Recenzja gry Call of Duty: WWII – udany powrót do korzeni serii
Seria Call of Duty powraca do swoich korzeni, czyli czasów II wojny światowej, pokazując nam mieszankę Kompanii braci z rozmachem filmów Michaela Baya. O dziwo tutaj się to udało.
- poważne podejście do tematu II wojny światowej w kampanii fabularnej, bez unikania jej okrucieństw;
- świetnie zrealizowane przerywniki filmowe;
- zróżnicowane misje, niepozwalające się nudzić;
- mnóstwo rzeczy do odblokowania motywuje do systematycznej gry w sieci;
- bogaty w przeróżne interaktywne atrakcje tryb sztabu generalnego;
- pomysłowe zagadki środowiskowe i klimat trybu zombie;
- całkiem ładna oprawa audiowizualna.
- momentami przesadzone sceny akcji (np. wagony kolejowe fruwające jak patyki na wietrze);
- niepotrzebne sekwencje QTE;
- czuć, że silnik gry ciągnie już ostatkiem sił;
- małe mapy i słaby balans broni w walkach sieciowych.
Strzelaniny FPP powoli przepraszają się z historią i wracają do dawnych autentycznych konfliktów zbrojnych, co widzieliśmy już w Battlefieldzie 1 czy trochę niedostrzeżonym Rising Storm 2: Vietnam. Trudno jednak wyobrazić sobie bardziej symboliczny powrót do korzeni niż w przypadku Call of Duty ponownie zabierającego nas na fronty drugiej wojny światowej, tak jak u swoich początków. Studio Sledgehammer Games wzięło na siebie trudne zadanie zmierzenia się z dziedzictwem serii i w ogólnym rozrachunku poradziło sobie całkiem nieźle. O ile kontrowersyjny tryb wieloosobowy wymaga przymknięcia oka na wiele kwestii, tak kampania fabularna robi bardzo dobre wrażenie. Po raz pierwszy od czasów Black Ops w serwowaną przez Call of Duty opowieść zagłębiłem się z prawdziwą przyjemnością – czułem w niej ducha dawnych odsłon i naprawdę nie mogłem się oderwać.
Nie oznacza to oczywiście, że formuła gry zmieniła się o 180 stopni i rozgrywka wygląda zupełnie inaczej. To nadal jest styl Call of Duty, czyli szybka jazda kolejką górską, liniowa, pełna skryptów i scen rodem z filmów Michaela Baya. Na szczęście czuć w tym także ten wyczekiwany powrót do normalności, rzeczy nam znanych, do których mamy jakiś punkt odniesienia. Mimo że czasem trafiają się przygody niczym z serii Uncharted, to jednak bez wątpienia są to historie o zwykłych żołnierzach na froncie, martwiących się na co dzień o życie swoje, swoich kumpli i o dziewczynę pozostawioną gdzieś w kraju.
Tych „zwykłych” żołnierzy nie spotkamy, niestety, w module wieloosobowym, gdzie każdy może stworzyć sobie wirtualny awatar wedle własnych preferencji i korzystać z broni niekoniecznie zgodnej z historycznymi realiami, co nie wszystkim przypadnie do gustu. Fantazjowanie kosztem realizmu sprawdza się za to w trybie zombie – długiej i skomplikowanej misji kooperacyjnej, odwołującej się do mitu eksperymentowania nazistów z okultyzmem, w której zobaczymy na dodatek twarze paru znanych aktorów. Oceniając Call of Duty: WWII, trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że na grę tak naprawdę składają się trzy duże komponenty, dostarczające trochę odmiennych wrażeń.
II wojna światowa bez kompromisów
Fabuła nowego CoD-a wraca do korzeni serii, do ponurych losów zwykłego piechura, marznącego w okopie i podążającego za okrzykami dowódcy. Przez większość czasu wcielamy się w postać szeregowego Ronalda Danielsa z 16 Pułku 1 Dywizji Piechoty, któremu towarzyszymy od lądowania na plaży Omaha aż po zdobywanie mostu na Renie w marcu 1945 roku. Przedstawiana w grze historia to luźno powiązane ze sobą różne misje i operacje drugiej wojny światowej – czynnikiem spajającym są tu ludzie i ich emocje: narastający konflikt z sierżantem Piersonem oraz przyjaźni rodząca się pomiędzy Danielsem a szeregowym Zussmanem. Twórcy, poprzez parę mechanizmów rozgrywki, starają się uczulić nas na to, jak ważni są koledzy w oddziale. Możemy liczyć, że na naszą prośbę podrzucą nam apteczkę, amunicję, zapas granatów lub oznaczą wrogów (co akurat mocno psuje klimat przez zbyt wyraźną „ramkę” wokół postaci).
Call of Duty 2, 1 Dywizja i Mark Hamill
„Wielka Czerwona Jedynka”, czyli 1 Dywizja Piechoty, była już raz bohaterem cyklu Call of Duty. W 2005 roku, wraz z premierą Call of Duty 2, ukazała się specjalna, trochę inna wersja na konsole starszej już wtedy generacji: Xboksa, PlayStation 2 i GameCube’a, o podtytule Big Red One. Pokazywała losy 1 Dywizji od pierwszych walk w Europie, czyli wyzwalania Afryki Północnej, przez Sycylię, Normandię, Ardeny – aż do Linii Zygfryda w Niemczech. Wśród bohaterów można było usłyszeć wielu aktorów z popularnego wtedy serialu Kompania braci, a każdy rozdział gry poprzedzony był autentycznymi materiałami filmowymi z drugiej wojny światowej, pochodzącymi z kanału Military Channel. Co ciekawe, narratorem podczas tych sekwencji był aktor Mark Hamill, który kiedyś zagrał jedną z głównych ról w filmie fabularnym o 1 Dywizji – The Big Red One z 1980 roku.
Co jakiś czas natykamy się też na sytuacje, w których można przemieścić rannego towarzysza w bezpieczne miejsce lub w ostatniej chwili ocalić go celnym strzałem. Takie drobiazgi rzeczywiście pozwalają bardziej wczuć się w rolę zwykłego szeregowego na polu walki, a obok tego jest jeszcze cała reszta okrucieństw wojny. Widzimy tragedie ludności cywilnej, egzekucje jeńców, przejawy antysemityzmu, wszechobecną krew, urwane kończyny i wystające z ran kości. Strzelamy do psów i trzymamy jeńców na muszce. Druga wojna światowa w Call of Duty WWII nie jest ugrzeczniona, nie jest dostosowana do młodszych graczy, jak w Medal of Honor. Jest brudna i okrutna, co czyni jej obraz bardziej autentycznym.
Na pochwałę zasługuje też struktura całej kampanii. Ekrany ładowania schowano za rewelacyjnie wyglądającymi i zrealizowanymi przerywnikami filmowymi, których bohaterowie na szczęście nie są zbyt przerysowani czy nienaturalni. To żołnierze z krwi i kości – prawie jak w Kompanii braci, choć może nie tak dobrze przedstawieni, jak by się chciało. Winę za to można zrzucić na dość wartkie tempo akcji, które wyraźnie miało priorytet nad zagłębianiem się w charaktery głównych postaci. Wszystko dzieje się tu bardzo szybko, ale jest sprawnie zmontowane i nie ma chwili na nudę – całą kampanię przechodzi się praktycznie „jednym tchem”. Spowolnić tempo możemy sobie sami, wybierając najwyższy poziom trudności – wtedy bez krzyża celownika i wskaźników trafień jesteśmy często zmuszeni przemyśleć każdy następny krok.
Czytajcie uważnie, bo nie będę powtarzać!
W samych etapach doświadczamy wszystkiego, co znamy z poprzednich gier tego typu – ale znalazło się też miejsce na parę nowości, a powtórki łatwo się wybacza, widząc je w końcu w lepszej oprawie graficznej. Istotą opartych na prawdziwych bitwach misji są oczywiście wszechobecne skrypty, ale po setkach godzin spędzonych ostatnio w różnych sandboksach powitałem je niemal z ulgą! Tym większą, że w Call of Duty: WWII naprawdę potrafią zrobić wrażenie swoją wymownością lub niesamowitym wręcz rozmachem. Uczestniczymy w szaleńczej pogoni jeepem (co jest miłym ukłonem w stronę pierwszych odsłon serii), wspieramy towarzyszy karabinem snajperskim z wieży kościoła, patrzymy na konających żołnierzy na plaży Omaha i biegniemy przez las pośród spadających z jękiem konarów drzew. Nic z tego nie byłoby równie ekscytujące bez skryptów!
To szaleńcze tempo spowalniają od czasu do czasu sekwencje skradankowe – wykonane, niestety, tak sobie i pojawiające się zbyt często. Są bardzo łatwe, z obowiązkowym miernikiem zaniepokojenia wrogów i koniecznością używania wytłumionej broni, która – o dziwo – od razu alarmuje przeciwników, co dobrze odpowiada rzeczywistości. O wiele ciekawiej natomiast wypada etap, w którym musimy lawirować w przebraniu pomiędzy niemieckimi oficerami, uzbrojeni jedynie w... informacje pozyskane z fałszywych dokumentów! Niczym w przygodówkach Telltale Games należy szybko wybrać właściwą opcję dialogową, by nie wzbudzić podejrzeń. Całość jest oczywiście banalnie prosta, ale stanowi ciekawe urozmaicenie, zwłaszcza w połączeniu z eksploracją dość dużego budynku. Zdradzę jeszcze, że misja szpiegowska w roli członkini ruchu oporu nie jest jedynym urozmaiceniem kampanii – na chwilę wcielamy się też w żołnierzy zupełnie innych formacji!
POWRÓT APTECZEK
Powrót do systemu apteczek generalnie wyszedł grze na plus w kontekście samego klimatu zabawy, natomiast nie wpływa znacząco na trudność rozgrywki. W wirze walki musimy zawsze poświęcić trochę czasu na opatrzenie się, co wymaga znalezienia ustronnego miejsca – zupełnie jak przy zwykłym czekaniu na odnowienie paska zdrowia. Na normalnym poziomie trudności nie ma też problemu z dostępnością apteczek. Można je znaleźć na mapie lub co jakiś czas dostać jedną od towarzysza z drużyny. Momenty, gdy mi ich naprawdę brakowało, zdarzały się sporadycznie.