autor: Krzysztof Gonciarz
Resident Evil 4 - recenzja gry na PS2
Posiadacze PS2, którzy z zazdrością spoglądali na wyłączność Nintendo na gry z serii Resident Evil, mogą otwierać szampany. Jak się okazuje, nawet najlepiej wyglądającą grę na NGC można z powodzeniem przenieść na hardware’owo słabszą czarnulkę.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Tajemnicą poliszynela był fakt, że obowiązująca od kilku lat wyłączność Nintendo na franczyzę Resident Evil nie będzie trwać wiecznie. Szydło z worka wyszło wraz z chwilą, gdy zapowiedziano czarnulkowy port czwartej (w ogóle to szóstej) części zombiakowych obertasów, łamiąc tym samym dotychczasowy monopol „kostki” na next-genowe Residenty (oprócz Code:Veronica, Outbreaki także odpuszczamy z przyczyn oczywistych). Wszyscy wiemy, jakim killerem był RE4 na NGC. Była to jedna z tych gier, dla których autentycznie można było rozważyć zakup całego systemu. Tym gorzej dla Shigeru i spółki, że ta kura znosząca złote jaja wymknęła im się z rąk, jako że premiera kolejnego Residenta na PS2 to jeszcze jeden gwóźdź do trumny coraz bardziej niszowej platformy, jaką staje się GameCube.
Od wydarzeń w Racoon City minęło sześć lat. Leon S. Kennedy, jeden z niewielu ocalałych z tego incydentu, jest teraz agentem rządu amerykańskiego. Dostaje zlecenie odnalezienia zaginionej córki prezydenta USA, której trop prowadzi do zabitej dechami wiochy w Hiszpanii. Gdy dojeżdża na miejsce, od razu na jaw wychodzi kilka nie trzymających się kupy szczegółów. Dlaczego wieśniacy na środku placyku palą czyjeś zwłoki? Dlaczego bez namysłu próbują go zabić, gdy tylko zobaczą? Na pewno nie są to zombie, potrafią się komunikować i wykonywać w pełni normalne, ludzkie czynności. Czy coś jest z nimi nie tak, czy po prostu wstali lewą nogą? Na każde pytanie znajdzie się odpowiedź, trzeba tylko chwycić za pada i o nią zawalczyć.
Fabuła jest, jak widać, nieco odmienna od tego, do czego Capcom przyzwyczaił fanów swojej sztandarowej serii. Na tym innowacje się nie kończą, jako że RE4 to dla konserwatywnego weterana pigułka niekiedy trudna wręcz do przełknięcia. Developerzy znacząco zmienili profil gry, w obrębie terminu action-adventure przemieszczając się zdecydowanie w stronę pierwszego członu tej nazwy. Do lamusa odeszły więc ambitniejsze zagadki, wynikający z nich backtracking oraz momenty dłuższego przestoju w naparzance. Nie bojąc się nazywania rzeczy po imieniu, RE4 określić musimy mianem strzelaniny TPP, która oczywiście pozostaje wierna swoim survivalowym korzeniom. Na całe szczęście nie godzi się oceniać gry tylko i wyłącznie odnosząc ją do poprzedniczek. W tym wypadku nie ma nawet specjalnego znaczenia fakt, że jest to spóźniony port z innej platformy.