Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 listopada 2001, 09:43

autor: Janusz Burda

Agent Gliniarz - recenzja gry

Poprzez swój komiksowo-gliniany charakter Agent Gliniarz stanowi świetny prezent dla najmłodszych. Podczas pokonywania napotkanych przeszkód, rozwiną oni swój intelekt i logiczne myślenie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Już po kilku sekundach kontaktu z grą, ba, wystarczy nawet spojrzeć tylko na znajdujące się na pudełku zdjęcia z niej lub wizerunek znajdującego się tam głównego bohatera, na usta ciśnie się stwierdzenie „Gdzieś już coś podobnego widziałem”. I rzeczywiście tak jest, nikt chyba nie zaprzeczy że Agent Gliniarz swoją formą bardzo przypomina niezwykle popularnego kilka lat temu i cieszącego się dużym wzięciem Neverhood’a – jedną z najciekawszych i najoryginalniejszych gier przygodowych jaka opracowana została na komputery PC. Jako że ludzie z DreamWorks Games - twórcy wspomnianego Neverhood’a, nie zdecydowali się do tej pory na stworzenie jego sequela, pałeczkę po nich postanowił niejako przęjąć rosyjski zespół kryjący się pod nazwą „1C” i w ten oto sposób powstała gra o przygodach innego plastelinowego ludzika – Agenta Gliniarza.

Czy ludzie z „1C” ograniczyli się jedynie do zwykłego powielenia sprawdzonego pomysłu, czy też wnieśli coś nowego i czy trafili w gusta graczy spragnionych czegoś oryginalnego? Na te pytania postaram się udzielić odpowiedzi nieco dalej, tymczasem zacznijmy od samego początku. Zaraz, jak to się tak naprawdę zaczęło?

„Hen, hen przez kosmiczne otchłanie przemyka statek kosmiczny zbudowany... z gliny. A nie byle jaki to statek - podróżuje nim sam szef Intergalaktycznych Służb Specjalnych. Ponieważ akurat w kosmosie nic złego się nie dzieje, oddaje się przyjemności grania w bilard, oczywiście na stole wykonanym z gliny. Ale bile nie są gliniane, są wykonane ze złota. Pech chce, że jedna z nich wpada do rury, wylatuje nią na zewnątrz statku i ląduje na pobliskiej, glinianej planecie. Szef ISS nie może opuścić statku i udać się na poszukiwania. Wysyła więc swego zaufanego żołnierza - Agenta Gliniarza.”

Taką oto historyjkę serwuje nam początkowe intro, po oglądnięciu którego bez przechodzenia przez kolejne menu lądujemy w pierwszej lokacji, przejmujemy kontrolę nad głównym, zabawnie wyglądającym bohaterem z dużymi wyłupiastymi oczkami i próbujemy wykonać powierzone nam przez szefa zadanie.

Zapomnijcie o polygonach, voxelach, akceleratorach 3D i innych tego typu podobnych rzeczach, ich w Agencie Gliniarzu nie uświadczycie - będzie za to aż do bólu plastycznie (o przepraszam – powinienem chyba napisać gliniano :-). Jak już wcześniej wspomniałem, autorzy gry postanowili zastosować to samo rozwiązanie jeżeli chodzi o sposób wykonania co w Neverhoodzie i całość scenerii gry oraz wszystkie postacie z wyjątkiem występującego w intro i outro naszego szefa stworzyli z plasteliny. O ile w przypadku scenerii i elementów otoczenia w którym poruszać się będzie nasz bohater (a nadmienić należy, iż grafika wyświetlana jest zaledwie w rozdzielczości 640x480), można mówić, iż zostały one wykonane bardzo staranie (spora ilość szczegółów, różne, nieco surrealistyczne ornamenty i elementy wyposażenia, niejednokrotnie dwie przesuwające się wzajemnie warstwy stwarzające poczucie przestrzeni, odpowiednia kolorystyka, itp.) i są po prostu ładne, o tyle elementy ruchome czyli np. wszelkie postacie w tym i główny bohater wyglądają czasami na o wiele słabiej dopracowane. Przykładowo doczepić się można do zbyt małej ilości klatek animacji postaci, co wywołuje efekt nieco skokowego ich poruszania się (To samo można zresztą zarzucić początkowemu intro, chociaż w jego przypadku nie jestem pewien czy taki efekt nie był zamierzony). Widocznie autorzy gry nie mieli aż tyle czasu (albo plasteliny :-) aby przygotować dokładnie poszczególne fazy ruchu, a szkoda :-( Drażnić mogą również „śmieci” widoczne na krawędziach niektórych ruchomych elementów powodujące wrażenie ich niespójności z otoczeniem.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.