autor: Grzegorz Bobrek
Recenzja Jagged Alliance: Crossfire - rozszerzenia Back in Action
Remake kultowego Jagged Alliance 2 spotkał się z dość chłodnym przyjęciem. Kilka miesięcy po premierze Back in Action testujemy samodzielny dodatek - Crossfire. W ogniu krzyżowym cierpimy jak nigdy wcześniej.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- wszystkie udogodnienia z wersji 1.13;
- nowi najemnicy, nowy sprzęt;
- duża różnorodność terenu;
- zdobywanie lokacji nadal potrafi wciągnąć.
- mała, prostacko zaprojektowana mapa kampanii;
- na siłę wydłużony czas zabawy;
- wątpliwej jakości skrypty sztucznej inteligencji;
- beznadziejna milicja;
- frustrująca rozgrywka, z dużą ilością absurdów.
Jagged Alliance: Back in Action to dobry przykład produktu, który dzięki ciągłemu wsparciu ze strony producenta znacznie zyskuje względem oryginalnej wersji z dnia premiery. Samodzielny dodatek, Jagged Alliance: Crossfire, powinien być ukoronowaniem starań twórców o oddanie w ręce fanów gry jak najbliższej ich oczekiwaniom. Niestety, Crossfire zatrzymuje się gdzieś w połowie drogi do celu.
Rozszerzenie serwuje następny lokalny konflikt, tym razem w fikcyjnym państewku Khanpaa, zaatakowanym przez religijną sektę. Najemnikom przychodzi po raz kolejny stanąć do brutalnej, partyzanckiej walki z lepiej uzbrojonym i liczniejszym przeciwnikiem. Prawem produktów standalone wszelkie doświadczenie zdobyte w Arulco przepada, podobnie sprzęt i nagromadzone fundusze. W zamian za to Crossfire rzuca nas od razu na głęboką wodę, minimalnymi środkami karząc wypełnić karkołomną misję.
Od samego startu zauważalny jest wzrost poziomu trudności nowej kampanii. Początkowe 30 tysięcy dolarów starcza na jednego rozsądnego albo dwóch mniej kompetentnych najemników. W Back in Action w miarę szybko zyskiwaliśmy dostęp do zasobów bananowej republiki, zapewniając sobie tym samym stały dopływ gotówki. W Khanpie wszystko przychodzi nam w pocie czoła: zdobycie lepszej pukawki, amunicji do niej, a nawet podbicie terytorium ze stałym dochodem powyżej 1000 dolarów na dzień. Właściwie, aby nie skończyć z ręką w nocniku, należy pędzić przed siebie w zabójczym tempie. Inaczej wystawimy się na niekończące kontrataki, a te wcześniej czy później zepchną nasz skromny desant z powrotem do morza.
Od gracza wymagane jest bardzo mocne opanowanie mechaniki Back in Action – przy kolejnych posunięciach nie ma wiele miejsca na pomyłki. Przy jednym podejściu do opanowanej przez wroga stacji benzynowej zużyłem wszystkie apteczki pierwszej pomocy, a kolejnej nie mogłem znaleźć przez bite parę godzin gry, co sprawiło, że jeden z najemników permanentnie kulał. Jednocześnie bardzo niski zapas gotówki nie pozwolił na zamówienie powietrznej dostawy lekarstw, a ciągłe parcie na granice zablokowało możliwość odwrotu na tyły w celu wylizania ran. W takich sytuacjach znajdujemy się przez niemal połowę kampanii i bardzo szybko wychodzi na jaw, że pewne – pozornie nieistotne – decyzje na polu walki mogą strategicznie pogrążyć całą kampanię. Należy do tego dołożyć znacznie lepiej uzbrojonego od nas przeciwnika, od drugiej, trzeciej lokacji powszechnie dysponującego karabinkami i pistoletami maszynowymi, a otrzymamy naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Dla pewnej równowagi sztuczna inteligencja nadal zachowuje się przewidywalnie. W defensywie prezentuje postawę mocno pasywną, kiedy prowadzone przez nią ataki to nieskoordynowane, masowe szarże na strategiczne punkty. Absurdalnie to właśnie te nieprzemyślane ofensywy frustrują najbardziej.
Szybko bowiem wychodzi na jaw, że ufortyfikowany wróg jest znacznie mniej niebezpieczny niż lotne bojówki. Z odrobiną samozaparcia jesteśmy w stanie zagarnąć nawet ogromne lokacje – krok po kroku eliminując patrole i skrzętnie korzystając z licznych opcji taktycznych. W tych aspektach gra nadal nie zawodzi. Połączenie czasu rzeczywistego i aktywnej pauzy działa solidnie, szczególnie dzięki pewnym usprawnieniom interfejsu, a stopniowe oczyszczanie mapy z przeciwników mocno wciąga. 10 dużych terytoriów, składających się na ogarnięte wojną państewko, zapewnia różnorodność – walczymy w ciasnych uliczkach miast, niebezpiecznych przełęczach i industrialnych przestrzeniach elektrowni wodnej. Niestety, kiedy przychodzi do obrony granic, możemy się nieraz zdziwić.