Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 kwietnia 2008, 12:10

autor: Krzysztof Gonciarz

God of War: Chains of Olympus - recenzja gry

Chains of Olympus była najbardziej wyczekiwaną grą na PSP. Czy wytrzymuje presję, jaką wywierają na nią dwie poprzednie części tej serii?

Recenzja powstała na bazie wersji PSP.

God of War. Dwie gry, które nawet przez pryzmat galaktycznej gierkoteki Playstation 2 zdają się błyszczeć doskonałością. Pierwsza, zaczynająca się od epokowego pojedynku z Hydrą, przedstawiła nam Kratosa jako spartańskiego wojownika, który oddał swoją duszę Aresowi. Poznaliśmy wówczas genezę wewnętrznej walki bohatera oraz motywy, które popchnęły go do ostatecznej konfrontacji z bogiem wojny. W drugiej części skala wydarzeń wzrosła ponad proporcjonalnie. Jako następca Aresa na Olimpie, Kratos wpadł w konflikt z pozostałymi bogami, w krytycznym momencie otrzymując niespodziewaną pomoc od znienawidzonych przez nich tytanów. Długo by opowiadać. Historia działa się na naszych oczach, a fabuła została zawieszona w kulminacyjnym momencie – co wiązało się z niechybnym ogłoszeniem części trzeciej. Na jej szczegóły przyjdzie nam jeszcze poczekać. Tymczasem dostajemy w swoje ręce prequel, choć to określenie może nieco wprowadzać w błąd. Chains of Olympus na Playstation Portable nie posiada w sobie sporego ładunku „kanonicznej” fabuły, istotnej z punktu widzenia całej serii. To raczej historia poboczna. Wielkie bestie, armia nieumartych, konflikty bogów, potężne artefakty – ot, sama codzienność w życiu Kratosa.

Ekran upgrade’u uzbrojenia w formie tradycyjnej.

Nie wierzcie w hype wokół Chains of Olympus. Trzeba to powiedzieć już na samym początku. To dobra, nawet świetna gra – co udowodnione zostanie w dalszych akapitach – jednak wszystko, co dzieje się na świecie w związku z jej oceną, to jakiś solidny absurd. Wersja na PSP nie ma możliwości nawiązania jakiegokolwiek dialogu z poprzedniczkami, czy to pod względem różnorodności rozgrywki, efekciarstwa, fabuły czy ogólnego przekazu. I żadna klauzula „przenośności” nie ma tu nic do rzeczy.

Pierwszy poziom gry to, tradycyjnie dla serii, bondowska zagrywka „poprzedniej misji”. Tym razem rzecz dzieje się w Attyce, gdzie Kratos ma za zadanie wspomóc Greków w odparciu ataku armii perskiej, wspieranej przez sporych rozmiarów Bazyliszka. Właściwa historia rozpoczyna się chwilę później. Otóż: Helios, bóg słońca, został porwany przez tytana Atlasa, przez co Morfeusz spowija świat w śmiercionośnej mgle (czy coś). Bogowie Olimpu przyzywają więc swojego Michaela Claytona, by trochę pozamiatał. Brzmi nieźle? Pewnie. Dorzućmy do tego przejażdżkę rydwanem Heliosa i ponowną wizytę w Hadesie, a poczujemy, że to naprawdę God of War. Ale czy to wrażenie nie okaże się płonne?

Teoretycznie wszystko jest z grą OK. Mechanika – po staremu. Dwa rodzaje broni, z których prym wiodą oczywiście płonące ostrza na łańcuchach; kilka typów czarów (na pewien sposób analogicznych do tych z poprzednich części), uniki, combosy. Wszystko to było i jest doskonałe. Nawet sterowanie zrealizowano na tyle sprytnie, że należy się grzeczny ukłon. Problemy zaczynają się pojawiać po stronie otoczenia oraz przeciwników. No bo po pierwsze. Gry z tej serii – zwłaszcza druga – nie były po prostu slasherami. Walka pełniła w nich oczywiście centralną rolę, ale autorzy znaleźli tysiąc pięćset sposobów na to, by nie była monotonna. Czy to wplatanie drobnych akcentów platformowych, czy jakichś zagadek, mini-gierek, czy po prostu zrywających beret pojedynków z bossami. A tutaj? Złożoność na poziomie (nienajgorszego) Devil May Cry 4, czyli pokój – walka – pokój – walka – save point. I tak w kółko, przez całe (fanfary!) 4 godziny rozgrywki. Heh, można by się burzyć o niesmacznie krótki czas rozgrywki, ale widząc jej jednostajność gotowym stwierdzić, że może tak jest po prostu lepiej. W całej grze pojawiają się chyba 3 zagadki, wszystkie polegające na przesunięciu kamiennych posągów w sposób dość oczywisty i zasugerowany kształtem pomieszczenia. Nie tak miało być.

