Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 grudnia 2012, 17:21

autor: Maciej Kozłowski

Recenzja DLC Mass Effect 3: Omega - najnowszej przygody komandora Sheparda - Strona 2

Mass Effect 3: Omega wprowadza kilka ciekawych elementów do kultowego uniwersum, ale brak pomysłu na rozgrywkę i monotonia lokacji dobijają najnowszą przygodę Sheparda.

Nie fabuła jest jednak największym rozczarowaniem tytułu, lecz zaprezentowane w nim lokacje. Zapomnieć należy o podróżowaniu po różnych planetach – wszystko dzieje się w jednym miejscu, które jest boleśnie monotonne. Chociaż Omega dzieli się na kilka dzielnic, to jednak nieodmiennie pozostaje nudnym i niezbyt zróżnicowanym labiryntem korytarzy. Co gorsza, podczas eksploracji nie możemy prawie w ogóle zbaczać z wytyczonej przez twórców ścieżki – dodatkowych pomieszczeń i sekretów jest tu jak na lekarstwo. Jakby tego było mało, wszystkie te tereny są do siebie bliźniaczo podobne – chociaż przytrafia się nam jeden incydent quasi-horrorowy (niezbyt udany), to jednak wrażenie powtarzalności jest więcej niż odczuwalne. Bo ile można biegać po identycznych uliczkach i tunelach?

Pośród nudnych korytarzy da się czasem znaleźć jakieś ozdobniki. - 2012-12-04
Pośród nudnych korytarzy da się czasem znaleźć jakieś ozdobniki.

Nie lepiej jest też z samą rozgrywką. Ta składa się wyłącznie z walki – cały czas gonimy przed siebie, ustawicznie eliminując kolejne oddziały Cerberusa. Zadania poboczne (całe trzy) ograniczają się do odnalezienia określonych przedmiotów, o które zresztą praktycznie się potykamy. Brak tu jakiegokolwiek urozmaicenia – choćby elementów przygodowych, jakie zaproponował Leviathan. Sprawia to, że zabawa jest zwyczajnie nudna, a jej zakończenie przyjmuje się z nieskrywaną ulgą (chociaż finał okazuje się bardzo niezadowalający – zwłaszcza pod względem moralnym). Zapomnieć też można o jakiejkolwiek nieliniowości – nasze decyzje nie wpływają w żadnym stopniu na fabułę całości, a jedynie na to, czy na końcu otrzymamy całusa.

Łyżka miodu w beczce dziegciu

Skoro elementy tak istotne jak warstwa fabularna oraz gameplay pozostawiają wiele do życzenia, to czy Omega oferuje cokolwiek wartościowego? Na szczęście tak: nowe postacie. Są one naprawdę ciekawe i dysponują unikalnymi umiejętnościami, które umilają rozgrywkę. Dialogi między Arią i Nyreen, kobietą z rasy turian, aż kipią od gwałtownych emocji, dzięki czemu słucha się ich z przyjemnością. Szkoda więc, że obie panie można przyłączyć do drużyny jedynie w obrębie omawianego dodatku – później są już niedostępne.

Adiutant wygląda jak Cthulhu, ale w rzeczywistości bliżej mu do Czegoś z filmu Carpentera. - 2012-12-04
Adiutant wygląda jak Cthulhu, ale w rzeczywistości bliżej mu do Czegoś z filmu Carpentera.

Całkiem sympatyczne jest też to, że w trakcie zabawy możemy znaleźć trochę niespotykanych dotychczas ulepszeń oraz typów broni. Pewnym plusem są także nowi przeciwnicy – biotyczny gigant nazywany Adiutantem oraz elektroniczny mech Baszta. Obaj stanowią pewne wyzwanie, atakując w nietypowy sposób i dysponując użytecznymi umiejętnościami. Gdyby nie oni, przebijanie się przez kolejne oddziały Cerberusa byłoby niemiłosierną katorgą – a tak jest przynajmniej w miarę znośnie.

Tego jeszcze nie było! - 2012-12-04
Tego jeszcze nie było!

Wymienione wyżej zalety nie wynagradzają w żadnym stopniu wad tytułu. Od produktu kosztującego prawie 50 zł mamy prawo wymagać znacznie więcej. Idiotyczna fabuła, nudne lokacje i uderzająco jednostajna rozgrywka, polegająca wyłącznie na eksterminacji przeciwników – oto cała Omega. Zdecydowanie jest to jedno z najgorszych rozszerzeń w serii Mass Effect – a może i historii BioWare. Pieniądze lepiej zachować na znacznie przyjemniejszego Leviathana, który gwarantuje dużo lepszą rozrywkę.

Maciej Kozłowski | GRYOnline.pl