autor: Paweł Surowiec
Brygada E5: New Jagged Union - recenzja gry
Tytuł adresowany do grona wszelakiej maści „gunofilów”, całej reszcie już nie musi jawić się tak atrakcyjnie. Można by napisać, iż Brygada to świetna rozgrzewka przed JA 3D, ale byłoby to krzywdzące – gra świetnie broni się sama.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jagged Alliance to tytuł, który przed wieloma laty (toć to już prehistoria) szturmem zdobył serca graczy. Ba, nawet dzisiaj znajdą się maniacy z namiętnością i niepokojącą iskrą w oku szarpiący w kolejne pozycje z tej serii (2, Unfinished Business, Wildfire). Czym JA – przede wszystkim sequel – zaskarbiło sobie sympatię, nie czarujmy, ogółu i rozkładało na łopatki nawet tych najbardziej opornych na jej wdzięki? Przede wszystkim rozbudowaną, nieliniową fabułą (z mnóstwem zadań pobocznych), tyczącą się przewrotu w małym państwie, możliwościami przebierania w całych masach najemników, z których każdy odznaczał się rozbudowanymi cechami i wkładania im w ręce ton broni, a także ogromnym terenem działania naszej pieczołowicie wyselekcjonowanej ekipy psów wojny oraz aspektem ekonomicznym – chłopaki (i panie również) nie oferowali swych usług za darmo. No i rzecz jasna wciągającym sposobem rozgrywania potyczek – turowym. Wszystko to stworzyło iście wybuchową mieszankę, jak rosyjski „Sojuz” posyłającą w kosmos każdego, kto tylko był na tyle nieostrożny, by bez nadzoru dorosłych otworzyć pudełko z grą (i nie trzeba było wydobywać ze skarbonki tych 20 mln $, aby odbyć taką kosmiczną przejażdżkę).
Nic dziwnego więc, że na rynku nadal pojawiają się kolejni naśladowcy mający chrapkę na odniesienie podobnego sukcesu. Po ostatnim, świetnym Silent Stormie, przyszła kolej na Brigade E5: New Jagged Union. Już sam podtytuł wiele sugeruje odnośnie inspiracji i aspiracji twórców gry. Tylko, czy starczyło im zapału i umiejętności, by je w pełni urzeczywistnić?
Kiedy więc najpierw w moje łapy wpadła wersja demonstracyjna gry i upewniłem się co do potencjału w niej drzemiącego, z niecierpliwością – a przecież demo wcale nie było wolne od błędów – oczekiwałem na pełny produkt i modliłem się, aby produkcja ta znalazła w Polsce swojego wydawcę. Modły me zostały najwyraźniej wysłuchane i oto jest.
Daruję sobie jakieś szersze opisy linii fabularnej. Dość napisać, iż cała akcja umieszczona została współcześnie na Palinero – wymyślonej na potrzeby gry kolejnej bananowej republice pogrążonej w kłopotach. Targanej starciami nieprzyjaznych sobie sił: rebeliantów zbuntowanego generała Tormensa, wojsk Narodowego Frontu Demokratycznego i przemytników korzystających z tego, że państwo opanował chaos. Nasze zadanie jest proste :-) – musimy w tej zabitej dechami dziurze przywrócić ład i porządek, wspierając się licznymi (aczkolwiek nie tak licznymi jak w JA2), podobnymi do nas awanturnikami żądnymi przygód. Starając się wybierać najlepszych, tworzymy 6-osobowy oddział, po czym przystępujemy do realizacji misji powierzanych nam przez jedną z w/w stron, bo tędy wiedzie droga do celu – nie taka krótka droga, dla jasności. Co miłe, w trakcie gry możemy zmienić front albo zacząć działać całkowicie na własną rękę.
A zadania, jakie przyjdzie nam wykonać, są wystarczająco ciekawe i zróżnicowane, by przykuć nas do komputera na dłuższą chwilę: zabójstwa na zlecenie, sfotografowanie tajnych lokacji na lotnisku itp. – jednym zdaniem typowa, najemnicza robota. Za warstwę fabularną odpowiadał Shaun Lyng, ten sam, który maczał palce w JA i... to chyba wszystko wyjaśnia – nie będziemy się nudzić. Poza takimi standardowymi misjami są jeszcze inne questy, które otrzymujemy od miejscowych szych – tutaj także trafią się wciągające wyzwania typu: sprowadzenie miejscowemu proboszczowi „do spowiedzi” panienki lekkich obyczajów. Trochę obawiałem się, czy te liczne, skryptowane misje będą funkcjonować jak trzeba, czy nie trafią się bugi uniemożliwiające wykonanie zadań, ale jest ok, przynajmniej z tymi questami, które postanowiłem sfinalizować.