Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 października 2017, 13:01

Recenzja gry Wolfenstein II: The New Colossus – mocarny kolos - Strona 2

Wolfenstein II wreszcie nadciągnął, by zająć należne mu miejsce w panteonie strzelanek. B.J. Blazkowicz sieje popłoch wśród rywali i nie bierze jeńców… choć w jego duszy zaszła pewna subtelna zmiana.

Terror-Billy sieje... terror

Przejdźmy do mechaniki rozgrywki. Miłośnicy The New Order w mig się w niej odnajdą. Sterowanie, interfejs, „feeling” broni czy ogólne zasady zabawy – na pierwszy rzut oka wszystko jest mocno podobne do rozwiązań, jakie widzieliśmy w debiutanckim dziele MachineGames w 2014 roku. Z początku różnice wydają się co najwyżej kosmetyczne – a to lokacje stały się troszkę bardziej rozległe, a to system rozwoju postaci czy ulepszeń ekwipunku został nieco inaczej pomyślany (i rozbudowany), zmodyfikowano działanie niektórych znajdziek (i dodano nowe) czy wprowadzono opcję używania dwóch różnych pukawek w obu rękach. Podobnie jest z dostępnym arsenałem – na wyposażeniu Blazkowicza znalazł się pistolet maszynowy, pojawiło się kilka nowych typów broni ciężkiej, zamieniono noże na toporki i to z grubsza tyle. Ciut lepsza sytuacja panuje wśród przeciwników – starcia ze zmechanizowanymi jednostkami są teraz bardziej ekscytujące i różnorodne.

Mała zmiana dla spostrzegawczych: w The New Colossus zniknęły strzałki sygnalizujące wychylenie się zza osłony po wciśnięciu przycisku celowania. Szkoda, były użyteczne.

Ktoś może jednak wyciągnąć z tego wniosek: stagnacja. Ale tak naprawdę The New Colossus oferuje wiele rzeczy, które da się potraktować jako innowacyjne – tylko problem polega na tym, że opisywanie tych elementów zakrawa na spoilerowanie. Wszystko rozbija się o szeroko pojęte pomysły na kolejne poziomy. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli jako przykład podam pierwszą misję, w której B.J. jeździ na wózku inwalidzkim po pokładzie łodzi podwodnej. Brzmi nietuzinkowo, prawda?

Zapewniam Was, że w pozostałych kilkunastu etapach twórcy wykazali się nie mniejszą kreatywnością i praktycznie co chwilę serwują nowe mechaniki, dzięki którym nie sposób się nudzić. Ba, w pewnym momencie rozgrywka wykonuje wręcz delikatny zwrot w stronę Dishonored, kiedy Blazkowicz dostaje gadżety, które znacznie zwiększają jego możliwości w zakresie eksploracji (choć przydałyby się bardziej otwarte poziomy, żeby lepiej wykorzystać potencjał owych narzędzi). Dodajmy do tego scenerie zmieniające się jak w kalejdoskopie oraz umiejętne przyspieszanie i zwalnianie tempa akcji, a otrzymamy grę, od której po prostu nie sposób się oderwać. Słowem – jest miód.

Nie, to wcale nie jest screen z The New Order. Twórcy wybrnęli z istnienia ścieżek Fergusa i Wyatta w najprostszy możliwy sposób – poprzez recykling sceny wyboru z „jedynki”. Przynajmniej konsekwencje tej decyzji mocno zaznaczają się potem w grze, nawet silniej niż w pierwszej części.

Oczywiście ta cała miodność wynika w równie dużej mierze z dopieszczonego systemu walki. Wolfenstein: The New Order miał jeden z najlepszych modeli strzelania, jakie widziały FPS-y – i w The New Colossus się to nie zmieniło. Wciąż doskonale czuć moc każdego wystrzelonego pocisku, a bryzgający krwią, gubiący członki i ogólnie malowniczo reagujący na trafienia naziści sprawiają, że starcia satysfakcjonują jak w mało której grze akcji. Zwłaszcza na jednym z wyższych poziomów trudności (choć nawet na średnim – Bring ‘em on – potyczki wcale nie są banalne).

Przyczepiłbym się jedynie do sztucznej inteligencji, która miewa problemy z ogarnianiem tego, co dzieje się na polu walki. Wrogowie poruszają się dość opieszale i jakby niechętnie podnoszą broń do strzału, natomiast przy zachodzeniu ich z flanki potrzebują czasem dłuższej chwili, by odwrócić się w stronę Blazkowicza. Mogliby też częściej rzucać granatami i bardziej umiejętnie korzystać z osłon (nie wystawiając się tak głupio na ostrzał). Jednak nazistom oddać trzeba, że sporadycznie błyskają zmysłem taktycznym i potrafią zajść bohatera z boku – poza tym w większej liczbie i tak stanowią poważne zagrożenie, bo jak już zaczną strzelać, zwykle robią to celnie i całymi seriami.

Tak jak w „jedynce”, bohaterowie w rozmowach płynnie przechodzą od bluzgania do wygłaszania wzniosłych sentencji i od rozstrząsania przyziemnych spraw do poszukiwania prawd ogólnych.

Radości z rozprawiania się z oponentami dostarcza też taktyczna swoboda, którą oferuje gra. Niby na pierwszy rzut oka to korytarzowy FPS, jakich wiele – ale tak zręcznie zaprojektowany, że nawet liniowe z grubsza poziomy pozwala przechodzić niczym w skradance. Droga prawie zawsze rozdziela się przynajmniej na dwie odnogi i obfituje w ukryte ścieżki. Tak więc można zarówno wpadać do każdego pomieszczenia ze spluwami w obu rękach, siejąc śmierć i zniszczenie, jak i bawić się w szpiega, który niepostrzeżenie podrzyna gardła nazistom – i oba te modele rozgrywki sprawdzają się co najmniej dobrze (nawet jeśli Wolfensteinowi jako skradance daleko chociażby do wspomnianego Dishonored). Poza tym każdy poziom to raj dla entuzjastów eksploracji – ciekawych znajdziek do zebrania jest tu od groma.

W ten sposób docieramy do kwestii długości gry – i tu uwidacznia się kolejny duży krok naprzód, jaki MachineGames uczyniło od 2014 roku. Wprawdzie fabuła jako taka zamyka się w czasie porównywalnym do tego spędzonego z The New Orderna dotarcie do zakończenia wystarcza 10–15 godzin, zależnie od obranej taktyki i tego, jak uważnie eksplorujemy poziomy – ale rozgrywkę mocno wydłużają aktywności poboczne wplecione w kampanię. Chodzi przede wszystkim o polowania na tzw. uberdowódców – misje, w których wracamy do wcześniej odwiedzonych lokacji, ale zastajemy w nich odmienną sytuację. Innymi słowy, jest to coś więcej niż zwyczajne powtarzanie epizodów z kampanii.

Innowacją względem The New Order jest również wprowadzenie bardzo użytecznej funkcji zapisywania gry w dowolnym momencie (dostępnej i na PC, i na konsolach).

Jeśli dołożyć do tego rozglądanie się za setkami znajdziek i inne poboczne ciekawostki (których nie będę zdradzać), to z Wolfensteinem II można spędzić równie dobrze 30 ekscytujących godzin – albo i więcej. No i twórcy dają dobry powód do ukończenia The New Colossus drugi raz. Wybór między ocaleniem Fergusa lub Wyatta na samym początku gry – powtórka z prologu The New Order – w znacznym stopniu odmienia przebieg rozgrywki, przekładając się na dużą część cut-scenek, a nawet arsenał dostępny dla B.J. Blazkowicza.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej