Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Wolfenstein: Youngblood Recenzja gry

Recenzja gry 29 lipca 2019, 15:14

Recenzja gry Wolfenstein: Youngblood – to nie jest Wolf, na jakiego czekaliśmy

Ponoć każde pokolenie chce zmienić świat. Córki B. J. Blazkowicza zmieniły Wolfensteina w looter-shootera bez lootu i RPG-a. Co z tego wyszło? Nie uprzedzajmy faktów, ale napiszmy, że ojciec nie byłby dumny.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Nie naprawia się czegoś, co działa. Tę fundamentalną prawdę twórcy Wolfensteina: Youngblood najwyraźniej zignorowali. Mieli przecież tuż pod nosem świetne przykłady tego, że wskrzeszanie kultowych protoplastów strzelanek FPP ma sens, o ile trzyma się dość wiernie materiału źródłowego. Nowy Doom oraz ostatnie części Wolfensteina zachwyciły nieskomplikowaną, soczystą i dynamiczną demolką, zupełnie jak za dawnych lat.

Dzieci lubią jednak robić wszystko na opak, często psując dokonania rodziców. Sophie i Jess, córki Williama J. Blazkowicza, a zarazem bohaterki Wolfensteina: Youngblood, tak właśnie postąpiły ze spuścizną po Wolfie – oczywiście w przenośni. To twórcy z Arkane Studios i MachineGames przesadzili, dodając do sprawdzonej formuły tryb kooperacji, elementy RPG, dzienne wyzwania, wszechobecny grind czy kuloodpornych przeciwników. W efekcie powstała niestrawna mieszanka, która po prostu się nie sprawdza i ciężko znaleźć w niej coś, co rzeczywiście sprawia frajdę.

Zmiana warty - podstarzałego Blazkowicza w nowej grze zastępują jego córki.

„Replay, replay! No nie dały z tego replaya...”

PLUSY:
  1. ciekawe projekty poziomów z więcej niż jedną drogą do celu;
  2. tryb kooperacji ze znajomym potrafi dostarczyć trochę zabawy;
  3. dużo ułatwień, by szybko znaleźć kompana do wspólnej gry;
  4. zróżnicowani, fajnie zaprojektowani przeciwnicy oraz spluwy.
MINUSY:
  1. beznadziejny system odradzania się w środku bitwy lub na początku lokacji;
  2. backtracking i respawn tych samych wrogów w tych samych miejscówkach;
  3. głupawa, szczątkowa fabuła bez ciekawych postaci;
  4. elementy endgame’u w małym świecie i looter shooter bez lootu nie motywują;
  5. wrogowie – gąbki na pociski – psują całą frajdę z mechaniki strzelania.

Wolfenstein: Youngblood to tylko spin-off kultowej serii i oczywiście na pewne zmiany czy odstępstwa można by przymknąć oko. Pomysł na grę w kooperacji z udziałem dwóch sióstr jako taki nie jest zły. To właśnie rozgrywka z bliskim znajomym, a od biedy nawet z losowym kompanem, zapewnia najwięcej frajdy. Widać, że twórcy robili wszystko, by to co-op był domyślnym trybem. Dostaliśmy nawet możliwość zaproszenia do zabawy kogoś, kto nie posiada gry (niestety, tylko jeśli kupimy jej droższą edycję), a tryb dla pojedynczego gracza został dość starannie ukryty w menu.

Jeśli jednak zdecydowanie wolimy bawić się w pojedynkę lub trafimy na wyjątkowo słabego towarzysza, musimy przygotować się na sporą przeszkodę, jaką jest beznadziejny systemem zapisu postępów. Zamiast punktów kontrolnych mamy tradycyjne trzy życia do wykorzystania – i to na obie postacie! Łatwo je stracić przez niekompetencję siostry sterowanej przez SI, zwłaszcza podczas walk z bossami, a wtedy gra perfidnie cofa nas na sam początek lokacji. Jeśli znajdujemy się już w ostatniej fazie misji, wymusza to kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut ponownego przedzierania się przez całą mapę. Nie dość, że marnujemy sporo czasu, to jeszcze pogłębia się wrażenie wszechobecnego backtrackingu.

Kooperacja to domyślny tryb rozgrywki. Z dobrym kumplem potrafi dać trochę frajdy - zwłaszcza na początku.

OFFLINE BEZ PAUZY

Tytuł ten tak mocno bierze sobie do serca tryb kooperacji, że nawet grając solo offline, nie mamy do dyspozycji opcji pauzy. Do menu gry czy ekwipunku warto zaglądać jedynie w bazie w paryskich katakumbach, poza nią bowiem non stop jesteśmy narażeni na ataki wrogów. Warto o tym pamiętać, gdy musimy nagle odejść od komputera, bo ewentualna strata wszystkich żyć w tym czasie oznacza konieczność długiego powtarzania etapu. Mamy nadzieję, że sytuację zmieni jakiś nadchodzący patch.

Siostra kierowana przez SI często woli strzelać niż nas podnieść, co może skończyć się powtarzaniem długiej misji.

„Ja tu widzę niezły burdel!”

Twórcy przygotowali coś na wzór Metroidvanii, czyli powracanie do tych samych miejsc i odblokowywanie kolejnych przejść nowo nabytymi gadżetami. Ponowne odwiedziny jednak nie bawią, bo poza jakąś małą znajdźką nie przynoszą żadnych korzyści. Uwypuklają jedynie coraz bardziej dokuczliwe wady gry, na czele ze wspomnianym przenoszeniem na sam początek lokacji za porażkę w walce. W efekcie każdą późniejszą misję rozpoczynamy sprintem przez mapę ze slalomem specjalnym przy omijaniu przeciwników.

Unikamy starć, bo ci sami wrogowie są zawsze rozstawieni w tych samych miejscach oraz przede wszystkim dlatego, że strzelanie nie sprawia już takiej przyjemności jak we wcześniejszych odsłonach cyklu. Z pewnych powodów twórcy wprowadzili tu erpegowy rozwój broni i postaci wraz z mozolnym grindem ulepszeń oraz system znany z Destiny lub The Division, czyli poziomy przeciwników z paskami zdrowia i tarczami do zbijania. W efekcie większość wrogów to typowe gąbki na pociski, których pokonanie (po wywaleniu pięciu magazynków w głowę) nie przynosi żadnej nagrody, żadnego lepszego lootu. Już za drugim czy trzecim razem jedynym sensownym rozwiązaniem zaczyna wydawać się przebiegnięcie przez lokację zamiast walki.

To dziwi, bo przecież siostry Blazkowicz używają w dużej mierze tych samych, fajnie zaprojektowanych spluw, co ich tata w poprzednich grach. Równie pomysłowo wyglądają zróżnicowani przeciwnicy i jeśli tylko trafimy na najsłabszego wroga bez tarczy, który pada po jednym strzale, frajda z unieszkodliwiania cybernazistów wraca w jednej chwili. Szkoda, że nie zdecydowano się na jakąś pomysłową mechanikę wspólnego działania przy pokonywaniu mocniejszych niemilców, zamiast tylko podbijać im paski zdrowia.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Który Wolfenstein był lepszy?

20,1%
The New Colossus
79,9%
The New Order
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.