autor: Łukasz Kendryna
Naruto: Ultimate Ninja Storm - recenzja gry
Jak ocenić Naruto: Ultimate Ninja Storm? Nie jest to łatwe. Gra zdecydowanie warta jest uwagi, niemniej istnieje spory rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami po wersji demonstracyjnej i licznych zwiastunach a wrażeniami z wersji premierowej.
Recenzja powstała na bazie wersji PS3.
„Zgiełk bitwy o miejsce w świątecznych paczkach klientów może przesłonić czarnego konia, tytuł, który ma spore zadatki na odniesienie sukcesu. Mowa oczywiście o Naruto: Ultimate Ninja Storm, kolejnym tytułem ekskluzywnym dla PlayStation 3” – to fragment zapowiedzi, którą popełniłem przed paroma miesiącami. Po teście premierowej wersji, łatwo jednak dojść do wniosku, że nowa odsłona przygód żółtowłosego ninja w skali konno-wyścigowej to szarawa klacz z oznakami anemii.
Piękny, niczym zgrabna i wychudzona modelka, Naruto – odziany w oszałamiającą grafikę – dumnie kroczy przez wybieg wzbudzając podziw i zachwyt. Błogi stan nieświadomość trwa jednak do momentu, w którym dobrze skrojone ciuszki opadają, odsłaniając anorektyczne braki. Dwie dostępne funkcje, niczym nagie żebra, biją po oczach. W dodatku sposób, w jaki je zrealizowano pozostawia wiele do życzenia.
Momentami będzie epicko… ale tylko momentami.
Naruto: Ultimate Ninja Storm wygląda olśniewająco. Zastosowanie nowoczesnych technik, pozwoliło osiągnąć oszołamiający rezultat. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę cell-shading, który posłużył do przedstawienia świata. Twórcom udało się (korzystając z dobrodziejstw PS3) odwzorować efekt anime, w skali bliskiej jeden do jednego. Postacie odznaczają się wymaganym realizmem: prawidłowe cieniowanie, piękna animacja, bogata paleta barw ożywiają bohaterów w pełnym 3D. Co więcej, scenki zrealizowane na silniku gry do złudzenia przypominają sceny z serialu, a pozytywny wydźwięk pozostaje niezmieniony, nawet gdy uważnie przyjrzymy się walkom epickim. Wówczas wrażenia zapierają dech w piersiach, a opad szczęki to zjawisko częste i w pełni uzasadnione. Problem pojawia się jednak gdzie indziej, czyli w częstotliwości ich występowania.
Można by przypuszczać, iż przerywniki filmowe to domena trybów fabularnych… nic podobnego. W przypadku nowych przygód Naruto sprawy mają się zgoła inaczej. Otóż Ultimate Mission Mode – gdyż tak zwie się owa opcja – jest niemal w stu procentach pozbawiona scenek, a głównym środkiem narracji stał się ekran ładowania z tekstem w tle. W dodatku tekst ten pozbawiony jest dubbingu. Niemal cała zawartość stricte fabularna zmusza nas do czytania, co w połączeniu z nudnymi i ciągle powtarzającymi się misjami (minigry na przemian ze zwykłymi pojedynkami) daje nędzny obraz całości. Jest to bieda do tego stopnia, iż w Ultimate Mission Mode zagrają wyłącznie ci, którzy pragną odblokować dodatkową zawartość dla trybu walki.