiazdy Śmierci, ale jeśli tylko jedna z bitew powietrznych przypomni te toczone wokół wielkich niszczycieli i korwet, Star Wars: Battlefront będzie nawet w stanie wypełnić pustkę spowodowaną brakiem następcy X-Wing vs. TIE Fighter!
Dariusz Matusiak | GRYOnline.pl