Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 28 listopada 2012, 09:58

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Iron Sky: Invasion – polska odpowiedź na X-Winga - Strona 2

Filmowe gry często nie grzeszą oryginalnością. Za Iron Sky: Invasion stał interesujący pomysł, który – niestety – nie do końca przełożył się na jakość produktu.

Iron Sky: Invasion pozwala na dowolne szaleństwo zestrzeliwania przeciwników, ale też składa się z serii misji głównych i pobocznych, zlecanych bezpośrednio przez aktorów odgrywających te same postacie co w filmie. Jest więc pani prezydent USA starająca się o reelekcję, ambasadorowie różnych krajów czy sama Renate Richter, którą w jednej z misji eskortujemy w drodze na Księżyc. Konwersacje przebiegają na sporych rozmiarów ekraniku skutecznie zasłaniającym pole widzenia. Kiedy nic się nie dzieje i wokół nie ma wrogich jednostek, da się z tym żyć, ale filmiki te często potrafią włączyć się w trakcie ostrej wymiany ognia. Dialogi bywają czasem nawet zabawne, jednak większość z nich ma się ochotę pominąć.

Próba ataku atomówką. - 2012-11-28
Próba ataku atomówką.

Zawalenie zadania głównego definitywnie kończy grę lub wymaga wczytania ostatniego zapisu. Misje poboczne można wykonać, choć za ich zignorowanie nic nie grozi (poza spadkiem punktów reputacji – raczej do niczego nieprzydatnych). Co najwyżej któryś z ambasadorów się zbiesi, jednak zlecając kolejne zadanie zupełnie zapomni o wcześniejszym niepowodzeniu. Tu zresztą wychodzi na jaw także kolejny problem przygotowanych wcześniej filmików z aktorami: kilka razy zdarzyło mi się, że zostałem pochwalony za zestrzelenie szczególnie dużych i groźnych okrętów, choć w ferworze walki udało mi się do nich wystrzelić może kilka rakiet, a całą resztę wykonały siły sojusznicze. Ot, taki babol.

W trakcie gry dysponujemy paroma statkami, które możemy zmieniać, dokując do jednej z kilku stacji znajdujących się w przestrzeni okołoziemskiej. Możemy m.in. usiąść za sterami średniego bombowca typu Dundee, brytyjskiego Spitfire’a czy wielkiej kobyły wyładowanej atomówkami, jaką jest Canadarm. Niektóre z misji trzeba wręcz wykonać za pomocą z góry narzuconej jednostki, na szczęście już maksymalnie ulepszonej. W Iron Sky: Invasion znalazł się bowiem system pozwalający na udoskonalanie posiadanych statków za gotówkę zarobioną z zebranych w przestrzeni wraków. Można więc usprawnić tarcze, silniki, skaner, wyrzutnie flar, działo plazmowe, rakiety przeciwpancerne i zwykłe działko. Modyfikacje te są kilkustopniowe i oczywiście z każdym kolejnym stopniem coraz droższe. Co jednak najważniejsze, poczynione zmiany faktycznie odczuwa się podczas walki, a ich efektem jest coraz szybsze rozwałkowywanie wrogich maszyn – notabene: takich samych, które znalazły się w filmie.

Ekran ulepszania podzespołów statku. - 2012-11-28
Ekran ulepszania podzespołów statku.

Starcia w Invasion nie należą, niestety, do emocjonujących, zaliczyłbym je raczej do kategorii frustrująco niezbalansowanych. Odbywają się zwykle na bardzo niewielki dystans, na dodatek mam wrażenie, że wszyscy dookoła ruszają się niczym muchy w smole. Używając działek, mniejszych przeciwników kosimy niczym zboże, a zestrzelenia idą w setki. Średnie jednostki też można dość szybko usmażyć celnym ogniem, problemem za to bywa fakt, że trudno się od nich oderwać i zdarza się, że manewrowanie pomiędzy nimi prowadzi do wzajemnego ocierania się kadłubów. Muszę tu nadmienić, że statkiem sterujemy za pomocą myszki, co jest nawet wygodne, ale nie rozumiem zupełnie braku implementacji joypada. Tym bardziej że gra ma ponoć pojawić się też na konsolach.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej