Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 15 listopada 2011, 13:11

autor: Amadeusz Cyganek

Niezwykle satysfakcjonująca rozwałka - recenzja gry Saints Row: The Third - Strona 2

Saints Row: The Third to kilotony czystej, zwariowanej, a momentami wręcz absurdalnej zabawy – czy aby w tym szaleństwie na pewno jest metoda?

Rolę wypełniacza pomiędzy kolejnymi odcinkami nieźle spełniają pojedyncze wyzwania, które stawiają głównie na szaloną rozwałkę i pozwalają znacznie przedłużyć czas spędzany z trzecim Saints Row, otwierając nowe miejsca na mapie. Na świetny klimat gangsterskiej wojny znacznie oddziałują również wyraziste postacie, które wraz z naszym bohaterem poprowadzą Świętych do ostatecznej wiktorii. W gronie mocno zakręconych charakterów prym wiedzie Zimos, lalusiowaty alfons, nierozstający się ze swoim złotym mikrofonem i skąpo odzianymi muzami, oraz Shaundi, gwiazda reality show niestroniąca od niezbyt wysmakowanych pogaduszek i szybkostrzelnych spluw. A przecież mamy także byłego agenta KGB, przerośniętego osiłka Olega czy zapaloną programistkę Kinzie, której życie zamyka się małym pokoiku z dziesiątkami komputerów – naprawdę z taką ekipą eliminowanie nachalnej konkurencji to sama przyjemność.

Impreza powoli się rozkręca…

Nowe Saints Row to produkcja wręcz przeładowana intensywną akcją. Każda misja ma do zaoferowania coś zupełnie innego – raz lądujemy na ogromnym statku, innym razem przeprowadzamy eksterminację wrogów na dachu wieżowca, a nawet fruwamy pomiędzy kontenerami wypadającymi ze strąconego samolotu – stężenie strzelanin, ucieczek, ulicznych wojen i potężnych batalii jest tu większe niż radioaktywnych substancji w czarnobylskiej Zonie. Autorzy, zamiast na wysmakowaną taktycznie rozgrywkę, zdecydowanie postawili na efekt masy – choć sztuczna inteligencja wrogów, delikatnie mówiąc, nie powala na kolana, ilość atakujących nas w jednym momencie oponentów przekracza wszelkie przyjęte normy. Przeciwnicy wypełzają dosłownie zewsząd – spadają z góry, wyłażą spod ziemi, przebijają ściany, wchodzą przez okna i przy okazji robią totalną demolkę. Niezależnie, czy znajdujemy się w budynku, czy na ulicach Steelport, możemy liczyć na pozbawioną jakichkolwiek reguł radosną rozwałkę. Nie sposób również nie zwrócić uwagi na odjechany arsenał broni, jakim posługuje się nasz bohater – oprócz standardowych pukawek dysponuje on cybernetycznym działkiem, ustrojstwem pozwalającym przejąć kontrolę nad dowolnym pojazdem czy np. fioletowym dildem połączonym z kijem bejsbolowym. W garderobie poziom głupoty osiąga niebezpieczne maksimum – nasz bohater może założyć na siebie sedes, strój królika, a nawet wdzianko policjantki-prostytutki. Serio, mózg wysiada.

Główna arena naszych działań – Steelport – to sporych rozmiarów metropolia podzielona na pięć niezbyt zróżnicowanych względem siebie dystryktów. To, co dzieje się na ulicach miasta, zmienia się oczywiście wraz z naszymi postępami w grze – o ile początkowo panuje cisza i spokój, a przechodnie leniwie machają rękami na kolejne wybryki Świętych, tak z rozwojem akcji na drogi wkracza ciężka artyleria i uzbrojone zastępy STAG-u, a Steelport dzieli się na kolejne zamknięte strefy, w których pojawienie się człowieka w fioletowym wdzianku oznacza wyrok śmierci. W momencie zakończenia głównej kampanii sytuacja raptownie ulega stabilizacji, jednak wcale nie oznacza to, że inne gangi wycofują się ze swojej publicznej działalności. Praktycznie na każdej ulicy możemy znaleźć punkty zapalne, które pozwalają wziąć udział w przeróżnych wyzwaniach – od ulicznych wojenek, poprzez sutenerstwo i kradzieże, a na podniebnych bataliach kończąc.