Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 22 października 2012, 15:18

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry Fable: The Journey - bajka na Kinecta schodzi na złą drogę - Strona 2

Fable: The Journey to starcie wizjonera z sensorami Kinect. Z tej walki Peter Molyneux i studio Lionhead nie wyszli zwycięsko.

Ciekawsze scenki nie zmieniają tego, że The Journey przechodzimy jak po sznurku i nie mamy tu nic do gadania. Zapomnijcie o kupowaniu domów, żenieniu się, z kim popadnie, i pierdzeniu na ludzi. Zarówno sceny konne, jak i piesze są niemal pozbawione wyborów. Czasem pojawia się możliwość skręcenia w jedną z dwu odnóg czy robienia ponadprogramowych przystanków, ale te „decyzje” są tylko pozorne, bo i tak trafiamy w to samo miejsce. Zbieranie opcjonalnych skarbów ze skrzynek mija się z celem, bo są nimi karty z „zabawnymi” opisami, których jak dla mnie mogłoby w grze w ogóle nie być. Wykonując dodatkowe czynności, gromadzimy doświadczenie, za które da się odblokować wzmocnienie czarów. To także tylko pozory skracające co najwyżej czas potrzebny do „zamachania” wrogów na śmierć.

Opcjonalne przystanki dość szybko nudzą.

Mając na względzie powyższe elementy, szybko zrozumiałem, dlaczego obecna w grze mapa jest tak nieczytelna. Odpowiedź jest prosta: nie musimy z niej korzystać, bo „dzięki” Kinectowi nasze przeznaczenie jest ustalone z góry. A skoro już jesteśmy przy tym urządzeniu, przejdę do sedna sprawy. Ten zestaw sensorów sprawia, że obcowanie z The Journey jest prawdziwą przeprawą – przy żadnej innej grze tak mnie nie bolały ręce. Przy mało którym z ostatnich tytułów targały też mną tak duże emocje. Jednak nie były to odczucia, jakie w odbiorcach chciał wywołać Molyneux. Bo przecież chyba nie chodziło mu o to, aby sfrustrować gracza do tego stopnia, że rzuca on w stronę ekranu soczyste wulgaryzmy. Podobno wzmacnia to moc czarów – fajnie, ale wolałbym nie musieć straszyć sąsiadów wybuchami agresji.

Musztra

Kinect w tej grze działa. Oczywiście tylko wówczas, gdy siedzimy wyprostowani jak manekin w laboratoryjnych warunkach. Spróbujcie odchylić się do tyłu, sięgnąć po przekąskę lub – nie daj Boże – założyć nogę na nogę. Przed rozpoczęciem zabawy warto też ostrzec domowników, aby nie zbliżali się do nas i pod żadnym pozorem nie wchodzili przed kamerę. Technologia wtedy głupieje, musi na nowo odszukiwać użytkownika, myli prawą rękę z lewą albo nawet rękę z nogą. W połączeniu z topornością i opóźnieniami Kinecta sprawia to, że walka z interfejsem The Journey jest pełnoprawną częścią doświadczenia. Najgorsze jest to, że nawet jak wszystko już zadziała, rozgrywka potrafi wysypać się w kluczowym momencie.

Założenia systemu walki są świetne. Wykonanie – mizerne.

Przyznam, że ogólne założenia są fajne i w pierwszych minutach zabawy byłem oczarowany. W scenach chodzonych, które – podkreślę to raz jeszcze – przypominają strzelanki „na szynach”, dostajemy magiczne moce. Lewa ręka to czar odpychający i łapiący, prawa – magiczne pociski. „Magicka na Kinecta” – pomyślałem z nadzieją na to, że urządzenie zinterpretuje moje wściekłe machanie łapkami jako potężne, finezyjnie ukulane zaklęcie. Nic z tych rzeczy. Walka w Fable’u przypomina pracę w fabryce lub wojskową musztrę. Lewa, prawa, prawa, lewa – i tak przez kilka godzin. Niby można się trochę pobawić – strącać wrogów w przepaść, wciągać ich na wybuchowe beczki, zamieniać proste czary w potężniejsze. Technik jest mało i zwykle próby stosowania tych bardziej skomplikowanych giną w zarodku. Tłamsi je oczywiście Kinect.