Recenzja gry Assassin's Creed III - asasyni w Ameryce - Strona 4
Pełnoprawna, trzecia odsłona cyklu Assassin’s Creed jest już faktem. Czy wizyta na amerykańskiej ziemi u boku zupełnie nowego bohatera spełniła wygórowane oczekiwania fanów tej serii?
Eksploatując usprawniony silnik, autorzy nie ustrzegli się, niestety, potknięć, na które trudno przymknąć oko, bo w dużej mierze psują przyjemność z rozgrywki. Błędów jest tu więcej, niż ustawa przewiduje – są problemy ze strzelającymi przez ściany muszkieterami, zawieszającymi się questami pobocznymi i znikającymi z mapek ikonami. Niedopracowane wykrywanie kolizji w miastach sprawia, że Connor potrafi podczas wspinaczki zatopić się w budynku, prawdziwą jednak mordęgą jest konna podróż po bezdrożach pogranicza. Wierzchowiec lubi zatrzymać się na byle jakiej przeszkodzie, która – przynajmniej w teorii – powinna być bardzo łatwa do sforsowania. Udało mi się również dwukrotnie w cudowny sposób wypaść z mapy i mogłem obserwować całą krainę od spodu, zawieszoną w przestrzeni. Czyżby zabrakło czasu na porządne testy?
Assassin’s Creed III to dobrze zrealizowany tytuł z górnej półki, który już przy pierwszym kontakcie wciąga na całego. Mimo że typowej dla serii swobody doświadczamy dopiero w piątej sekwencji, trudno narzekać – konsekwentnie zatajany przez Ubisoft, a tym samym zupełnie niespodziewany początek opowieści pozostawia po sobie świetne wrażenie. Kiedy wreszcie worek z dodatkowymi aktywnościami zostaje rozwiązany, gra zalewa nas pobocznymi misjami, różnego rodzaju wyzwaniami i dużą liczbą znajdziek do kolekcjonowania. Nie wszystkie nadprogramowe zadania prezentują zadowalający poziom, dużo tu kilkuminutowych zapchajdziur, w których więcej jest biegania niż faktycznego działania, ale również i ten element wypada zaliczyć na plus. Wreszcie: system walki, bitwy morskie, zwiększona ilość technik zabijania z ukrycia, od biedy nawet i polowania, multiplayer, oprawa audiowizualna i przyzwoity scenariusz, z łagodnym spadkiem formy w środkowej części, ale świetny na początku i dobry w ostatnich sekwencjach, wyłączając jedynie sam finisz – to niewątpliwe zalety tej produkcji.
MULTIPLAYER
Tryb rozgrywki wieloosobowej jest konsekwentnie rozwijany od kilku lat i autorzy ewidentnie mają na niego jakiś pomysł, co doskonale widać właśnie w Assassin’s Creed III. Mapy co prawda nie grzeszą wielkością, ale w zupełności wystarczają, by zgromadzeni na serwerze ludzie mieli odpowiednie pole manewru, nie nudząc się podczas szukania celu w gąszczu przechadzających się po arenach cywilów. Gra premiuje bonusami bardziej wykwintne techniki zabijania (np. w pełnym ukryciu), a za zdobyte podczas zmagań punkty awansujemy na kolejne poziomy doświadczenia. Multiplayer w „trójce” to również masa rzeczy do odblokowania, np. umiejętności defensywne (przypominających perki z serii Call of Duty), ułatwiające przeżycie na placu boju. Wbrew powszechnym obawom balansu nie zakłóca system mikropłatności dla leniwych, pozwalający kupić za prawdziwą gotówkę uaktywniane wewnętrzną walutą zdolności.
Na drugim biegunie stoi zatrważająco duża jak na produkt tej klasy liczba błędów technicznych, kiepska inteligencja przeciwników, kompletne zmarginalizowanie aspektów ekonomicznych, a więc i zmarnowanie potencjału kryjącego się w rozbudowanym systemie craftingu, oraz nijakie miasta –wizualnie ładne, jednak niedorastające do pięt architektonicznym perełkom z Europy. Całkiem sporo tych mankamentów jak na potencjalny hit, który miał zostawić w tyle swoich poprzedników.
Z tych właśnie względów nowy produkt Ubisoftu trudno mi zaliczyć do dzieł wybitnych – niby zawiera to, co powinna mieć każda gra z tej serii, z drugiej jednak strony po ujrzeniu napisów końcowych pozostawia wyraźne uczucie niedosytu. Nie wszystko zagrało idealnie, wskutek czego „trójka” z pewnością nie stanie się tym dla Assassin’s Creed II, czym „dwójka” była dla pierwowzoru. Mówiąc krótko: jest bardzo dobrze, ale mogło być lepiej. Pierwsze spotkanie z Ezio pozostaje liderem mojego prywatnego rankingu Asasynów.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl