Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 15 czerwca 2011, 13:37

autor: Przemysław Zamęcki

Hunted: Kuźnia Demona - recenzja gry - Strona 2

Ostatnio kondycja hack’n’slashy nie zachwyca. W recenzji sprawdzamy, czy >Hunted: Kuźnia Demona jest w stanie obronić honor gatunku.

Caddoc ma koszmary, których bohaterką jest dziwna kobieta. Spotykamy ją dosłownie parę chwil po rozpoczęciu gry i trochę jakby niechcący pakujemy się w paskudną kabałę. Niedługo potem, już zupełnie chcący, przyjmujemy zlecenie od burmistrza pewnego miasteczka, którego mieszkańcy, a wraz z nimi córka owego pana, zostali uprowadzeni przez wargarów – rasę stworów przypominających z grubsza tolkienowskich orków czy gobliny.

Rozgrywka w Hunted sprowadza się do parcia przed siebie korytarzami, udającymi raz miasto, raz jaskinie, a innym razem las, i zabijania następujących po sobie fal nieprzyjaciół. Każda z postaci dysponuje ciosem zwykłym oraz powolniejszym, a także zadającym więcej obrażeń ciosem dodatkowym. W przypadku broni dystansowych możemy w trakcie strzelania przybliżyć widok, co wymaga jednak nieco więcej czasu niż szybkie szycie z łuku przez E’larę. W późniejszej fazie jedna strzała może powalić większość wrogów, co wygląda nawet dość efektownie, kiedy – biegając pomiędzy tłumem nieprzyjaciół – sprawiamy, że jeden po drugim dosłownie nakrywają się nogami.

Łuczniczką gra się przyjemniej, bardziej widowiskowo.

W świecie gry co jakiś czas znajdujemy stojaki z bronią, również magiczną. Czary nie działają jednak permanentnie, toteż bardzo szybko miecz, topór czy łuk po prostu powszednieją. Tu do głosu dochodzi jedna z wad tej produkcji, a mianowicie już na wczesnym etapie rozgrywki da się znaleźć oręż tak potężny, że później przez kilka poziomów nie ma potrzeby jego wymieniania, bo wszystko inne jest zdecydowanie słabsze. Zasada ta dotyczy także tarcz, ale akurat one zużywają się od uderzeń, więc warto cały czas aktywnie przeszukiwać pole walki, by zastępować je coraz nowszymi egzemplarzami.

Każda z postaci posiada także trzy przypisane jej magiczne umiejętności. Przyznam, że zdecydowanie przyjemniej grało mi się łuczniczką i to z jej zdolności korzystałem najczęściej. Szkoda trochę, że nie wszystkie umiejętności są równie przydatne. Nie zauważyłem bowiem, aby odmienne rodzaje wrogów były szczególnie podatne na zamrażanie czy kule ognia. Trzecią zdolnością jest niszczenie tarcz, ale jej nie używałem w ogóle. Lepiej posłać pod nogi delikwenta wybuchowy pocisk niż zawracać sobie głowę jego osłoną. Caddoc dzięki magii bojowej zadaje potężniejsze ciosy, błyskawicznie zbliża się do przeciwnika i efektownie unosi wrogów w powietrze, by następnie trzasnąć nimi o ziemię lub wystawić ich po prostu na strzał E’lary.

Oddzielnie rozwijamy trzy zaklęcia magiczne, które są wspólne dla obu bohaterów. Ciekawe w magii jest to, że czar możemy rzucić na współtowarzysza, poprawiając jego współczynniki bojowe, ale na dobrą sprawę rzadko to stosowałem. Nie czułem specjalnego wzrostu mocy, a poza tym zdecydowanie łatwiej i praktyczniej ustrzelić wroga z łuku. Korzystanie ze wszystkich umiejętności zużywa manę postaci, ale flakoników z tym napojem jest tyle, że niespecjalnie trzeba się tym przejmować. To samo dotyczy mikstur uzdrawiających, strzał, bełtów i całej reszty – w świecie Hunted żelastwo i magiczne przedmioty walają się dosłownie wszędzie. No, ale to przecież klasyczny hack’n’slash, więc czego innego powinniśmy się spodziewać?

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej