Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 marca 2005, 09:35

autor: Emil Ronda

Shadow of Rome - recenzja gry

“Shadow of Rome” czerpie garściami z filmu “Gladiator” Ridleya Scotta. Zapożyczeń, a nawet kopii, jest tu bardzo wiele. Gra zaczyna się – podobnie jak film – przedstawiając głównego bohatera podczas krwawych podbojów w Germanii.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Shadow of Rome czerpie garściami z filmu Gladiator Ridleya Scotta. Zapożyczeń, a nawet kopii, jest tu bardzo wiele. Gra zaczyna się – podobnie jak film – przedstawiając głównego bohatera podczas krwawych podbojów w Germanii (dzisiejsze tereny niemieckich landów). Mamy tu powszechnie szanowanego i cenionego za osiągnięcia militarne Centurion, który w wyniku ciągu zdarzeń staje do walk jako gladiator. Mamy utratę kogoś z rodziny. Jest też eksponowany w filmie motyw zyskania przez gladiatora sympatii, a wręcz uwielbienia publiczności. Zarówno gra, jak i wspomniany film mają bardzo wiele wspólnego, począwszy od cech ogólnych po niektóre drobiazgi. Wiadomo, co było pierwsze. Czy Capcom (czyli twórcy gry) nie przeciągnęło struny, zbytnio opierając się właśnie na Gladiatorze? Załóżmy, że gra byłaby robiona na licencji owego filmu. Wtedy nie wybaczylibyśmy zepsucia tego tematu, prawda? Ale na licencji robiona nie jest, a możecie też być pewni, że sięgając po Shadow of Rome wcale nie będziecie mieli wrażenia, że macie do czynienia z wirtualną wersją sławnego już filmu. Capcom dało nam coś dużo więcej...

Imperium pogrążone w chaosie

Juliusz Cezar – wielki przywódca rzymskiego Imperium – zostaje zamordowany w niejasnych okolicznościach. Zebrane dowody każą członkom senatu, jako winnego haniebnego czynu, wskazać Vipsaniusa, ojca wspaniałego żołnierza – Agrippy. Ów Centurion prowadzi właśnie działania wojenne w dalekiej Germanii, a gdy złe wieści dochodzą jego uszu, bez chwili zastanowienia wraca do Rzymu. Tymczasem nowo wybrany władca Imperium postanawia uczcić śmierć szlachetnego poprzednika wielkimi igrzyskami gladiatorów. Wisienką na czubku tortu, ku zadowoleniu widowni, ma być publiczna egzekucja oskarżonego Vipsaniusa dokonana przez zwycięzcę turnieju.

Agrpippa wraz ze swym przyjacielem – bratankiem Juliusza Cezara – Octavianusem, postanawia ratować ojca z opresji za każdą cenę. Żołnierz wybiera drogę przez mękę - by znaleźć się jak najbliżej ojca w stosownym momencie; postanawia wziąć udział w zawodach. Octavianus zaś chcąc z całych sił pomóc Agrippie, będzie szukał prawdy i dowodów na niewinność Vipsaniusa spokojniejszą drogą – cichą infiltracją senackiego grona i ich najbliższego otoczenia, oraz zasięganiem języka to tu, to tam.

Mamy więc dwóch grywalnych bohaterów, jak na ostatnią modę w grach przystało. Mamy też dwie, zupełnie różniące się od siebie formy rozgrywki. Tak więc na zupełnie inne sposoby, Agrippa i Octavianus, podejmą się nie tylko misji ratunkowej, ale także ot tak, „przy okazji”, wezmą się za bary z korupcją, oszustwami i brudną polityką. Stawią czoła mrocznym cieniom coraz bardziej oplatającymi rozświetlone przez Juliusza Cezara świetne Imperium.

Fabuła SoR zgrabnie żongluje historycznymi nazwiskami (a wszystkie powyżej wymienione nimi są) oraz faktami, a wyimaginowane przez scenarzystów sytuacje i wątki udanie wplatają się w realia ówczesnego Rzymu, tworząc całkiem interesujący twór fabularny... jak na grę akcji. Jak na jedną z najbardziej brutalnych gier akcji, jakie widzieliście w życiu. W zasadzie, to przygotujcie się na rzeźnię. Łaźnie ludzkiej i zwierzęcej krwi. Las poucinanych kończyn i zbesztanych bez najmniejszej czci ludzkich zwłok.

Rzeka krwi i grad piorunujących ciosów

Głównym nadzieniem rozgrywki i jej najbardziej pochłaniającą gracza częścią są niezwykle brutalne i dynamiczne, gladiatorskie walki Agrippy. Przed każdą z nich zostaniemy wprowadzeni w zasady danej batalii, by po chwili ( jeszcze przed wyjściem na arenę) móc jeszcze pokręcić się po lobby gladiatorów zagadując kompanów o podpowiedzi w taktyce, czy charakterystyki broni.

„Narzędzia”, którymi posługiwać się będziemy wgniatając w ziemię przeciwników, odcinając im ręce, głowy, czy przecinając ich na pół, są naprawdę wyszukane. Jest ich też bardzo dużo, a ich różnorodność powoduje, że przy każdym pierwszym zapoznaniu się z danym przyrządem destrukcji na naszej twarzy pojawia się szyderczy, złowrogi uśmiech zadowolenia. No bo jak oprzeć się pokusie wykorzystania gwarantujących superszybkie cięcia Scimitarów, kopii, kul na łańcuchach (gdy Agrippa zawinie tą potworną bronią tuż nad ziemią, podnosi się obłok kurzu i piachu), halabard, łuków i ognistych strzał, czy też miecza o straszliwiej sile przypominającego legendarnego Soul Edge z serii Soul Blade/Soul Calibur? Wkoło leje się krew, latają kończyny, a na arenie czekają kolejne bronie do wykorzystania, pobudzając naszą wyobraźnię już samym wyglądem. Miło.

System walki na pierwszy rzut oka zaskakuje intuicyjnymi rozwiązaniami. Od razu odkrywamy, że w większości przypadków jeden klawisz odpowiada za jedną trzymaną broń, drugi za kolejną dzierżoną w drugiej ręce (lub np. tarcze, którą też można uderzać). Mamy też blok i to w zasadzie tyle. Pierwsza myśl - jakież to ubogie i prymitywne. W dobie tak rozbudowanych chodzonych bijatyk (przy czym w SoR w większości przypadków walczymy głównie na zamkniętych arenach) jak Ninja Gaiden, czy Devil May Cry to nie przystoi! Nie dajcie się jednak zwieść. Eksperymentując odkryjecie, że można preparować potężne i fantastycznie wyglądające kombosy, czy specjalne zagrania/wykończenia przeciwników kombinując z klawiszami, kierunkami i zachowaniami przeciwników (jeśli np. ten słania się na nogach, można efektownie skrócić jego męki). Poza tym każdą bronią walczy się inaczej, więc po pewnym czasie odkrywamy, że sposób prowadzenia walk – mimo, że prosty w obsłudze - daje potężne możliwości. To jedna z największych zalet tej gry i rzadko spotykane, bo trudne do osiągnięcia, połączenie.

Rozrywka ku uciesze tłumów

Areny zbudowane są różnorodnie, często oferują też wiele elementów interaktywnych. Możemy zrzucić wroga do dołu z kolcami, zwabić go pod prasę i zrobić z niej krwawy użytek, czy przypalić buchającymi z krat jęzorami ognia. Często też występują różnice w poziomach, będziemy korzystać z drabin, by dostać się wyżej. Niektóre mocniejsze bronie pozamykane są w statuach, które należy rozbić kilkoma/kilkunastoma ciosami (a wtedy lepiej uważać na plecy). Radochę zapewnią Wam też katapulty, na które ładujemy potężne głazy, by po chwili jakiemuś szczęściarzowi kazać przyjąć tak podany prezencik „na klatę”. Zapomnijcie więc o pustych, okrągłych arenach, jakie zapewne sobie wyobrażacie. Nie zabraknie i takich, ale to prawdziwa rzadkość. I dobrze.

Odetchnąłem z ulgą, gdy rozwiała się najgorsza moja obawa odnośnie tej gry. Zadania i rodzaje walk mocno się od siebie różnią, nie dając graczowi odczuć monotonii. Od wybicia wszystkich na arenie, przez misje ratunkowe, po zespołowe niszczenie posągów wroga (dwie drużyny). Rodzajów przeciwników jest wystarczająca ilość. Są mali i zwinni, są zwaliste potężne i wolne kolosy, a znajdą się także zwierzęta. Weźmiemy również udział w wyścigach rydwanów z nieźle opracowanym systemem sterowania (poganianie konia + smaganie biczem konkurentów)!

Walki należy prowadzić tak, by tłum jęczał, wzdychał i darł się w niebogłosy z zadowolenia i uciechy. To bardzo ważne. Im większa różnorodność ciosów, zagrań, pomysłów i wykorzystanych elementów aren przez gracza, tym bardziej napełniony wskaźnik „Salvos” (odzwierciedla stopień zadowolenia publiczności). Jeśli osiągnie on odpowiedni poziom, dusząc kombinacje przycisków wznosimy ręce i wydajemy okrzyki triumfu do pełnego euforii tłumu widzów, który w podzięce za rozrywkę, rzuca na arenę potężne bronie. Jedzenia odnawiającego energię też nie poskąpią.

Wyciszenie

Druga część rozgrywki to misje Octavianusa. Są to niezbyt rozbudowane poziomy, których przebrnięcie będzie od nas wymagało sprytu, użycia przedmiotów, przebierania się i cichego poruszania. Jednym słowem – skradanka. Z rzadka będziemy zmuszeni prowadzić rozmowy, choć czasem warto kogoś zagadać – możemy usłyszeć informacje naprowadzające nas na odpowiedni sposób przejścia poziomu (a nie zawsze wpadamy od razu na pomysł). Octavianus może skradać się po cichu, wyglądać zza węgła, korzystać z różnych przedmiotów (w celu np. rozbicia ich na głowie strażnika, lub przyduszenia od tyłu delikwenta), przebierać się w różne szaty (w przebraniu np. gwardzisty łatwiej poruszać się na danym poziomie), wspinać się, gwizdać (wabienie strażników) i robić jeszcze kilka innych rzeczy niczym Solid Snake w serii Metal Gear Solid.

Misje te nie są jakoś bardzo absorbujące i stanowią po prostu miłe, przemyślane, niezbyt długie przerywniki od brutalnych i pełnych tempa wydarzeń na arenach. Ich zaletą jest także to, że większość lokacji w których się toczą, stanowi wspaniałą, wirtualną podróż po starożytnym Rzymie. Warto czasem przełączyć się na widok z pierwszej osoby i popatrzeć na architekturę obiektów, czy też z uznaniem pokręcić głową nad kunsztem grafików.

Doznania estetyczne

O ile kałuże krwi i dekapitacje członków mogą przyprawić co bardziej wrażliwe osoby o niesmak, o tyle absolutnie nie można tego powiedzieć o oprawie audio-wideo. Grafika śmiga na nieco zmodyfikowanym silniku Onimushy 3. Zachwyca ilość detali, animacje postaci i odwzorowanie budowli. Fajnie, że grafika została nieco zmiękczona odpowiednimi filtrami, jednak czasem miałem wrażenie, że z nimi przesadzono (właściwie rzucało mi się to w oczy tylko podczas filmików liczonych w czasie rzeczywistym). Widać, że programiści z Capcom walczyli z aliasingiem i nie zawsze udało im się go zlikwidować. Najczęściej jednak jest po prostu ślicznie, a wymienione wady występują rzadko. Muskuły Agrippy niemalże błyszczą w słońcu, a pył unoszący się nad areną daje poczucie uczestnictwa w niezłej zadymie. No i ta ciemno-czerwona, niemalże bordowa, spływająca wszędzie posoka...

Publiczność słychać i to bardzo wyraźnie – jest w końcu licznym i ważnym uczestnikiem krwawego przedstawienia. Zapewne oddaje to klimat podobnych, historycznych zmagań, bo przecież na największych arenach zasiadały tysiące ludzi nie żałujących gardeł. I to da się w SoR odczuć. Czasem też można wyłapać pojedyncze, wyrwane z całości zgiełku okrzyki kogoś siedzącego bliżej, co buduje dodatkowo klimat.

Muzyka jest całkiem niezła i pasuje do oprawy oraz tematyki gry. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to kwestia małej ilości utworów i motywów. W lobby gladiatorów zawsze przygrywa to samo, rzadko też zmieniają się rytmy towarzyszące Octavianusowi. Nie, nie są złe, czy irytujące, ale zdecydowanie przydałaby się większa ich różnorodność.

Czy będziesz miał kiedyś okazję zostać gladiatorem?

Omówmy się, że szanse masz niewielkie (przepychanki z cwaniaczkami pod domową klatką się nie liczą). Czyż nie za to lubimy gry, że możemy stać się kimś, kim nigdy nie będziemy? W dużej części pewnie tak. A Shadow of Rome pozwala Wam zaznać smaku niezwykłego życia gladiatora. Życia pełnego adrenaliny, balansującego na bardzo cienkiej linie nad przepaścią zwaną śmiercią. Poczujecie jednak, że czasem smak triumfu nad potężnym przeciwnikiem (walka z olbrzymim słoniem na pewno wryje Wam się w pamięć) jest tak wszechogarniający, że zrozumiecie, że można by się od tego niemalże uzależnić, stworzyć z tych emocji jedyną ścieżkę przez życie. Tak było kiedyś, dzisiaj na szczęście takie zawody nie istnieją w normalnym społeczeństwie. Ale miejcie na uwadze, że to nasze „normalne” społeczeństwo nie pragnie coraz to bardziej wyrafinowanych, wyszukanych rozrywek, a raczej dosłownego i prostolinijnego zaspokojenia swoich żądz. Ot – chce takiego mocnego, dosadnego zastrzyku. Oby w przyszłości zabijane ku uciesze tłumu nie wróciło do łask, bo patrząc na to co dzisiaj się dzieję, rodzą się we mnie pewne obawy. Oby w tym przypadku historia nie zatoczyła koła. Czego sobie i Wam życzę. Tymczasem zabawcie się w wirtualnego gladiatora. Warto.

Emil „Samuraai” Ronda

PLUSY:

  1. dynamika, pomysłowość, różnorodność pojedynków;
  2. system sterowania podczas walk;
  3. urozmaicone areny
  4. oprawa audio-wideo;
  5. jak na grę walki – jej długość; minimum 20 godzin
  6. brak konkurencji;
  7. brutalne, dosadnie pokazane walki.

MINUSY:

  1. czasem irytujące, skradankowe misje Octavaniusa (ja chcę już na arenę!).
Shadow of Rome - recenzja gry
Shadow of Rome - recenzja gry

Recenzja gry

“Shadow of Rome” czerpie garściami z filmu “Gladiator” Ridleya Scotta. Zapożyczeń, a nawet kopii, jest tu bardzo wiele. Gra zaczyna się – podobnie jak film – przedstawiając głównego bohatera podczas krwawych podbojów w Germanii.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.