Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 czerwca 2013, 18:00

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry State of Decay - sandbox w realiach apokalipsy zombie - Strona 3

State of Decay to „GTA w klimatach apokalipsy zombie” z systemem budowania społeczności ocalałych i permadeathem. W recenzji przekonujemy, że ta bezpardonowa i brzydka gra potrafi być piekielnie satysfakcjonująca.

Diabeł tkwi w szczegółach

Najfajniejsze w tym wszystkim są drobne smaczki oraz swoboda działania. Eksplorację okolicy możemy, ale nie musimy, zacząć od wdrapania się na najwyższy punkt, w domyśle zbiornik z wodą, i rozejrzenia dokoła – w ten sposób zaznaczamy na mapie poszczególne budowle, samochody, grupy zombie itd. W grze da się też dostać do niemal każdego budynku na parę sposobów: wpadając z hukiem przez okno, demolując drzwi lub stosując metody mniej przyciągające uwagę zombie (dodam, że te są rekomendowane). Doskonale działa system „zmęczenia” postaci, który dodaje grze realizmu, bo skutecznie ogranicza pomysły uratowania ludzkości poprzez wybicie każdego ruszającego się umarlaka. Nie denerwowali mnie towarzysze kierowani przez sztuczną inteligencję, nawet mimo sporych niedociągnięć technicznych, jakie cechują tę pozycję. Fakt, zachowywali się pokracznie, ale gra stara się, aby za bardzo nam nie przeszkadzali. Bardzo przyjemnie zrealizowano szeroko pojęte sterowanie i poruszanie się postaci oraz pojazdów – przeważnie wiadomo, gdzie da się wjechać lub wspiąć już na pierwszy rzut oka (forumowa anegdota głosi, że samochody prowadzi się tu lepiej niż w GTA IV). Mówiąc krótko, State of Decay jest grą, w której rzeczy naprawdę istotne wykonane są dobrze, a pozostałe elementy... no cóż, to lepiej byłoby przemilczeć.

State of Decay nie należy do najładniejszych produkcji na rynku. Te tekstury! - 2013-06-10
State of Decay nie należy do najładniejszych produkcji na rynku. Te tekstury!

Patrząc na nie najgorsze obrazki ze State of Decay, nie dowierzam, że to ta sama gra. Na żywo wersja na Xboksa 360 wygląda bowiem... paskudnie. I mówię to jako olbrzymi fan tej produkcji, który z przekonaniem będzie jej bronił. Spodziewajcie się obiektów wyskakujących tuż przed postacią, rozmytych tekstur i – co gorsza – spadków płynności animacji większych niż w najgorszych momentach Dark Souls. Archaizmowi i brzydocie grafiki wtóruje tragiczne momentami wykonanie techniczne z dziesiątkami mniejszych lub większych błędów. Nie będę ich wymieniać, bo wystarczy rzucić prostym hasłem: gra wymaga paru tygodni szlifów, na które pewnie nie było już czasu.

Recenzja gry State of Decay - sandbox w realiach apokalipsy zombie - ilustracja #2

Zarządzanie kryjówkami ocalałych zrealizowano w prosty, ale ciekawy sposób. Każdą z nich można bowiem powiększyć o różne prowizoryczne dobudówki, gwarantujące pewne dodatki (warsztat, klinikę, platformę strzelecką itd.). Wymaga to posiadania odpowiednich materiałów. Poza tym musimy też dbać o poziom żywności, amunicji, medykamentów i ogólnego morale. To ostatnie podwyższamy, wykonując misje i rozwiązując problemy wskazywane przez członków naszej społeczności. W pewnym momencie gra sugeruje też zmianę siedziby na nową – propozycji jest kilka, a wybór należy do nas.

Tak poważne niedociągnięcia powinny znacząco obniżyć ocenę. Nie obniżyły, bo pod nimi kryje się fajny świat, który wciągnął mnie mimo brzydoty i tego, że złożono go z dość podobnych elementów. Błędy w animacji czy systemie rozgrywki są do zaakceptowania, dopóki nie uniemożliwiają czerpania frajdy z zabawy. W State of Decay nie trafiłem na nic na tyle poważnego, żebym musiał powtarzać jakiś fragment czy nie mógł wykonać tego, co chciałem (dobra, denerwowało mnie wchodzenie po drabinach). To przypadek Deadly Premonition, gdzie wiele rzeczy również wygląda i działa okropnie, ale grać się chce i tak. W obu tych tytułach widać, że autorzy starali się zaproponować coś więcej niż tylko prostą pozycję akcji. W obu wyszli z tej próby obronną ręką, oferując doświadczenie nowego typu, na które ja osobiście czekałem.

Nadgniły, ale smaczny

„There’s a zombie on your lawn”... Zaraz, to nie ta gra. - 2013-06-10
„There’s a zombie on your lawn”... Zaraz, to nie ta gra.

Być może zabrzmi to dziwnie, ale State of Decay to produkcja dla osób, które po grze oczekują... gry. The Walking Dead studia Telltale to świetna rzecz i sam dałem się złapać na wiele emocjonalnych zagrań (żeby nie powiedzieć - pułapek) tego tytułu. Od strony rozgrywki stwarzał on jednak tylko pozory, służące opowiedzeniu historii. State of Decay również stara się pokazać podobną, chociaż mniej przejmującą, fabułę, jednocześnie oferując więcej swobody, walki i eksploracji. Undead Labs ewidentnie zignorowało dopieszczenie wielu aspektów swojej gry, być może z braku czasu lub funduszy, żeby skoncentrować się na tym, co według tego studia jest najważniejsze. Na próbie zbudowania przekonującego systemu walki o życie, uwzględniającego więcej elementów niż tylko to, ile naboi mamy w magazynku. Moim zdaniem udało się to osiągnąć, bo bawiłem się świetnie i pewnie jeszcze nieraz wrócę do tego uniwersum. Wam też je polecam, chyba że boicie się wziąć odpowiedzialność za innych ludzi.

Szymon Liebert | GRYOnline.pl