autor: Fajek
Aliens vs Predator 2 - recenzja gry
Kontynuacja przebojowego Alien vs Predator z roku 1999, w której ponownie spotkamy się z najgroźniejszymi obcymi gatunkami, na jakie natknęła się ludzkość oraz z żołnierzami oddziałów marines.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
(...) Idę – powiedział, wkładając do kieszeni 4 dodatkowe magazynki i zapas rac świetlnych.
- Kapralu, nie wyrażam zgody! Wszystkie działania jakie pan podejmie w tej chwili i będą one nie zgodne z moimi rozkazami są jawnym łamaniem zasad panujących w armii, co z kolei spowoduje wyciągnięcie wszystkich konsekwencji, płynących z tego faktu – wypowiadając te słowa kapitan wiedział, że i tak nie powstrzymają one zdecydowanego na wszystko młodego żołnierza.
- Mam gdzieś zasady Pana i armii! Tu giną ludzie! W ciągu kilku ostatnich godzin straciliśmy ponad połowę oddziału! Nawet podczas zamieszek na VC-14B nie było tak źle. Czy Pan naprawdę nie może być choć trochę bardziej ludzki?! – kapral był zdenerwowany ale powiedział to na tyle spokojnie a zarazem zdecydowanie, że dalsze odwodzenie go od zamiaru uratowania swojej przyjaciółki nic by nie dało.
- Dekker... nie idź,... wiesz jak to się skończy. Ona już nie żyje. Obcy nie znają litości, oni nie bawią się w porywanie. Po prostu miała pecha, że padło na nią. To jest wojsko, takie rzeczy się zdarzają – z jego tonu wynikało, że nie jest pewien co do śmierci Curie, ale nie chciał stracić kolejnego żołnierza.
- Muszę to dla niej zrobić... muszę spróbować... ona by tak postąpiła... – kapral Dekker odwrócił wzrok, zarzucając na ramię miotacz płomieni i mocniej ściskając karabin pulsacyjny w dłoni. Starał się zachować spokój, ale na samą myśl powrotu do tego piekła dostawał gęsiej skórki. Jeśli przeżyje, będzie mógł mówić, że LV-1201 było największym koszmarem w jego życiu... jeśli przeżyje.
W takim razie skopcie tym przerośniętym robalom tyłki, kapralu... i wróćcie... – pomimo szczerych chęci, nie zabrzmiało to w ustach kapitana jak pocieszenie.
Kapral Dekker ruszył biegiem. Czasu było coraz mniej. Miał 30 minut do powrotu, gdyż właśnie wtedy pojazd transportowy miał zabrać niedobitki kolonialnych Marines, elitarnego oddziału przeznaczonego do wykonywania najtrudniejszych zadań. Tym razem zadanie było zbyt trudne. Likwidacja obcych istot w tajnej bazie na LV-1201 przerosła możliwości kolonialnych żołnierzy.
Gdy udało mu się dostać na 3 poziom, tam gdzie powinna się znajdować jego przyjaciółka z oddziału, jego oczom ukazały się dziwne konstrukcje. Organiczne twory, powyginane i powleczone jakąś przezroczystą kleistą substancją, z mnóstwem otworów i zakamarków. Całe wnętrze poziomu 3 było „wyścielone” tym czymś.
Wykorzystując skaner i osobisty identyfikator Curie, Dekker trafił do większego pomieszczenia, w którym znajdowało się kilka kokonów Obcych. Wiedział, że jeśli będzie się zachowywał w miarę spokojnie, tzw. „facehuggery” go nie wyczują. Sygnał ze skanera był tak silny, że Curie musiała być gdzieś tutaj.
O Boże... – tylko te słowa udało mu się bezgłośnie wymówić, gdy odwracając się ujrzał koleżankę przytwierdzoną do ściany – jakby wtopioną w tą organiczną substancję. Jedyne co było widać to głowa Curie bezwładnie zwisająca w dół. Nagle całe ciało drgnęło i bezwładna dotąd głowa uniosła się...
Zabij mnie, proszę... – to wszystko co powiedziała, zanim z jej klatki piersiowej nie wydobył się chrzęst łamania mostka i żeber a chwilę później krwawe coś co rozerwało jej kombinezon. Dekker w ciągu kilku sekund zdjął miotacz z pleców i zamienił młodego obcego i swoją byłą koleżankę w płonącą pochodnię. Przez szum płomieni i wrzaski młodego Obcego dotarł do niego inny dźwięk... Obrócił się i zobaczył, że z wszystkich dziur i zakamarków wychodzą Obcy...