Recenzja gry Killzone Najemnik - Vita ma wreszcie FPS-a z prawdziwego zdarzenia
To co nie udało się konkurentom, z powodzeniem nadrabia najnowszy Killzone. To nie tylko najładniejsza gra na Vicie, ale również całkiem udana pierwszoosobowa strzelanina.
Recenzja powstała na bazie wersji PSV.
- świetna oprawa wizualna, najładniejsza produkcja na tę platformę;
- pierwsza naprawdę sprawna realizacja FPS-a na Vitę, nieustępująca dużym tytułom;
- bogate i zróżnicowane wyposażenie;
- system nagradzania gracza pieniędzmi za każdą wykonaną akcję;
- wybór pomiędzy czystą rzezią a podejściem skradankowym;
- trudne i czasochłonne wyzwania w singlu;
- całkiem udany tryb multiplayer.
- zmarnowany potencjał profesji najemnika;
- przeciętna fabuła i bardzo krótka kampania;
- gra aktorska w polskiej wersji.
Wyposażenie Vity w drugi drążek analogowy otworzyło przed twórcami gier, zwłaszcza tymi specjalizującymi się w pierwszoosobowych strzelaninach, zupełnie nowe możliwości. Mimo to deweloperzy niespecjalnie pałają chęcią do opracowywania FPS-ów na przenośne urządzenie firmy Sony i w rezultacie przez blisko dwa lata obecności handhelda na rynku takie shootery można policzyć na palcach jednej ręki. Nawet jeśli przymkniemy oko na żenująco małą liczbę reprezentantów tego popularnego gatunku, to i tak nie ma się z czego cieszyć – dotychczasowe propozycje pozostawiały sporo do życzenia, że wspomnę tylko katastrofalne Call of Duty: Black Ops Declassified czy przeciętne Resistance: Burning Skies. Nic dziwnego, że użytkownicy platformy pokładali olbrzymie nadzieje w Najemniku, piątej już odsłonie cyklu Killzone, nad którą od długiego czasu pracował oddział firmy Guerilla Games z Cambridge. Uprzedzając nieco fakty, od razu wyznam, że nadzieje te nie okazały się płonne.
Już na starcie produkt brytyjskiego studia robi bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim znakomicie wygląda i nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że obecnie jest to najładniejszy tytuł dostępny na Vitę. Nie dość, że fajerwerkami wizualnymi gra zawstydza wspomnianą wyżej konkurencję, to na dodatek działa płynnie, zachowując stałą liczbę klatek animacji. Jedyną rysą na tym diamencie są okazjonalne szarpnięcia, związane z doczytywaniem danych. Nie jest to jednak mankament na tyle duży, by wywoływać irytację.
Kieszonkowy Killzone nie sprawia też większych kłopotów podczas sterowania bohaterem, choć akurat tu nie obejdzie się bez drobnych korekt w ustawieniach. W standardowej konfiguracji analogi wydają się odrobinę za wolne i trzeba je przyspieszyć za pomocą suwaków w menu. Nic nie da się natomiast poradzić na niezbyt szczęśliwe umieszczenie biegania i kucania pod „kółkiem” – można jedynie zamienić miejscami obie te akcje. W ferworze walki często zdarzało mi się, że bohater nie wykonywał wspomnianych poleceń zgodnie z moim życzeniem, a to z kolei znacznie komplikowało jego sytuację na placu boju. Nie ma przebacz – do tego rozwiązania trzeba się po prostu przyzwyczaić, co trwa niestety dłuższą chwilę. Ograniczona liczba przycisków zmusiła też twórców do nietypowego potraktowania granatów jak standardowej broni. Początkowo ładunek wybierało się za pomocą dedykowanej ikony na ekranie dotykowym, by potem rzucić go, wciskając R. Nietrudno się domyślić, że w trakcie przeprowadzania tej operacji nie byliśmy w stanie strzelać. Problem rozwiązał dopiero opublikowany po premierze patch – granat wciśnięto pod najniżej położony klawisz na krzyżaku.
Singlowy moduł składa się z dziewięciu krótkich misji, które na standardowym poziomie trudności można bez problemu ukończyć w cztery i pół godziny. Najkrótsza w historii Killzone’a kampania fabularnie nie porywa, a to z kilku powodów. Średnio przypadł mi do gustu bezpłciowy bohater – Arran Danner – jak i cała otoczka związana w wykonywaniem kontraktów na zlecenie. Gra na każdym kroku podkreśla fakt (z czasem zaczyna to być naprawdę męczące), że jesteśmy niezależnym żołnierzem pracującym wyłącznie dla pieniędzy, ale sama rzuca nas w wir wydarzeń, na przebieg których nie mamy żadnego wpływu. Zimny najemnik powinien faktycznie być motywowany nagrodą finansową, a ta nie dość, że absurdalnie niska (więcej kasy uzbieramy sami po kilku strzelaninach niż dostaniemy za wykonanie piekielnie ważnych zadań), to na dodatek oferowana jest tylko przez jedną ze stron konfliktu.