Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 18 kwietnia 2011, 13:20

autor: Adrian Werner

The Next Big Thing - recenzja gry - Strona 2

Twórcy popularnej trylogii Runaway powracają. Sprawdziliśmy, czy nowa przygodówka Hiszpanów spełnia pokładane w niej nadzieje.

Na początku dwójka głównych bohaterów nie darzy się zbytnią sympatią. Ona nazywa go dupkiem, on ją wariatką. Tarcia między nimi dodają całej historii pikanterii, ponieważ zarówno Liz, jak i Dan są bardzo sympatycznymi postaciami. Murray potrafi być arogancki i złośliwy, ale jednocześnie wszystko robi z takim urokiem, że nie sposób go nie lubić. Ponadto pod tą cyniczną powłoką kryje dobre serce. Początkowo pomaga swojej partnerce tylko z powodu posiadanych przez nią biletów na wielką galę bokserską, ale szybko oczywiste staje się to, że autentycznie zależy mu na tym, by nie stała się jej krzywda. Sama Allaire to natomiast pewna siebie dziewczyna, niebojąca się wyrażać na głos swoich opinii. Tym, co czyni ją wyjątkową, jest fakt, że brakuje jej kilku klepek. Już po kilkunastu minutach zabawy zyskujemy pewność, że z tą panną jest coś mocno nie tak. Jest to bardzo odświeżające podejście. Męsko-damski duet nie jest niczym nowym w przygodówkach, ale zazwyczaj jego żeńska część jest znacznie mniej interesująca. W The Next Big Thing dzięki niezbyt stabilnemu stanowi psychicznemu Liz udało się tego uniknąć. Postacie w ogóle są silną stroną gry. Wypełnione potworami Hollywood zamieszkują głównie dziwaki przeróżnego sortu i prawie każdy z nich oferuje nowe powody do śmiechu. W trakcie naszych przygód spotykamy m.in. Poetę Bólu, który inspirację do wierszy znajduje w wyszukiwaniu kolejnych sposobów robienia sobie krzywdy. Dan Murray wdaje się też w krótki romans z urodziwą mumią. Nawet regularnie pojawiające się roboty strażnicze oferują niezwykłą różnorodność osobowości. Jeden z nich nie pragnie niczego innego niż umrzeć, inny jest wybitnym, choć kompletnie ignorowanym specjalistą od ekonomii, a kolejny ma obsesję na punkcie przedmiotów tak starych, że rzekomo posiadają właściwości magiczne.

Na najniższym poziomie trudności pomocną radą służy narrator.

The Next Big Thing to stuprocentowa klasyczna przygodówka. Zabawa polega więc głównie na dokładnym przeszukiwaniu lokacji, prowadzeniu rozmów, zbieraniu przedmiotów i oczywiście rozwiązywaniu zagadek. Mechanika gry oraz interfejs zrealizowane są bezbłędnie, co nie dziwi, biorąc pod uwagę doświadczenie Pendulo w tym gatunku. Twórcy zadbali też o dodanie pewnych ułatwiających życie rozwiązań. Każdy gracz musi najpierw stworzyć własny profil (wybrawszy awatar i ustaliwszy hasło), do którego przypisywane są zapisy stanu gry. Dzięki temu wiele osób może poznawać przygody Dana i Liz niezależnie od siebie na jednym komputerze. Autorzy zaoferowali trzy poziomy trudności. Pierwszy z nich posiada wbudowane podpowiedzi oraz opcję podświetlania interaktywnych elementów lokacji. Średni ma wyłączone wskazówki, a na najwyższym brakuje jakichkolwiek ułatwień. Wytrawnym graczom w przygodówki odradzam wybieranie najprostszej opcji. Gra jest bowiem po prostu zbyt łatwa. Poza jedną zagadką związaną z hieroglifami łamigłówki nie stanowią dużego wyzwania i rozwiązywanie ich większości osób nie powinno sprawić poważnych problemów. Warto dodać, że mimo to zapewniają sporo frajdy, ponieważ są zawsze bardzo logiczne (nawet jeśli jest to czasem dosyć zakręcona logika) i pomysłowe.

Sporo zadań rozłożono na kilka części. W jednym z początkowych fragmentów musimy przekonać szalonego naukowca, że nadajemy się na królika doświadczalnego, mogącego wypróbować jego maszynę teleportującą. Eksperyment jest bardzo niebezpieczny, więc wymagana jest osoba bez życiowych perspektyw, z mocno uszkodzoną psychiką i której pozostało raptem kilka miesięcy życia. Musimy zatem wymyślić coś, by wyrzucono nas z pracy, potem oszukać maszynę badającą nasz stan zdrowia, a na koniec wykombinować, jak udawać wariata na teście Rorschacha. Mocną stroną The Next Big Thing jest to, że zawsze wiemy, co powinniśmy osiągnąć i problemem jest jedynie wymyślenie sposobu realizacji tegoż. Dodatkowo większość rozdziałów rozgrywa się na dosyć ograniczonym terenie, więc nie ma tu bezsensownego włóczenia się po wielu lokacjach. Polecam natomiast dokładne przeszukiwanie każdego ekranu, ponieważ gra nagradza to masą zabawnych komentarzy. Sympatycznym ułatwieniem jest system poruszania się. Wystarczy kliknąć w jakimkolwiek miejscu dwa razy, a nasza postać błyskawicznie się tam pojawi. Dzięki temu nie marnujemy czasu na czekanie, aż bohater łaskawie raczy doczłapać do wskazanego punktu.

Adrian Werner

Adrian Werner

Prawdziwy weteran newsroomu GRYOnline.pl, piszący nieprzerwanie od 2009 roku i wciąż niemający dosyć. Złapał bakcyla gier dzięki zabawie na ZX Spectrum kolegi. Potem przesiadł się na własne Commodore 64, a po krótkiej przygodzie z 16-bitowymi konsolami powierzył na zawsze swoje serce grom pecetowym. Wielbiciel niszowych produkcji, w tym zwłaszcza przygodówek, RPG-ów oraz gier z gatunku immersive sim, jak również pasjonat modów. Poza grami pożeracz fabuł w każdej postaci – książek, seriali, filmów i komiksów.

więcej