Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 stycznia 2010, 11:58

autor: Krzysztof Gonciarz

Mass Effect 2 - recenzja gry - Strona 3

Najlepsza kosmiczna przygoda w historii gier wideo, przewyższająca swym rozmachem większość tego typu seriali i filmów – BioWare naprawdę to zrobiło!

W obliczu tak postawionych tez walka okazuje się być zupełnie drugoplanowym elementem rozgrywki. Jest gładka, lekka i przyjemna. Poziom trudności ustawiono bardzo nisko, do maksimum ograniczono liczbę umiejętności i wydawanie rozkazów, po prostu – na tej płaszczyźnie zrobiono z Mass Effect strzelankę. I nie należy tych słów odbierać jako krytyki, bo właśnie „strzelankowo” patrząc, wszystko jest na swoim miejscu. Shotguna używa się inaczej niż pistoletu, poszczególne klasy postaci mają proste umiejętności do wyboru (w praktyce po 2-3 aktywne skille na klasę), raz na jakiś czas pojawiają się solidne walki z bossami. Pełne asekuranctwo, bo tu się po prostu nie ma do czego doczepić. Autorzy uznali, że rezygnują z erpegowej konwencji walki (choć pozostawili aktywną pauzę) i ostatecznie w żywe oczy kpią sobie ze schematów myślenia graczy, którzy instynktownie chcą znaleźć sobie lepszą strzelbę. A tu nic! Możemy co najwyżej zeskanować znaleziony gdzieś egzemplarz broni, po czym na pokładzie Normandii zainwestować w tak odkryte ulepszenie. Jedynym wyjątkiem jest broń ciężka, faktycznie możemy używać wyrzutni rakiet, lasera, miotacza „minibomb atomowych” – i tutaj efekty strzału rzeczywiście się różnią. Ale ulepszenia karabinów szturmowych czy pistoletów są już prawie niezauważalne.

Skanowanie planet pozwala na zebranie surowców potrzebnych doulepszania sprzętu.

Dużą wadą pierwszego Mass Effect były schematyczne, nudne misje poboczne. W ME2 zupełnie zmieniono podejście do nich: jest ich dużo mniej, ale każda jest wyjątkowa. No i zrezygnowano z beznadziejnego sterowania łazikiem Mako (w ogóle nie mamy już żadnego pojazdu). Te najważniejsze sub-questy są nam zlecane przez poszczególnych członków drużyny (dotyczą ich przeszłości), ale pozostałe znajdujemy na własną rękę w miastach albo zauważamy przypadkiem, skanując układy gwiezdne. Skanowanie jest ważnym elementem gry o tyle, że pozwala na zbieranie surowców, które później przeznaczamy na rozwój sprzętu. Ulepszać możemy nawet pancerz i uzbrojenie Normandii. Po co? Tego już dowiecie się sami.

Jeśli chodzi o podejmowane przez nas wybory moralne, twórcy bardzo ładnie maskują liniowość scenariusza poprzez wstawienie tu i ówdzie drobnych nawiązań do naszego zachowania z przeszłości. Na tym też polega osławiona funkcja importu zapisanych stanów gry z pierwszego Mass Effect. Większość naszych wyborów zostaje jakoś w przebiegu rozgrywki skomentowana, ale różnice to tylko drobne mrugnięcia okiem do fanów. Przykład: przywódca Krogan mówi do nas mniej więcej tak: „To przez ciebie jeden z naszych najlepszych wojowników nie żyje. Nie lubimy cię! A teraz wykonaj dla nas zadanie”. Nawiązanie jest odbębnione, a programiści nie musieli się napracować. Ciekawa jest za to kwestia zależności pomiędzy naszym postępowaniem w grze a jej zakończeniem. Finał przygody jest bardzo elastyczny i wymaga podjęcia odpowiedzialnych decyzji, a także skutecznego zarządzania drużyną. Da się odczuć, że możliwych wariacji tego, co nas czeka w epickim finale jest kilkadziesiąt. Dbajcie więc o swoich ludzi i nie oszczędzajcie na sprzęcie, a może uda się Wam przeżyć.