autor: Maciej Makuła
Banjo-Kazooie: Nuts & Bolts - recenzja gry
Osiem lat czekania na kolejną grę z serii Banjo-Kazooie zwieńczone zostało najbardziej dezinformacyjną promocją w historii branży. Czym naprawdę jest wyczekiwane Banjo-Kazooie?
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Sezon na gry, które w gruncie rzeczy są rozbudowanymi, a przy tym niezwykle przystępnymi edytorami i w praktyce ich główną atrakcję stanowić mają twory samych graczy, trwa w najlepsze. By być bardziej konkretnym – najgłośniejszymi przedstawicielami tegoż nurtu są: pecetowe Spore oraz PS3-owe LittleBigPlanet. Pierwsza pozycja to zasadniczo edytor figurek, którymi zapełnimy świat gry, druga zaś oferuje zaawansowane opcje tworzenia poziomów i rozbudowane modyfikacje wyglądu postaci. I do tegoż właśnie zacnego grona dołączyło niedawno Banjo-Kazooie: Nuts & Bolts, które wybiera jeszcze inną drogę – w swej edycyjnej naturze stawia na pojazdy.
Z Banjo-Kazooie: Nuts & Bolts wiąże się drobne zamieszanie. Otóż w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej tytułów – nie jest to marka nowa. Narodziła się bowiem pod postacią platformówki na kultowym w wielu kręgach Nintendo 64 w latach największej świetności Rare. I przez wiele lat jej kontynuacja u wielu graczy figurowała na szczytowych miejscach list najbardziej oczekiwanych pozycji. Naturalnie – utrzymanych w takiej samej konwencji co poprzedniczki. I kiedy w końcu pojawia się upragniony następca – wychodzi na jaw, że ten platformówką zdecydowanie nie jest.
Przedstawiona w grze historia ukazuje tytułowy duet (dla wyjaśnienia: Banjo – niedźwiedź, Kazooie – siedzące w jego plecaku ptaszysko) w wersji „po latach leniwej egzystencji”: nasze misie pozbawione są kondycji i za to mają konkretną nadwagę, będącą skutkiem długiej nieobecności w świecie elektronicznej rozrywki (tak, spora część gier ze stajni Rare przesiąknięta jest całkiem strawnym poczuciem humoru i nie inaczej jest z Banjo). Zła forma udzieliła się nawet ich największemu wrogowi – czarownicy Gruntildzie, po której pozostała praktycznie już tylko czaszka.
HGW – czyli potocznie...
Ten nieciekawy stan rzeczy postanawia uratować nowa postać w uniwersum Banjo-Kazooie, tzw. Hrabia Gier Wszelakich (każący się tytułować po prostu „HGW” – akronim to mocno wieloznaczny). Enigmatyczny HGW, będący połączeniem płaszcza z monitorem o twarzy będącej ekranem do Ponga, okazuje się być najwspanialszym twórcą gier i właśnie w jedną z takowych postanawia wciągnąć zarówno duet, jak i czarownicę. Zasady są proste: miś i ptak mają wypełnić szereg zadanych przez Hrabiego wyzwań, a czarownica ma im w tym przeszkodzić.