Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Elder Scrolls Online: Morrowind Recenzja gry

Recenzja gry 7 czerwca 2017, 15:20

Recenzja The Elder Scrolls Online: Morrowind – dobre, ale nieco za drogie DLC

Deweloperzy z ZeniMax Online tym razem oferują nam nostalgiczny powrót na wyspę Vvardenfell. Ale czy pełen worek wspomnień oraz raptem kilka nowości są wystarczające, aby wydać ponad 150 złotych?

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

The Elder Scrolls Online: Morrowind oficjalnie zadebiutowało 6 czerwca, chociaż osoby zainteresowane dodatkiem na pecetach mogły testować go już od 22 maja. Wszystko za sprawą udostępnienia produkcji graczom, którzy zakupili Morrowinda w pre-orderze. Wasz uniżony sługa również załapał się na tę okazję i odwiedził Vvardenfell już dwukrotnie. Czy wycieczka była udana? Nie narzekam, choć muszę wyznać, że po drodze spotkało mnie też kilka nieprzyjemności.

Coś dobrego dla nowych graczy

PLUSY:
  1. klimatyczna wyspa Vvardenfell z całą jej fauną i florą;
  2. interesująca główna linia fabularna oraz zadania poboczne;
  3. spory pakiet nostalgii i wiele znanych postaci;
  4. nowa klasa warden idealnie uzupełnia pozostałe;
  5. tryb Battlegrounds zdecydowanie zastąpi dotychczasowe PvP.
MINUSY:
  1. mało przystępna cena;
  2. niesatysfakcjonująca liczba nowości dla weteranów;
  3. tak naprawdę to jedynie większe DLC, a nie pełnoprawny dodatek;
  4. nowa klasa postaci jest prawie samowystarczalna.

Najnowsze rozszerzenie do The Elder Scrolls Online oferuje możliwość rozpoczęcia zabawy od początku na nowym terenie. Dzięki temu gracze niezaznajomieni z tą produkcją mogą rozkoszować się wyspą bez spełniania jakichkolwiek wymagań. Dotyczy to również osób, które osiągnęły już maksymalny poziom lub są w drodze ku niemu. Jeśli zakupimy The Elder Scrolls Online: Morrowind, w każdej chwili możemy przenieść się do nowej lokacji. Standardowo dla serii otoczenie skaluje się do levelu naszej postaci, więc cała wyspa Vvardenfell dla wszystkich stanowi pewne wyzwanie.

Rozpocząłem przygodę od samego początku, spragniony przetestowania nowej postaci – wardena. Jak możecie się domyślać, nie byłem w tym odosobniony. Teren startowy pełen był innych strażników, co nie jest żadnym zaskoczeniem – nowa klasa, przypominająca druida, zapowiadała się ciekawie. Rzeczywistość okazała się jeszcze lepsza, niż przypuszczałem. Studiu ZeniMax Online udało się (po kilku poprawkach) stworzyć zbalansowaną profesję, która doskonale uzupełnia pozostałe. Warden ma trzy drzewka specjalizacji. Pierwsza to animal companions i o niej z pewnością wszyscy słyszeli. Tak, to dzięki niej możemy przywołać niedźwiedzia jako towarzysza. Pozostałe zdolności również związane są ze zwierzętami.

Następny kierunek rozwoju to green balance, czyli specjalizacja przeznaczona dla wszystkich zwolenników healerów. Nasza postać otrzymuje dostęp do sporego zasobu czarów leczących oraz wzmacniających. Należy jednak pamiętać, że w tym przypadku nie dysponujemy żadnymi atakami, dlatego musimy korzystać ze wsparcia sojusznika lub zdolności z innych drzewek. No i jest jeszcze winter’s embrace, czyli mieszanka umiejętności ofensywnych i defensywnych. W tym przypadku decydujemy się na rolę maga lodu, który spowalnia przeciwników, zadając im przy okazji średnie obrażenia. W efekcie każda specjalizacja wardena znajdzie swoje zastosowanie w świecie Tamriel. Problem tylko w tym, że ich zróżnicowanie czyni tę klasę niemal w pełni samowystarczalną.

Chociaż mamy aż trzy opcje do wyboru, ZeniMax Online skutecznie reklamowało Morrowinda za pomocą niedźwiedzia, więc wokół pełno było wardenów biegających ze swoimi futrzastymi towarzyszami. Mnie bardziej do gustu przypadło winter’s embrace, które oferuje więcej możliwości, a przy okazji jest bardziej wymagające niż animal companions.

