Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 maja 2011, 12:41

autor: Maciej Kozłowski

World of Tanks - recenzja gry - Strona 2

Zapach benzyny o poranku, skraplający się na suficie pot artylerzysty i dźwięk gąsienic stukających o bruk - czyli darmowy bilet na front drugiej wojny światowej. Czy warto wyruszyć w tę podróż z World of Tanks?

Łaaaduuuj!

W momencie gdy zostaniemy już przeniesieni na jedną z map bitewnych, czeka nas nie lada zdziwienie – o ile bowiem sam zamysł gry wydaje się być podobny do tego, co znamy z sieciowych FPS-ów czy gier typu Gears of War, o tyle szczegóły rozgrywki istotnie odbiegają od typowego modelu. Przede wszystkim znaczenie ma powolne obracanie się wieżyczki pojazdu – zawsze szybciej namierzymy wroga celownikiem, niż lufa naszej machiny przesunie się na właściwą pozycję. Co więcej – większość dział wymaga długiego czasu przeładowania (nawet do kilkunastu sekund), przez co jeden niecelny strzał może oznaczać dla nas klęskę w całej bitwie.

Ciekawe jest też samo poruszanie się czołgu – oczywiste jest, że nie możemy przesuwać się na boki, jak w klasycznych FPS-ach. Ponadto trzeba się także przyzwyczaić do sporej masywności większości maszyn – nie zatrzymają się one w miejscu, gdy wciśniemy hamulec, a wjechanie w budynek potrafi skończyć się niezbyt przyjemnie.

System obrażeń również różni się od tego, jaki znamy z naszych zabaw w sieciowe strzelanki – musimy więc mieć baczenie na to, z której strony wróg nas atakuje (najgrubszy pancerz znajduje się zawsze z przodu) i odpowiednio się do niego ustawić. Istotne jest też to, w co konkretnie celujemy – trafienie w gąsienice może oznaczać unieruchomienie na kilkanaście sekund, pocisk wymierzony w bak z benzyną potrafi majestatycznie zapalić cały pojazd, a snajperski strzał w samą lufę wroga sprawi, że nawet legendarny Maus stanie się zupełnie bezbronny.

Niektóre realistyczne elementy rozgrywki wpływają negatywnie na jej tempo. W oczy rzuca się przede wszystkim to, że pojazdy poruszają się potwornie ślamazarnie – szczególnie pod górkę. Ich czołganie się potrafi nieźle napsuć krwi, zwłaszcza gdy właśnie jesteśmy ostrzeliwani. Zaznaczyć również trzeba, że każdy zgon jest prawdziwym wyrokiem – martwi gracze bowiem pozostają wykluczeni z bitwy aż do jej zakończenia. O ile więc początkowo każda z drużyn liczy piętnaście osób (pełen skład), to po kilku minutach na polu bitwy pozostaje jedynie parę maszyn. Wymusza to dość specyficzny sposób gry – trzeba zgrabnie przemykać pomiędzy budynkami i głazami, kryć się w lasach czy krzakach, oddawać szybkie, ukradkowe salwy i błyskawicznie zmieniać pozycję. Jeżeli gracze umiejętnie wykorzystują możliwości swoich pojazdów, bitwy potrafią być naprawdę satysfakcjonujące – często jednak dochodzi do impasu, w którym żadna ze stron nie chce ruszyć się ze swego schronienia.

Prawdopodobnie z tego powodu wprowadzono do starć element przejmowania terenu – bitwę można wygrać nie tylko poprzez eliminację wszystkich wrogów, ale i zajęcie ich bazy. Ta zwykle jest całkowicie odsłonięta i łatwo zginąć podczas jej pilnowania czy szturmowania – z drugiej strony, zupełne jej opuszczenie przez obrońców z pewnością poskutkuje ich klęską. Coś za coś.

Radzieckie pociski zaczerwieniły ekran.

Panzerkampfwagen VI i 0,4

Od dłuższego czasu odbywały się beta-testy gry – po nich miało zostać wprowadzonych wiele nowych elementów, urozmaicających rozgrywkę. Wersja 0.64 World of Tanks była zapowiadana jako produkt finalny – ogłoszono między innymi trzy kolejne strony konfliktu (Japonię, Francję i Wielką Brytanię), zupełnie nowy tryb rozgrywki, zwiększenie liczby dostępnych pojazdów i map oraz wiele, wiele więcej. Jak się jednak okazało, były to w większości gruszki na wierzbie – nadal możemy wybierać jedynie spośród trzech narodowości, nowe mapy są ledwie dwie, a pojazdów jak na lekarstwo. Najciekawiej ma się jednak sprawa z legendarnym już, unikalnym typem rozgrywki – nazwanym Clan Wars.

Zacznijmy od tego, że w Rosji wojny klanów działają już od dawna – premiera w Europie miała nastąpić 12 maja, jednak nieaktywna strona internetowa projektu sprawia, że nie jest nam dane zagrać w tym trybie, o ile nie mówimy dobrze w języku naszych wielkich sąsiadów. Możliwe, że w momencie, gdy czytacie te słowa, usługa jest już dostępna w Polsce – z tej też przyczyny postaram się opisać moje doświadczenia gry z Rosjanami.

Clan Wars to ciekawe połączenie strategii na wielką skalę z typową dla World of Tanks rozgrywką. Mamy więc znany chociażby z serii Total War podział na fazę planowania oraz same bitwy. Po wejściu na serwer naszym oczom ukazuje się mapa Europy, podzielona na liczne prowincje. Każdy klan dąży do dominacji nad jak największą ilością terenów – te gwarantują przychody zależne od swego położenia. Co ciekawe, gra pozwala na prowadzenie aktywnej polityki między poszczególnymi klanami – można zawierać sojusze i umowy handlowe oraz oferować wolny dostęp do swoich prowincji przyjacielskim kompaniom. Jako że całość odbywa się w turach, z których każda liczy 24 godziny czasu rzeczywistego, a wykonać da się tylko jeden najazd na turę, rozgrywka nabiera bardzo ciekawego wymiaru strategicznego. Do tego dochodzi system żetonów, utrzymywania terenu, szpiegostwa – słowem: jest co robić.

W momencie gdy najedziemy prowincję wroga, rozpoczyna się konwencjonalna bitwa – taka sama jak w standardowej potyczce, jednak przeciwnikami są członkowie klanu, a nie losowi gracze. Zaznaczyć przy tym trzeba, że podczas tego typu starć nie istnieje system automatycznego zrównywania uczestników – trzeba więc spodziewać się, że każdy używa najlepszych ze swoich maszyn – posiadacze słabszych modeli odpadają w przedbiegach.