autor: Michał Basta
Kameleon - recenzja gry
Lata osiemdziesiąte XX wieku. Bohaterem jest były agent CIA, wyrzucony z roboty z powodu samowolnej próby wyjaśnienia przyczyn zabójstwa swoich rodziców. Tak oto zaczyna się interesująca skradanka, o której istnieniu mało kto wie.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Reklama rządzi, reklama radzi, reklama nigdy cię nie zdradzi. Wciskanie ludziom kitu rozwija się coraz szybciej, pozostaje żałować, że ten ogromny przemysł skupia się tylko na zarabianiu pieniędzy, a nie promowaniu naprawdę wartościowych produktów.
Najlepszym tego przykładem jest Kameleon ze studia Silver Wish Games. Bardzo solidna pozycja, o której dowiedziałem się zupełnie przypadkowo przez jedno złe kliknięcie w planie wydawniczym. Kiedy chciałem znaleźć więcej informacji na jej temat, musiałem obejść się smakiem, ponieważ jedynym wyszukiwanym Kameleonem była druga część Schizma. Mówi się trudno, ale grunt, że gra ukazała się.
Ludlum czy Forsyth?
Akcja Kameleona została umiejscowiona w latach osiemdziesiątych XX wieku. Głównym bohaterem jest były agent CIA, wyrzucony z roboty z powodu samowolnej próby wyjaśnienia przyczyn zabójstwa swoich rodziców. Zostali oni zastrzeleni podczas misji dyplomatycznej w Nikaragui, gdy młody chłopak sam ledwo uszedł z życiem. Od tego czasu ma tylko jeden cel – dowiedzieć się, dlaczego jego matka i ojciec zostali zabici oraz dopaść człowieka, który jest za to odpowiedzialny. Na szczęście nie jest zdany na własne siły, ponieważ w rozwiązaniu łamigłówki asystuje mu jego przyjaciel z CIA. Na pierwszy rzut oka fabuła nie powala, ale z czasem się rozkręca i ludzie lubujący książki Ludluma tudzież Forsytha, będą czuć się jak w domu.
Główny bohater chwyta więc w łapę karabin, przerzuca przez goły tors pas z nabojami, wsadza w usta cygaro i... to nie ta bajka. Kameleon to czysta skradanka, gdzie liczy się przede wszystkim umiejętność przekradania pomiędzy przeciwnikami oraz dyskretne wypełnianie zadań, a nie niszczenie każdego obiektu, który stanie nam na drodze.
Należy jednak wziąć pod uwagę fakt, że główny bohater nie jest wszędobylskim złodziejem, ani specjalnie wyszkolonym super komandosem, tylko byłym agentem, któremu bliżej do Jasona Bourne’a aniżeli bezbłędnego Sama Fishera czy Garreta. Wymusza to od gracza dostosowanie się do realiów – o wspinaniu się po kilkunastometrowych murach lub wiszeniu pod sufitem należy zapomnieć. Zamiast tego bierzemy ze sobą kilka przydatnych gadżetów i wyruszamy w wielki świat.
Bahama oh Bahama
Autorzy przygotowali łącznie siedemnaście zróżnicowanych zadań, rozmieszczonych dosłownie na całym ziemskim globie. Przygodę rozpoczynamy w Belfaście, gdzie prowadzi nas pierwszy trop, na który trafił nasz informator z byłej agencji. Kolejne etapy łamigłówki odkryją przed nami następne zakamarki świata – pogrążony w wojnie Bejrut, tajemniczą Argentynę, komunistyczną Hawanę oraz popularny ostatnio, szczególnie wśród żołnierzy, gorący Afganistan. Różnorodność etapów powoduje, że nie można narzekać na monotonię krajobrazów. Podobnie rzecz ma się z samymi celami misji, w których raz musimy wykraść tajne dokumenty, innym razem dostać się na pokład wybranego samolotu, a na zakończenie dnia ukatrupić jakąś ważną personę.