Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 25 czerwca 2014, 12:00

autor: Luc

Recenzja gry Valiant Hearts - piękna i poruszająca opowieść z czasów I wojny światowej - Strona 2

Ostatnimi czasy tematyka wojen światowych pojawia się w grach niezwykle rzadko i to jedynie w strategiach oraz strzelankach. Studio Ubisoft Montpellier postanowiło jednak w końcu przerwać ten impas i serwuje nam przygodową platformówkę.

Dzielny Freddie jak zawsze wyrywa się przed szereg.

Mimo że wszystkie postacie skonstruowano niezwykle starannie, a ich opowieści potrafią chwytać za serce, trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre z wątków dosyć mocno okrojono. Pewne uproszczenia są oczywiście dopuszczalne, nie sposób jednak nie zauważyć tego, iż Anną pogramy zaledwie kilkanaście minut, a wcielając się we Freddiego niemal za każdym razem robimy to samo. Ich historie, choć niezwykle pasjonujące, schodzą przez to na drugi plan i tego, co najistotniejsze, dowiadujemy się jedynie z notatek oraz filmowych wstawek. Nasz główny przeciwnik – dowodzący armią Niemiec, Baron von Dorf – niestety także został potraktowany po macoszemu, a dodatkowo jego kreacja odrobinę gryzie się z całym klimatem gry. O ile wszystko, na co w Valiant Hearts natrafimy, wręcz przygnębia atmosferą, o tyle kluczowy antagonista wydaje się w swoich pokrzykiwaniach wręcz komiczny – ot karykatura z zabawnym wąsikiem, która wygraża nam pięściami przy dowolnej okazji. Deweloperzy niestety przegapili doskonałą okazję na uczynienie opowieści jeszcze bardziej poruszającą, choć i tak stworzyli coś, co zdecydowanie wybija się ponad przeciętność.

Nadzieja oraz wiara umierają na wojnie jako ostatnie.

Bitwy wygrywa się sprytem

Nie samą fabułą człowiek jednak żyje. Aby odkryć kolejne tajemnice losów naszej dzielnej czwórki, przyjdzie nam także wykazać się nie lada zręcznością oraz pomyślunkiem. Valiant Hearts, jak na porządną, przygodową platformówkę przystało, obfituje zarówno w zagadki, jak i sekwencje akcji. Te pierwsze stoją na zaskakująco wysokim poziomie i w początkowych fazach faktycznie mogą sprawić sporo problemów. Twórcy w interesujący sposób zmuszają nas do łączenia pewnych odległych faktów i biegania po mapie w poszukiwaniu przedmiotów, dając tym samym sporą satysfakcję z rozwiązania łamigłówki. W połowie zabawy da się jednak zauważyć pewien schemat, którym Ubisoft Montpellier postanowiło podążyć i nie ukrywam, że w dużej mierze zabiło to dla mnie radość płynącą z zadań wymagających użycia szarych komórek. Szczęśliwie, nie wszystkie zagadki wyglądają identycznie i nawet w końcowych etapach zdarzyło mi się przez kilka minut głowić nad ich rozwiązaniem.

Mocno uproszczono także wspomniane sekwencje zręcznościowe, które już po kilku pierwszych sekundach możemy przechodzić z zamkniętymi oczami. Jedynym, co potrafiło mnie porządnie zaskoczyć, były elementy skradania, które zaprojektowano nie tylko z głową, ale także i nutką fantazji, co zresztą bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Trzeba jednak przyznać, iż nawet pomimo swojej prostoty, wszystkie wymienione mechanizmy rozgrywki połączono w dobrze zbalansowaną całość, dzięki czemu ani przez chwilę nie mamy poczucia monotonii.

Wąsy – do ich noszenia zobowiązywało kiedyś prawo. To musiały być piękne czasy!

Nie oznacza to jednak, iż w Valiant Hearts nie uświadczymy żadnych przestojów – niestety trafiają się całkiem często, przez co pełne wczucie się w opowiadaną historię jest niekiedy odrobinę utrudnione. Wszystko za sprawą „znajdziek”, których w grze napotkamy równą setkę. Oczywiście nikt nie zmusza nas do zbierania bonusowych przedmiotów, każdy z nich odblokowuje jednak pewien fragment historycznego tła, który uzupełnia toczącą się opowieść. Sytuacja, w której powinniśmy biec na pomoc konającemu przyjacielowi, a w rzeczywistości ganiamy po szpitalu, szukając brakującej do kolekcji notki, najzwyczajniej wybija z rytmu. Pominięcie danej „znajdźki” obdarłoby nas jednak z części historii, nie mamy więc większego wyboru, choć cierpi na tym płynność rozgrywki.