autor: Maciej Kurowiak
Kingdom Hearts II - recenzja gry
Jeśli ktoś zna Japończyków i ich skłonności do robienia z pozoru nawet najprostszych wątków istnego kogla-mogla, to powinien zdawać sobie sprawę, z czym mamy do czynienia w KHII. Liczba nowych postaci, wydarzeń i wątków jest ogromna.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Istnieje wiele światów, ale wszystkie dzielą to samo niebo. Właśnie takie motto przyświecało stworzeniu pierwszej części Kingdom Hearts – projektu tyleż ryzykownego, co wysokobudżetowego, bo próbującego połączyć ogień z wodą. Dwa różne światy do siebie podobne i zarazem tak bardzo różne – należące do popkultury, ale jeśli można w niej wyznaczyć jakieś azymuty (a krocząc logiką pewnego bliźniaka, także symetrie lub asymetrie), to jednak sytuujące się na przeciwnych biegunach. Świat Disneya, zróżnicowany i przebogaty, bardzo amerykański, a przez to zrozumiały i uniwersalny – gdzie zawsze zwycięża dobro, a prawdziwe zło, charakterystyczne jedynie dla naszego gatunku, prawie nie istnieje. Z drugiej strony mamy uniwersum Square, firmy, która przez lata obecności na rynku japońskim zdążyła zapisać w masowej wyobraźni imiona bohaterów takich jak Squall, Cloud czy Sephiroth. Uniwersum także baśniowe, ale nie unikające trudnych pytań dotyczących człowieka.
Nim powstało Kingdom Hearts, synteza tych światów wydawała się być raczej niemożliwa i bardzo sztuczna. Dla fanów Square było to mniej więcej tak samo absurdalne jak pomysł, by Freddy Krueger miał gościnnie wystąpić w Modzie na Sukces. Wielbicieli Disney’a w większości najzwyczajniej w świecie to nie obchodziło, gdyż ich baza nie jest nawet w połowie tak ortodoksyjna jak tysiące młodszych i starszych miłośników rozmaitych Final Fantasy. Trudno więc powiedzieć, która z korporacji ryzykowała więcej i jaki będzie efekt postawienia poważnego Squalla obok Kaczora Donalda. Square-Enix do produkcji oddelegowało swoich najlepszych ludzi, a dzięki mocom budżetowym Disney’a w przedsięwzięcie zaangażowano japońską supergwiazdę muzyki pop, Hikaru Utadę. Głosy w wersji amerykańskiej podkładali m.in. znany z Szóstego Zmysłu, Haley Joel Osment czy czarny charakter z Titanika – Billy Zane. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Dziś Kingdom Hearts i jego bohaterowie, Sora czy Kairi cieszą się podobną estymą jak herosi światów Final Fantasy. Nowej Fantazji wprawdzie nie stworzono, ale połączenie udało się znakomicie i gra sprzedała się w milionach egzemplarzy, a Square-Enix natychmiast przystąpiło do prac nad częścią drugą, która niebawem powinna wylądować na europejskich półkach.
Kingdom Hearts II, co może wprawi niektórych w spore zdumienie, nie jest w prostej linii kontynuacją części pierwszej. W czasie, gdy fani czekali na dalsze przygody Sory, Square-Enix do spółki z Nintendo wydało na konsolę Game Boy Advance sequel Kingdom Hearts pt. Chain of Memories. KHII na konsolę Sony kontynuuje większość wątków rozpoczętych właśnie w rzeczonym Chain of Memories. Jeśli ktoś zna Japończyków i ich skłonności do robienia z pozoru nawet najprostszych wątków istnego kogla-mogla, to powinien zdawać sobie sprawę, że próba rozpoczęcia KHII, bez uprzedniego zapoznania się z wydarzeniami z produkcji na GBA, może skończyć się totalną konfuzją. Liczba nowych postaci, wydarzeń i wątków jest ogromna, a w części drugiej oprócz znanych już Sory, Rikku, Donalda czy Goofiego spotkamy też Namine, Axela czy tajemniczego Diza. Przyjdzie nam stawić czoła sekretnej Organizacji XIII, a jakby tego było mało, zło wcale nie zostało unicestwione, a pokonany Anzem ma się świetnie.