Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 października 2003, 11:23

autor: Borys Zajączkowski

Wings of Honour - recenzja gry - Strona 2

Wings of Honour jest symulatorem lotu, osadzonym w realiach I Wojny Światowej i posiadającym rozbudowaną, aczkolwiek liniową, warstwę fabularną. Program został przygotowany przez grupę rodzimych developerów, którzy stworzyli wcześniej m.in. Smash Up Derby

Mimo swojego zręcznościowego charakteru, „Wings of Honour” nie są grą łatwą. Gdy gracz opanuje umiejętność lotu swoim samolotem w zamierzonym kierunku, przyjdzie kolej na trafianie w nieruchome cele. Gdy da sobie z tym radę, będzie się musiał nauczyć strzelania do celów wyczyniających wszelkie cuda, jakie na dwupłatowcu – skądinąd maszynie doskonale się w akrobacjach spisującej – da się tylko zrobić. Gdy cały zadowolony wygra kilka walk powietrznych, pojawi się konieczność wygrywania ich w odpowiednio krótkim czasie, by wróg nie zdołał uczynić krzywdy bronionej, dla przykładu, tamie. Wszystko to jest atrakcyjne, lecz niełatwe.

Jak przyjemnie latanie dwupłatowymi samolotami by nie było, szkoda, że grafika „Wings of Honour” oczu nie rozpieszcza. Jest bardzo prosta i, chociaż jej funkcjonalności nic się zarzucić nie da, to jednak symulatory latania przeważnie wyposażone są w jak najlepszą grafikę aktualnie możliwą do uzyskania. Inaczej rzecz ma się z menu, które są bardzo estetyczne i wygodnie zaprojektowane, ale cóż z tego, gdy o samej grze tego powiedzieć nie można. Widoki z kabiny są zaledwie przeciętne.

Do niedostatków graficznych „Wings of Honour” dodają się problemy z obsługą pamięci. Klasyczna już przywara gier wychodzących z rąk rodzimych programistów, a programistów „Starmageddona” w szczególności. Efekt powyższego jest taki, iż w „Wings of Honour” pod Windows 98 przy 256 MB RAM praktycznie grać się nie da. Pod Windows XP przy tej samej ilości pamięci operacyjnej mniej się już złego dzieje, aczkolwiek gra zdaje się gubić pamięć w miarę czasu działania i tym samym denerwujące przeskoki stają się coraz częstsze.

Od strony dźwiękowej grze nic zarzucić nie można. Dźwięk jest w porządku, muzyka jest ładna, lektor czyta teksty poprawnie. Wszystko, co gracz widzi i co wydawać dźwięk powinno, w istocie go wydaje. Równie dobrze funkcjonuje dźwięk w przestrzeni, gdyż po samym słuchu możliwa jest orientacja, gdzie znajdują się przeciwnicy, skąd i do kogo strzelają, czy dokąd lecą.

Pomimo swoich niedostatków „Wings of Honour” to bardzo sympatyczna gra. Stanowi dobrą propozycję dla domorosłych pilotów, którzy oczekują wyzwań w powietrzu, lecz chcą mieć pewność, że po niełatwo wygranej walce nie rozbiją się przy lądowaniu na macierzystym lotnisku. Zważywszy dodatkowo fakt, jak niewiele ukazało się gier dających sposobność pilotażu samolotów dwupłatowych, maszyn sprzed niemal wieku, wypada stwierdzić, iż dobrze się stało, że „Wings of Honour” ujrzały światło dzienne. Mogłyby te skrzydła honoru być wprawdzie piękniejsze, ale i tak nie są złe.

Borys „Shuck” Zajączkowski