autor: Andrzej Zygmański
Giants: Obywatel Kabuto - recenzja gry
Długo przyszło nam czekać na Giants: Citizen Kabuto. Gra, która miała wstrząsnąć światem, w końcu zagościła na naszych komputerach. Trzeba przyznać, że zrobiła niezatarte wrażenie nie tylko na mnie...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Niektóre gry maja to do siebie, że rodzą się w strasznych bólach. Autorzy karmią niecierpliwych graczy obietnicami wielkości, jednocześnie przesuwają datę premiery w nieskończoność. Przyczyna tego jest prozaiczna. Nie wystarczy już dobry pomysł, trzeba go także odpowiednio ubrać. A to wymaga umiejętności i czasu. Zdarza się jednak, że autorzy zbyt skupiają się na swoich produktach i tracą kontakt z postępującą rzeczywistością. Z tego właśnie powodu kilka potencjalnych przebojów okazało się mniejszą lub większą klapą. Przykładów nie trzeba daleko szukać: od niechlubnej Daikatany, na której połamał sobie zęby sam John Romero, po Preya, który w ogóle nie ujrzał światła dziennego. Na szczęście są pozycje udowadniające, że czasami opłaca się uzbroić w cierpliwość, a mandat wystawiony przez graczy zostanie wykorzystany w 100 procentach. Do tej grupy możemy zaliczyć opisywany Giants: Obywatel Kabuto.
Opłacało się. Tym jednym słowem można określić miesiące oczekiwań i tydzień dynamicznej gry w najnowszą produkcję ze stajni Planet Moon. Godziny spędzone przed monitorem nie były czasem straconym. Niewątpliwie autorzy tworząc grę odczuwali twórczą radość i potrafili ją przekazać grającemu. Widać także, że nie poszli na łatwiznę: „Giants: Obywatel Kabuto” to świeże podejście do otartych już przecież w wielu wcześniejszych grach schematów, równocześnie pokazujące, że gra typu TPP nie musi przypominać kolejnego klonu Tomb Raidera.
Autorzy doskonale rozumieją, że dla gracza najważniejsza jest historia, w której sam uczestniczy. Dlatego wcześniejsze i późniejsze dzieje są tutaj mało ważne. Liczy się przygoda, którą tworzymy. A w jej powstanie panowie z Planet Moon dali z siebie wszystko. Zacznijmy jednak od początku.
Jeżeli ktoś nie śledził informacji prasowych, to spieszę z krótkim wyjaśnieniem. Giants, to strzelanka z „trzeciej osoby”, najbardziej przypominająca klasykę gatunku, jakim jest MDK, dodatkowo urozmaiconą elementami zręcznościowymi i strategii. Razem z trójką głównych bohaterów: Kosmicznym zdobywcą Bazem, piękną Delphi i potężnym Kabuto, stajemy do walki w obronie uciśnionego ludu Smarties przed armią mrocznej królowej Soppho. Brzmi na oklepaną opowieść, ale pośród dziesiątek podobnych produkcji, zdecydowanie wyróżnia się grafiką oraz olbrzymią miodnością i „filmową” fabułą. Czyli elementami charakteryzującymi przebój. A jak te trzy magiczne słowa wyglądają w praktyce?
Przede wszystkim historia, która nie pozwala oderwać się od monitora. Nazwałem ją filmową nie tylko ze względu na formę przerywników pomiędzy misjami, z obowiązkowymi czarnymi pasami i panoramicznym widokiem, ale głównie z powodu treści i sposobu jej przedstawienia. Twórcy nie odkrywają przed nami wszystkich kart, stopniują akcję, by potem dynamicznie rzucić nas w wir zaskakujących wydarzeń. Zresztą nie tylko nas. Sytuacja trochę przerasta jednego z naszych bohaterów, dla którego miejsce akcji miało być jedynie przystankiem w drodze na Majorkę (planetę, nie wyspę:))).
Cała historia została sprawnie podzielona na kilkanaście rozdziałów, w których nasi podopieczni będą musieli wykazać się szybkością i celnym okiem. Znakomicie są zrealizowane przerywniki filmowe, oczywiście generowane poprzez engine gry. Zbliżenia kamery, mimika twarzy komputerowych aktorów - wszystko to wspaniałe, ale i tak blednie w cieniu niesamowitych dialogów, pełnych powalającego na kolana humoru. Ich autor powinien dostać komputerowego oskara za scenariusz. Dodatkowo głosy postaci, ich akcent i tonacja głosu pasują idealnie do wygłaszanych kwestii. Z ręką na sercu muszę się przyznać, że dawno się tak nie ubawiłem. Szczególnie motyw z samurajem Yanem i Delphi, kiedy ten pierwszy przyznaje się do ojcostwa, należy do perełek w całej grze.