Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 kwietnia 2012, 12:43

autor: Wojciech Mroczek

Taniec z gwiazdami śmierci - recenzja gry Kinect Star Wars - Strona 2

Ci, którzy George'owi Lucasowi zarzucają brak spójnej wizji rozwoju uniwersum gwiezdnej sagi, mylą się bardzo. Wizja ta nie tylko istnieje, ale jest też od wielu lat bardzo konsekwentnie wprowadzana w życie. Kinect Star Wars jest tego dobrym przykładem.

Gra ma problem z twarzami postaci. Jedną z oszpeconych jest, niestety, księżniczka Leia.

Będąc młodym padawanem

John Williams to amerykański kompozytor, pięciokrotny laureat Oscara, który stworzył motywy przewodnie do takich hitów jak Indiana Jones, E.T., Szczęki i Lista Schindlera. Jego najbardziej rozpoznawalnym dziełem jest jednak muzyka do filmowej gwiezdnej sagi Lucasa. Charakterystycznych utworów Williamsa nie zabraknie też w Kinect Star Wars.

Skoro drażliwy temat mamy już za sobą, przejdźmy do meritum. Główną atrakcją gry jest tryb fabularny noszący tytuł Jedi Destiny: Dark Side Rising. To właśnie tu dzieje się wszystko, czego mogliśmy spodziewać się po kinectowej adaptacji Gwiezdnych wojen. Po charakterystycznej czołówce ze znikającymi w przestrzeni napisami mamy więc walkę mieczem świetlnym, poruszanie obiektów Mocą, pilotowanie myśliwca, przełajowy rajd ścigaczem – a więc akcję, akcję i jeszcze raz akcję, okraszoną dla niepoznaki fabułą z mroczną intrygą Sithów w tle.

Nasza przygoda rozgrywa się po zakończeniu wydarzeń przedstawionych w Mrocznym widmie. Wcielamy się w młodego padawana, jednego z ósemki uczniów mistrzyni Mavry Zane (postaci, która najwyraźniej miała połączyć w sobie seksapil księżniczki Lei, rozwagę mistrza Kenobiego i zawiadiacki urok Hana Solo), mającego właśnie rozpocząć szkolenie na Kashyyyk. Naukę przerywa jednak niespodziewany atak armii bojowych droidów i jaszczuropodobnych najemników. Z planety Chewbacki musimy się więc ewakuować, torując sobie drogę mieczem świetlnym, sprytem i refleksem. Potem trzeba dowiedzieć się, kto stoi za atakiem i jakie są jego dalsze plany, a następnie wyruszyć z szaleńczą misją, by pokrzyżować mu szyki. Wiadomo – jak to w Gwiezdnych wojnach. Fabule daleko do głębi takich produkcji jak The Force Unleashed, o Knights of the Old Republic nie wspominając, ale jak na prostą zręcznościówkę jest całkowicie wystarczająca. Tym bardziej że pełno w niej odwołań do filmowej sagi Lucasa, a utrzymanie jej we właściwej poetyce wyszło twórcom bardzo dobrze. Lokacje, postacie, a nawet montaż poszczególnych scen przywodzą na myśl kinowy pierwowzór.

Mistrzyni Zane (z żółtym mieczem) i jej uczniowie.

Przyjrzyjmy się mechanice tej części rozgrywki, w szczególności zaś – walce mieczem świetlnym. Kinect daje niezrównaną możliwość bezpośredniego, dość precyzyjnego przełożenia naszych ruchów na płaszczyznę gry. Można by się więc spodziewać, że szermierka ikoniczną bronią Jedi będzie pełna dynamizmu i swobody. Okazuje się jednak, że nie. Zamiast nieograniczonego wywijania mieczem mamy system gestów, odpowiadający za wyprowadzanie ciosów, parad i stawianie bloków z prawej i z lewej, z góry i z dołu. Nasze ruchy nie są więc bezpośrednio odzwierciedlane przez postać na ekranie. Co więcej – w przypadku bardziej wymagających przeciwników walka nie toczy się naturalnym tempem, lecz zostaje podzielona na fazę obrony i ataku. Im sprawniej blokujemy ciosy, tym szybciej przechodzimy do ofensywy. Przy sieczeniu pospolitych wrogów z kategorii „mięso armatnie” nie musimy się na szczęście męczyć z turami. Jednak o swobodnych potyczkach trudno tu mówić. Mimo wszystko do tego systemu można się w miarę szybko przyzwyczaić. Po godzinie gry posługujemy się nim już całkiem odruchowo. Szkoda jednak, że autorzy nie przewidzieli możliwości walki w stylu dowolnym a’la pojedynki z Fruit Ninja – wiele osób z pewnością na to liczyło. Wszystkie te z góry zaprojektowane ruchy nie dają wystarczającego poczucia mocy…

W menu oprócz trybów zabawy pojawia się jeszcze tajemnicza opcja „Scan M-tag”. Do czego służy? Można dzięki niej odblokować dodatkową zawartość, zbliżając do kamery Kinecta promocyjne opakowanie napoju Brisk... problem w tym, że dostępny jest on wyłącznie na terenie Stanów Zjednoczonych.

Finezji starciom dodaje głównie możliwość skoków, które pozwalają nie tylko na uniki czy szybką ofensywę, ale i na atak na tyły przeciwnika. Wielokrotnie nieocenioną pomocą okazują się tu telekinetyczne zdolności Jedi. Obrzucanie nieprzyjaciół ciężkimi obiektami lub ciskanie jednymi przeciwnikami w drugich jest nie tylko skuteczne, ale i satysfakcjonujące. Gorzej wypada przemieszczanie się z miejsca na miejsce i sporadyczne elementy zręcznościowe. Nie ma tu za wiele wolności i całość przybiera raczej formę „nawalanki na szynach”. Dużo sprawniej rozwiązano pilotaż pojazdów, które – choć też poruszają się tylko w wyznaczonych korytarzach – to jednak sprawiają wrażenie o wiele lepiej sterownych niż pieszy padawan. Etapy walki w przestrzeni mają duży, wręcz filmowy rozmach i są dość ekscytujące, mimo że sprowadzają się głównie do kierowania celownikiem pokładowej broni. Natomiast jazda ścigaczem przez najeżony przeszkodami teren stanowi jeszcze większe wyzwanie i obfituje w więcej wydarzeń.

Różne modele rozgrywki zmieniają się jak w kalejdoskopie i nim dojdziemy do finałowej sceny – co zajmuje około 4-5 godzin – zdążymy się nieźle napocić.