Ładnych widoczków jest tu raptem kilka, ale i tak warto zawiesić na nich oko.

Do otoczeń nie da się przyczepić w kwestii designu czy warstwy koncepepcyjnej (tutaj akurat poprawka na konsolę przenośną ma znaczenie), problem tkwi w braku różnorodności. Nie graficznej – gameplay’owej. Charakterystyczne dźwięki blokowanych drzwi i respawnujących się potworów po pewnym czasie zaczynają drażnić i powodują, że kolejne etapy przechodzi się już tylko z myślą o najbliższym pojedynku z bossem. Haha! I wiecie co? W całej grze jest 4 (czterech) bossów, wliczając w to dwóch z pierwszej misji oraz walkę końcową. Po policzeniu trzeciej całki oznaczonej pozostawia to jedną walkę z bossem wplecioną w normalny tok rozgrywki (a dokładniej to dwie z tym samym). Ta nieciekawa sytuacja przenosi się też na grunt zwykłych przeciwników – występują w dużych liczbach, ale niewielu rodzajach. Tradycyjnie, są tu cyklopy, minotaury i parę typów niemal nieodróżnialnych ustrojstw z mieczykami. No sssspoko, no, żadnej tragedii nie ma, ale jak się widzi globalny spazm nad grą, to nie oczekuje się nieco więcej?

Po spędzeniu tych dziesiątek godzin na ukończeniu głównego trybu gry, dostajemy możliwość zmierzenia się z pięcioma wyzwaniami, wchodzącymi w skład tzw. Challenge of Hades. Generalnie – 5 bardzo trudnych mini-gier dla zaawansowanych. Poza tym, mamy możliwość odblokowania dodatkowych kostiumów dla Kratosa oraz kilku filmików spod znaku „Making of”. Fajnie zrobione, ciekawe i dobrze, że są.

Grafika i udźwiękowienie Chains of Olympus, jak można się było spodziewać, wyciskają z PSP siódme poty. Wszystko wygląda prawie tak, jak na Czarnuli – detali jest nieco mniej, ale w sam raz na mały ekranik i posiedzenie w tramwaju. Aktor podkładający głos Kratosa jak zwykle wykonał niesamowitą pracę, wydając z siebie najbardziej w<>rwione dźwięki w dziejach. Miodem dla uszu jest słuchać, jak spartanin wydziera się w niebogłosy adresując jakiegoś boga lub inną istotę, której wypadałoby okazywać pewien śladowy chociaż szacunek. W roli narratora oczywiście wciąż występuje Gaja, która stara się czynić pewne aluzje do przyszłości głównego bohatera. Nikomu jednak oczu tytanka nie zamydli i nikt jej nie uwierzy, że przedstawiona tu fabuła jest znacząca, gdy patrzy się na nią po zobaczeniu końcówki God of War 2. Taka prawda, sorry.

Świątynia Heliosa.

Kieszonkowy Kratos to fajna gra na dwa dni. Intensywna – OK. Efektowna – OK. Ale nie zestawiajmy jej z poprzednimi częściami, nie utożsamiajmy z nimi, bo obie strony na tym tracą. Olympus, bo w tym zestawieniu nie ma najmniejszych szans; God of War 1 i 2, bo prestiż serii nieco spada po dorzuceniu do puli trzeciego tytułu. Paradoksalnie, Chains of Olympus powinien bardziej spodobać się tym, którzy nie mieli wcześniejszych doświadczeń z Kratosem. Zadeklarowani wyznawcy cyklu – którym śni się po nocach wyrywanie skrzydeł Ikarowi czy wspinanie się po ciele Kronosa – nie znajdą tu niczego o skali, do której się przyzwyczaili. Powiecie, że skoro gra jest na konsolę przenośną, to musi dostać z 10% forów do oceny? OK, dostała.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • Kratos, God of War – to się nigdy nie znudzi;
  • mechanika rozgrywki żywcem z Playstation 2.

MINUSY:

  • brak epickiego rozmachu;
  • bardzo krótki czas gry (mniej więcej 4 godziny);
  • niewiele typów przeciwników, brak urozmaicenia w rozgrywce.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Rasgul Ekspert 25 lipca 2012

(PSP) Recenzja pierwszego God of War wydanego na konsolkę PSP, okiem Rasgula. Czy aby warto zainwestować pieniądze w przygody mini-Kratosa?

8.5
God of War: Chains of Olympus - recenzja gry
God of War: Chains of Olympus - recenzja gry

Recenzja gry

Chains of Olympus była najbardziej wyczekiwaną grą na PSP. Czy wytrzymuje presję, jaką wywierają na nią dwie poprzednie części tej serii?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.