Recenzja gry Dragon Ball FighterZ – „Smocze Kule” doczekały się niezłej bijatyki
FighterZ spełni wszystkie marzenia fanów Dragon Balla, oferując przepiękne, świetnie wyglądające walki, przystępny system walki i tony fanserwisu oraz nawiązań do kultowego anime.
- przepiękna oprawa wizualna – gra momentami wygląda nawet lepiej od pierwowzoru;
- duża przystępność systemu walki, który…
- ma wystarczająco głębi, by przyciągnąć także profesjonalnych graczy;
- duża dynamika pojedynków;
- tony nawiązań do materiału źródłowego;
- długie i rozbudowane kampanie fabularne.
- problemy z serwerami, przez które często jesteśmy rozłączani, a matchmaking potrafi trwać długie minuty;
- nie licząc kilku wyjątków, poszczególnymi postaciami gra się bardzo podobnie.
Od Dragon Ball: FighterZ, pierwszej od lat klasycznej bijatyki wykorzystującej dobrodziejstwa uniwersum wykreowanego przez Akirę Toriyamę, oczekiwałem kilku rzeczy – fantastycznej oprawy wizualnej, odwzorowanych z szacunkiem do materiału źródłowego postaci, wysokiej dynamiki starć i solidnego systemu walki. I choć do tego ostatniego elementu mam parę zastrzeżeń, a na rozgrywce cieniem kładą się kaprysy regularnie rozłączających nas serwerów, mogę powiedzieć, że w zasadzie dostałem to, czego chciałem.
Nie spodziewałem natomiast się, że oprócz tego wszystkiego gra zaproponuje także wyjątkowo rozbudowaną kampanię fabularną, która choćby samą swoją długością przebije tryby single player oferowane przez konkurencję, a do tego zaserwuje tony nawiązań do nowych i starych przygód Son Goku, Vegety i całej reszty zmieniającego na zawołanie kolor włosów towarzystwa.
Co zmieniło się względem recenzji w przygotowaniu
Jeśli czytaliście już udostępnioną przed tygodniem recenzję w przygotowaniu, nie musicie ponownie przebijać się przez cały artykuł, by wiedzieć, co się w nim w międzyczasie zmieniło. Istotne zmiany znajdziecie w sekcjach o systemie walki (strona 2, nagłówek „Przystępność ponad ME-todyczny trening” oraz o rozgrywce sieciowej (strona 5, nagłówek „Sieciowa sława bądź HA-ńba”), zmienione zostało również podsumowanie recenzji.
KA-pitalna oprawa
Pochwal się swoimi Smoczymi Kulami: combosy, techniki i ciosy poniżej pasa.
Recenzowania FighterZ nie mógłbym zacząć inaczej, niż skupiając się na oprawie wizualnej, która zachwycała fanów Dragon Balla już od pierwszej prezentacji. Graficy studia Arc System Work ponownie wykorzystali rozwiązania zastosowane w serii Guilty Gear Xrd, dzięki czemu w pełni trójwymiarowe lokacje i postacie stworzono w taki sposób, by w jak największym stopniu przypominały dwuwymiarowe.
Efekt jest niesamowity – w trakcie tradycyjnej wymiany ciosów grę z łatwością można by uznać za typową produkcję 2D, jednakże podczas najbardziej spektakularnych sekwencji kamera nagle przesuwa się, by pokazać daną sytuację z bardziej atrakcyjnej perspektywy, ujawniając, że wszystko, co widzimy, w rzeczywistości składa się z modeli 3D. A tych widowiskowych momentów jest tu niemało – zgodnie z duchem serii walki są ekstremalnie szybkie i pełne teleportacji, wybuchów na pół ekranu czy ataków specjalnych o takiej skali, że bywają widoczne z orbity.
Wszelkie występujące w grze obiekty zostały doskonale przeniesione z serialu animowanego, zachowując wszystkie specyficzne dla nich cechy. Na arenie w mieście w tle majaczą typowe dla tego uniwersum samochody, a walki na planecie Namek toczą się w otoczeniu znanych dobrze wszystkim fanom, porośniętych zielenią pagórków (które mogą przemienić się w przepełniony tryskającą lawą krajobraz rodem z piekła, jeśli wojowników za bardzo poniesie z atakami specjalnymi). Nie mniejsze wrażenie robią sami wojownicy, którzy nie tylko wyglądają kropka w kropkę jak w anime, ale do tego poruszają się w identyczny sposób, wykonując charakterystyczne dla siebie ataki czy nawet bezczynnie stojąc we właściwych dla siebie postawach bojowych.
„Udawane” 2D w połączeniu z bardzo dużym tempem walk, gigantyczną widowiskowością i świetnym odwzorowaniem postaci oraz otoczenia sprawia, że walki w FighterZ prezentują się obłędnie i są ucztą dla oczu każdego, kto kiedykolwiek spędzał popołudnia, z wypiekami na twarzy oglądając RTL 7. Powiedziałbym nawet, że w wielu momentach DBFZ wypada lepiej od pierwowzoru, będąc pozbawione jakichkolwiek kompromisów, na które często musieli godzić się animatorzy serialu. Gorzej przedstawiają się jedynie sceny przerywnikowe w trybie fabularnym, gdzie mniej dopieszczone modele postaci (zwłaszcza Bulma wygląda źle) odstają od tego, czym gra zachwyca podczas starć, a odmienna perspektywa i zbliżenia pozwalają dostrzec w otoczeniu sporo uproszczeń, które w trakcie właściwych bitew pozostają skutecznie zakamuflowane.