autor: Tymon Wilk
Złoty kompas - recenzja gry
Czyżby przygodówka? Niekoniecznie. Platformówka? Trudno orzec. Złoty Kompas, gra oparta na popularnej ekranizacji książki Philipa Pullmana pt. Zorza Północna, jest tworem trudnym do zaklasyfikowania. Ale to dopiero początek.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Lyra podnosi klucz, otwiera nim okno, wychodzi na dach, po parapecie przechodzi na kolejny budynek... – Czyżby przygodówka? Niekoniecznie. Już po 20 minutach grania bohaterka jedzie na grzbiecie Ioreka, ogromnego Panserbjorna ze Svalbardu. Polarny niedźwiedź zakuty w ciężką zbroję z biegu przeskakuje lodową przeręblę, omija pułapki i w dzikiej furii atakuje stado wilków broniących wejścia do jaskini – platformówka? Trudno orzec. Złoty Kompas, gra oparta na popularnej ekranizacji książki Philipa Pullmana pt. Zorza Północna, jest tworem trudnym do zaklasyfikowania. Ale to dopiero początek. Zapraszam do zapoznania się z wynikami serii kompleksowych badań, jakie przeprowadziłem na tymże produkcie.
Jak powszechnie wiadomo, zarówno w przygodówkach jak i platformówkach fabuła odgrywa dosyć ważną rolę i warto, by jej obecność była w jakiś widoczny sposób zaznaczona. Tymczasem w Złotym Kompasie, gracz nie wiadomo, z której beczki zostaje rzucony na jakieś lodowe pustkowie – Skandynawię czy inną Antarktydę... Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że intro właściwie nie mówi, dlaczego. I tak przez cały pierwszy poziom, skądinąd całkiem obszerny, przemierza się śnieżne pustynie, gromiąc stada dzikich bestii, walcząc z żywiołami i dokonując kolejnych bohaterskich czynów, wciąż zadając sobie pytanie: „po co?”. Dopiero pod koniec drugiego poziomu ujawnione są pierwsze informacje – że główna bohaterka, wspomniana wcześniej Lyra Belaqua, żyje w rzeczywistości równoległej do naszej, że jest sierotą, że jej wujek i najbliższy przyjaciel zostali porwani przez organizację zwaną The Gobblers i że jej działania mogą zagrozić istnieniu obu światów. W związku z tym wyrusza w pościg ze swym opiekuńczym demonem Panem i poznanym w skandynawskiej wiosce Panserbjornem Iorekiem. Ot i cała historia. Jeżeli zwlekanie z jej ujawnieniem miało spotęgować napięcie sytuacyjne, to plan spalił na panewce.
Podobnie stało się w przypadku próby logicznego powiązania wydarzeń z książki i filmu, który nie objął całej jej zawartości. 10 z 13 poziomów stanowią sceny żywcem wyjęte ze srebrnego ekranu, urozmaicone o kilka pominiętych wątków, natomiast reszta to czysta literatura. Oprócz nie do końca logicznego połączenia poszczególnych elementów akcji występują braki w definicji owej równoległej rzeczywistości, o którą tak naprawdę wszystko się rozbija. Nie wiadomo wszystkiego o prawidłach rządzących tym intrygującym uniwersum, ani o istotach, które je zamieszkują. Założenie, że każdy przeczytał książkę bądź obejrzał Złoty Kompas w kinie, jest wyjątkowo nie na miejscu i z góry przekreśla pewną grupę odbiorców.