Recenzja The Elder Scrolls Online: Morrowind – dobre, ale nieco za drogie DLC - ilustracja #3

Oryginalne The Elder Scrolls III: Morrowind zostało wydane w Europie 2 maja 2002 roku. Przez wielu uważane jest za najlepszą część serii, a to za sprawą swobody, jaką zaoferowało graczom. Oprócz tego zapewniło mroczny klimat wyspy, która przeżyła wybuch wulkanu. Z tego powodu fauna i flora wyglądały nietypowo, a wisienką na torcie okazał się „robaczy” środek transportu, czyli łaziki.

Vvardenfell wcale nie jest przyjaznym miejscem

Początkowy etap rozgrywki pełni funkcję samouczka, chociaż ten w Morrowindzie został potraktowany po macoszemu. Fabularnie zaczynamy typowo dla serii, czyli jako niewolnik, po czym ktoś nas ratuje. W tym przypadku jest to Naryu Virian, członkini Morag Tong, która wprowadza nas w podstawy świata gry. W zasadzie już po 5 minutach zostajemy rzuceni na głęboką wodę. Ja nie miałem na co narzekać, bowiem nie było to moje pierwsze zetknięcie się z The Elder Scrolls Online. Spotkałem jednak wielu graczy, którzy nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje. Z pomocą przyszło kilka osób na czacie, tłumaczących, co należy zrobić dalej.

Po przejściu początkowego etapu sytuacja wcale nie staje się prostsza. Ot, cała wyspa Vvardenfell jest do naszej dyspozycji i sami decydujemy, czym się zajmiemy. W efekcie, jeśli nie mamy planu na życie, błąkamy się po mieście, szukając zadań. Tutaj na szczęście twórcy się wykazali i niemal za każdym rogiem stoi NPC z jakąś potrzebą. Niemniej gracze nieprzyzwyczajeni do takiego zabiegu poczują się zagubieni. W The Elder Scrolls Online: Morrowind nikt nie prowadzi nas za rączkę. Każdy zakątek lokacji stoi przed nami otworem i jeśli nie zdecydujemy się, gdzie chcemy wykonywać questy, będziemy krążyć bez celu.

Na szczęście sama kraina zachęca do eksploracji. Deweloperzy wykonali kawał dobrej roboty, wskrzeszając wyspę Vvardenfell oraz odnawiając ją. W tym miejscu fanatycy oryginalnego Morrowinda zaczną kręcić nosem, wskazując, że ich ukochana lokacja nie jest już wcale klimatyczna. Stare Vvardenfell było mroczne, pełne popiołu i kurzu. Przypominam zatem, że wydarzenia z dodatku mają miejsce na długo przed wybuchem Czerwonej Góry. Nie dziwi więc, że kraina tętni życiem. Twórcy zachowali jednak typową dla wyspy faunę i florę. Ponadto praktycznie wszystkie charakterystyczne miejsca zostały przeniesione do dodatku. Miasto Vivek również jest dostępne, chociaż wygląda inaczej, niż mogliście je zapamiętać.

Fabularnie jest bardzo dobrze

Skoro już trafiliśmy do największego miasta, nie sposób nie odwiedzić pewnego charakterystycznego półboga, Viveka. Ten jak zwykle ma problem, w rozwiązaniu którego śmiertelnicy muszą mu pomóc. Dlaczego muszą? Cóż, nasze niebiesko-złote bóstwo koncentruje swoją energię, by na Vvardenfell nie spadł meteoryt. Niestety, znaleźli się i tacy, którzy chcą wykorzystać sytuację i narobić nieco zamieszania. To właśnie przez nich Vivek zaczyna chorować, a groźba zniszczenia wyspy dosłownie zawisła nad głowami mieszkańców. Jakby tego było mało, polityczne frakcje zaczynają walczyć ze sobą o władzę. Tak, będziemy mieć pełne ręce roboty – na około 30 godzin.

Tutaj przyznaję, że wyjątkowo (patrzę na ciebie, Skyrimie) główne zadanie fabularne okazało się równie ciekawe jak questy poboczne. Tych także nie brakuje, a sporo z nich dotyczy dobrze nam znanych postaci, a raczej ich przodków. Nie zdziwcie się zatem, że będziecie biegać po całej wyspie, spełniając prośby jej mieszkańców. Co warte zaznaczenia, w Morrowindzie większość zadań jest rozbudowana i prowadzi do kolejnych wyzwań. Nie ma sytuacji, w której ktoś prosi nas o zabicie 10 szczurów – i na tym kończy się nasza interakcja z NPC. Pod tym względem produkcja zdecydowanie zasługuje na pochwałę.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]