Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 sierpnia 2013, 16:30

autor: Krzysztof Chomicki

Recenzja gry Splinter Cell: Blacklist - seria powoli wraca do swoich korzeni - Strona 4

Ubisoft chyba do końca nie wiedział, jakiego rodzaju grą ma być Blacklist, ale efekt finalny jest wart uwagi. Sam Fisher powrócił, chociaż przygody dziwnie odmłodniałego bohatera rozkręcają się bardzo powoli.

Cały czas zachodzę w głowę, jakim cudem podrzędne misje z początku wyewoluowały w naprawdę udane poziomy z końca gry. Wygląda to tak, jakby w pierwotnych założeniach Blacklist miało być po prostu bezpośrednią kontynuacją Conviction, ale w pewnym momencie ktoś nagle wpadł na pomysł, żeby przywrócić bardziej złożone elementy skradankowe, po czym z etapu na etap projektanci uczyli się coraz lepiej wykorzystywać nowo wprowadzoną mechanikę.

Recenzja gry Splinter Cell: Blacklist - Sam Fisher powoli wraca do korzeni - ilustracja #1

Wszystkie misje poboczne można rozegrać w trybie kooperacji (niektóre nawet trzeba) przez sieć lub na podzielonym ekranie. Współpraca wygląda podobnie jak w Conviction, z tym że teraz zamiast osobnej kampanii, która naprawdę wniosłaby coś do fabuły, mamy tylko pojedyncze misje, w teorii powiązane z resztą historii, ale w praktyce za wiele z nich nie wynika. Co-op jest skonstruowany bardzo podobnie do singleplayera, więc automatycznie dzieli jego wady i zalety – projekt etapów okazuje się dość nierówny, ale i tak z dobrze dobranym partnerem można w tym trybie bawić się wiele godzin.

Podobnie sprzecznych emocji nie budzi na szczęście multiplayer – po tym, jak zabrakło go w Conviction, Spies vs Mercs powróciło w pełnej chwale. Jak zwykle w tym asymetrycznym trybie gracze wcielają się na przemian w niezwykle zwinnych i szybkich szpiegów, których próbują powstrzymać powolni, ale wytrzymali i lepiej uzbrojeni najemnicy, spoglądający na świat z perspektywy pierwszej osoby. W Blacklist znalazło się sporo różnych wariantów (łącznie z trybem z mieszanymi drużynami), ale z grubsza idea jest zawsze taka sama – jedna ekipa coś kradnie, a druga stara się jej w tym przeszkodzić.

Szpieg nie ma szans, jeżeli w tym momencie zostanie nakryty przez najemnika. - 2013-08-17
Szpieg nie ma szans, jeżeli w tym momencie zostanie nakryty przez najemnika.

Zazwyczaj to szpiedzy wykorzystują swoje zdolności akrobatyczne, aby dostać się do jednego z terminali, z których mają wykraść dane, po czym odpowiedzialny za inicjację procedury haker powinien przez ustalony czas przeżyć w obrębie danej strefy. Najemnicy, którzy przeważnie docierają na miejsce chwilę po szpiegach, muszą jak najszybciej wytropić i zabić hakującego, co wcale nie jest takie łatwe, ponieważ zwinni agenci potrafią bardzo skutecznie się gdzieś zaszyć, a ich kompani wykorzystują każdą możliwą okazję, aby utrudnić poszukiwania swoim przeciwnikom.

Od wybranego trybu zależy chociażby liczba graczy w drużynie (od 2 do 4) oraz możliwość modyfikacji ekwipunku postaci. Mnie najbardziej przypadła do gustu wersja klasyczna, w której wszyscy wyposażeni są tak samo, za to na mapach panuje niemal wszechobecna ciemność, rozświetlana jedynie przez latarki najemników. Ten rodzaj gry ma po prostu genialny klimat i na swój sposób przypomina klasycznego splintercellowego single’a rozgrywanego z żywymi oponentami. Każdy, kto kiedykolwiek podśmiewał się z tego, że wrogowie nie widzą ukrytego Sama Fishera, powinien koniecznie sprawdzić na własnej skórze, jak to jest dostać nożem od czającego się w ciemnościach szpiega, którego się jakimś cudem nie zauważyło.

Kiedy twórcy o niej pamiętają, gra świateł bywa całkiem efektowna. - 2013-08-17
Kiedy twórcy o niej pamiętają, gra świateł bywa całkiem efektowna.

Splinter Cell: Blacklist to tytuł pełen sprzeczności. Z jednej strony mocno wczorajsza grafika, miejscami pokraczne animacje i brak ostatecznego szlifu sprawiają, że na pierwszy rzut oka pozycja ta wydaje się skokiem na kasę fanów serii, zwłaszcza po przejściu pierwszych, fatalnie zaprojektowanych misji. Z drugiej, singleplayer zamienia się w naprawdę niezłą skradankę, do której dochodzi sporo zadań pobocznych z możliwością rozegrania ich w co-opie oraz świetny tryb wieloosobowy, który ma szansę spodobać się nawet graczom zazwyczaj stroniącym od rywalizacyjnego multiplayera.

Wiem, że nowy Splinter Cell, podobnie jak odmłodzony Sam Fisher, nie wzbudza zaufania, ale warto dać mu szansę. Nie jest to wprawdzie tak dobra skradanka jak Chaos Theory, a fanów convictionowego strzelania mogą zrazić misje, w których nie wolno nikogo zabić, ale za tymi wszystkimi potknięciami i problemami kryje się naprawdę dobra produkcja, której trzeba tylko pozwolić rozwinąć skrzydła.

Krzysztof Chomicki | GRYOnline.pl