Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 stycznia 2013, 14:00

autor: Krzysztof Chomicki

Recenzja gry DmC: Devil May Cry - nie taki diabeł straszny... - Strona 2

Pierwsze materiały z DmC: Devil May Cry zdawały się zwiastować upadek tej zasłużonej serii Capcomu. Jednak nie taki Devil straszny, jak go malują – Brytyjczycy z Ninja Theory spisali się znacznie lepiej, niż można się było spodziewać.

Pierwszy kontakt z grą okazał się naprawdę obiecujący – nie podejrzewałem, że to powiem, ale ta mieszanka sprawdza się bardzo, ale to bardzo dobrze! Świat wykreowany przez Ninja Theory jest zaskakująco przekonujący (na ile można to powiedzieć o czymś inspirowanym newage’owymi teoriami spiskowymi z reptilianami w rolach głównych) i znacznie bardziej spójny od tego, co mogliśmy zobaczyć w poprzednich odsłonach serii. Obsadzenie demonów w roli pozbawionych skrupułów bankierów czy prezenterów telewizyjnych, którzy kontrolują politykę, światopogląd i sposób życia niczego nieświadomych ludzi, stanowi całkiem umiejętny, nawet jeżeli niezbyt odkrywczy, komentarz na temat dzisiejszego społeczeństwa.

Recenzja gry DmC: Devil May Cry - nie taki diabeł straszny... - ilustracja #1

Recenzja gry DmC: Devil May Cry - nie taki diabeł straszny... - ilustracja #2

Muzyka w Devil May Cry zawsze oferowała mocniejsze brzmienia, będące czymś z pogranicza metalu i drum’n’bass. Nieodłącznym jej elementem były również sakralne w wydźwięku partie organowe i chóralne, nawiązujące do gotyckich klimatów. Tych ostatnich już jednak nie ma, więc i oprawa audio musiała się zmienić. Za utwory przygrywające w DmC odpowiedzialne jest holenderskie trio Noisia, zajmujące się dość szeroko pojętą muzyką elektroniczną (w tym dubstepem) oraz tworzący aggrotech zespół Combichrist z Norwegii, który użyczył również istniejących już kawałków ze swojego dorobku. Melodie te świetnie współgrają z nowym uniwersum Devil May Cry i za każdym razem skutecznie zagrzewają do walki. Dante najwyraźniej jest fanem tego gatunku – plakaty Combichrista można zobaczyć w jego przyczepie w bardzo fantazyjnie wyreżyserowanym początku pierwszej misji.

Co ważniejsze, motyw ten po prostu dobrze współgra z kreacjami postaci – tak złoczyńców, jak i członków wzorowanego na Anonymous ruchu oporu, do którego przyłącza się główny bohater. Dzięki temu, że całym światem zasadniczo rządzą demony, anarchistyczna natura młodego Dantego nabiera głębszego znaczenia, a fakt, że teraz jest on nefilimem, w sensowny sposób wyjaśnia, dlaczego potrafi pokonać nawet najpotężniejsze demony czystej krwi. Twórcy przyznali, że projektując odświeżony wizerunek protagonisty, starali się nadać mu poważniejszy, bardziej realistyczny wydźwięk, porównując tę zmianę do Nolanowskiej wizji Batmana. Może jest on przez to trochę mniej „cool” i miejscami wychodzi na dupka, którego słownik ogranicza się do kilku przekleństw, ale poza tym jego osobowość i sposób bycia wcale nie odbiegają od tego, czym raczył nas bohater „trójki”. Nikt jednak nie ukrywa faktu, że DmC kierowane jest przede wszystkim do młodszych stażem graczy i to właśnie im powinien najbardziej przypaść do gustu ten czarnowłosy chłopak z jego typowo młodzieżowym podejściem „mam to gdzieś”.

Recenzja gry DmC: Devil May Cry - nie taki diabeł straszny... - ilustracja #3