Recenzja gry Days Gone – Synowie Anarchii kontra Żywe trupy
Days Gone to sandbox, w którym najważniejsza jest historia na 40 godzin i kapitalnie napisane postaci. Jednym to wystarczy, żeby polubić ten tytuł, innych pewnie odstraszą błędy i niektóre rozwiązania. Tak, to gra, które zbiera skrajne oceny.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4.
Przechodzenie Days Gone było niczym jazda rollercoasterem – najpierw wagonik długo wspinał się na szczyt, może nawet zbyt długo, ale potem było już tylko z górki. Momentami ostro i po bandzie, trafiały się też piękne widoki czy chwile spokojnej kontemplacji przed kolejnymi mocnymi wrażeniami. Szkoda więc, że ostatnie odcinki trasy okazały się zbyt bezpiecznie zaprojektowane, a w ciągu całej podróży mechanizm kolejki skrzypiał, zacinał się i dymił.
Warto jednak przeboleć pewne problemy nowego „exa” Sony. Koniec końców bowiem Days Gone pozytywnie mnie zaskoczyło – to gra ze świetnie napisanymi dialogami, trudnymi do zapomnienia postaciami, niezłą fabułą i dobrze zrealizowanymi fundamentami „otwartoświatowego” tytułu: mięsistą walką, fajnym strzelaniem, poprawnym skradaniem się czy masą fabularnej zawartości. Gdyby twórcy mieli więcej czasu, aby połatać błędy oraz dodać trochę pobocznych aktywności, i gdyby parę scen wywalili czy poprawili, dostalibyśmy grę na poziomie innych „exów” Sony. A tak jest, no cóż, „tylko” bardzo dobrze. I trudno z tego powodu narzekać. Ile w końcu wychodzi przygodowych gier akcji z otwartym światem? Wcale nie tak wiele.
RDR2 to czy Mad Max?
- świetnie zagrane postacie, które jeszcze długo będę pamiętać;
- główny bohater, którego trudno nie polubić;
- przekonujący, spójny świat – naturalistyczny i brutalny, ale bez taniego szokowania;
- Days Gone to fabularny sandbox, pełen historii, akcji i dialogów;
- dobrze zrealizowane strzelanie i przyzwoite skradanie, które pozwala rozwiązać większość problemów (choć nie wszystkie);
- niezła oprawa graficzna na zwykłym PS4;
- motor jest tak fajny, że zasługuje na osobnego plusa.
- słaba optymalizacja – klatkowanie na zwykłym PS4 w trakcie jazdy motorem to powszechne zjawisko;
- niektóre rozwiązania gameplayowe nie są intuicyjne;
- sporo drobnych błędów;
- nieliczne zadania, cut-scenki czy dialogi mogłyby być lepsze.
Sony na różne sposoby kombinowało, jak by tu zaprezentować graczom Days Gone. Były prasowe pokazy, trailery, twórcy opowiadali o hordach zombie w grze, a nawet zdradzili, ile trwają wszystkie zawarte w niej cut-scenki. Mam jednak wrażenie, że ostatecznym efektem tych marketingowych zabiegów był chaos informacyjny – sam długo nie wiedziałem, czym tak naprawdę będzie dzieło Bend Studio.
Myślałem nawet przez chwilę, że Sony zrobiło swojego Mad Maxa, czyli niezbyt ambitnego i powtarzalnego sandboksa. Może winna była tematyka – trudna do sprzedania w prostym haśle? A może zgaszona paleta barw budująca kapitalny ponury klimat, jednak niezbyt porywająca w trailerach? Nie wiem. Wiem jednak, że mimo masy informacji o Days Gone w sieci warto na początku wyjaśnić podstawowe rzeczy.
Gdybym miał opisać ten tytuł w paru słowach, powiedziałbym, że jest to młodszy i uboższy brat Red Dead Redemption 2 w postapokaliptycznych szatach. Nie jest to w każdym razie żadne singlowe DayZ czy State of Decay – jak mogło się początkowo wydawać. Dlaczego? Bo niemal wszystkie zadania w grze są fabularyzowane, postacie spotykane w questach pobocznych potrafią wrócić wiele godzin później wraz ze zwrotem akcji, a liczba dialogów czy cut-scenek powala – także swoją jakością. To produkcja, w której opowieść gra pierwsze skrzypce, a świat, który możemy dowolnie zwiedzać, prując ołowiem w zombie i bandytów, jest tutaj tłem – zresztą świetnie zrealizowanym.
Pod względem mechaniki zaś Days Gone stanowi solidny sandbox, który – choć nastawiony na walkę – potrafi przekształcić się w całkiem fajną i dobrze działającą skradankę. To od nas bowiem zależy, czy obóz bandytów wyczyścimy po cichu, za pomocą bełtów i noża, czy też wpadniemy cali na biało z gradem ołowiu i toną prochu (co, tak na marginesie, może przyciągnąć dodatkową atrakcję w postaci ciekawskich zombie, którzy chętnie dołączą do walki – mordując i wrogów, i nas). Nie zapomniano też o rozbudowanym systemie rozwoju postaci, masie znajdziek czy fajnym craftingu – do końca gry stale brakuje nam wielu podstawowych surowców – w końcu to poważne postapo, a nie jakieś tam wczasy w Grecji.
No i są jeszcze hordy zombie, dzięki którym wydaje się, że świat żyje, bo w nocy stale się przemieszczają, a w dzień śpią w swoich legowiskach. Te liczące dziesiątki i setki umarlaków grupy do końca gry stanowią zresztą poważne wyzwanie – dlatego najlepiej zabrać się za oczyszczanie z nich mapy na sam koniec. Jeśli w ogóle mamy na to ochotę, bo w trakcie kampanii musimy zająć się raptem paroma z kilkudziesięciu.
Takie mniej więcej jest Days Gone – fabularne, sandboksowo mocno klasyczne, ale i innowacyjne pod kilkoma względami, bo płynna walka z setkami biegających za nami wrogów robi wrażenie, nawet jeśli ich liczba bywa pewnie (współ)odpowiedzialna za spadki klatek czy błędy, o których więcej przeczytacie później.
WOLĘ PO ANGIELSKU
Days Gone przetłumaczono na język polski. Szybko jednak przestawiłem się na oryginalne głosy i mocno Wam to polecam – angielscy aktorzy dubbingowi odwalili kawał dobrej roboty. To właśnie głównie dzięki nim tak przekonujące są kreacje postaci w grze.