Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 marca 2017, 17:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild – sandboks wymyślony na nowo - Strona 5

Zmiana konwencji przy jednoczesnym pozostawieniu elementów tradycyjnie kojarzonych z serią – oto nowa Zelda. Najlepszy tytuł startowy w historii branży, którego odkrywanie to jedna z największych przygód w życiu gracza.

Żywioły Hyrule

Świat Hyrule jest bardzo zróżnicowany i można w nim natknąć się zarówno na dżunglę, pustynię, las czy obszerne równiny, jak i popływać na tratwie i zwiedzić tajemniczą wyspę.

Przez pustynię (lub w pobliże wulkanu) nie przejdziemy bez schłodzenia organizmu. Tu znowu kłania się system rzemiosła. Zbieramy rośliny, owoce, części spaczonych maszyn oraz potworów. Wszystko się przyda. Każdy element stroju da się ulepszyć. Trzeba tylko odnaleźć wróżkę. Tak, seksowny „babol” nie każe nam już łapać świetlików do butelek. Teraz za odpowiednią opłatą zmieni się w pierwszorzędną krawcową, która z pomocą paru części ze zdechłych monstrów ulepszy parametry obronne stroju.

W standardowej wersji gry nie znajdziemy Epony. Ukochana klacz Linka dostępna jest tylko po zakupieniu odpowiedniego amiibo, ale nie rozpaczajmy, gdyż koni w Breath of the Wild jest pod dostatkiem. Biegają w stadach, a my możemy próbować cichcem podejść do jakiegoś i go ujeździć, co wymaga umiejętnego uspokajania wierzchowca w trakcie – zważywszy, że ten nie chce na początku słuchać naszych rozkazów i nie zawsze skręca tam, gdzie byśmy sobie życzyli. Zdobywanie pełnego zaufania musi potrwać.

Gotuj z Linkiem, program kulinarny. Do kociołka można wrzucić do pięciu składników i przyrządzić potrawę bądź eliksir o różnych właściwościach.

Sadzawka zakochanych.

Poza tym konia da się za opłatą zarejestrować w jednej z wielu stajni, dzięki czemu będziemy mieć go na gwizdnięcie. Ale hola, hola... Zelda to nie jakiś tam Wiedźmin. Koń przybiegnie na zawołanie, jednak pod warunkiem, że będzie w stanie nas usłyszeć. Jak odejdziemy gdzieś dalej, jesteśmy zdani na własne nogi. I to jest cudowne, bo wymaga dyscypliny i zwiększa poczucie rzeczywistości zupełnie przecież nierzeczywistego świata.

Nie wszystkie konie są łatwe do ujeżdżenia. Nie wszędzie damy radę się wspiąć. Przynajmniej dopóki nie zainwestujemy odpowiednio w rozwój postaci. Same serduszka poprawiające zdrowie Linka nie wystarczą. Konieczny jest także wzrost wytrzymałości. Dzięki temu nie odpadniemy od półki skalnej w połowie jej wysokości albo dalej zalecimy na lotni, co jest, poza systemem szybkiej podróży, najszybszym sposobem przemieszczania się z miejsca na miejsce.

Zmierzając ku Ganonowi

Walczyć można wszystkim, co się nawinie pod rękę. Zrozumiałym jest, że w pobliżu wybrzeża częściej można natknąć się na wiosła.

Breath of the Wild łamie schematy. Oferuje to, co w sandboksach najlepsze, ale jednocześnie pozwala odczuć, że twórcy zrobili wszystko, by samotna przygoda była niezapomnianym przeżyciem. Gra nie jest może najpiękniejsza, ale swoim artyzmem, kiedy staniecie wśród falującej trawy i zapatrzycie się w daleki horyzont, może chwycić za serducho. Hyrule zaprezentowano we wszystkich kolorach, nie zapominając jednocześnie o mrocznej stronie tego świata.

Nintendo ożywiło mityczną krainę w tak szlachetny sposób jak nigdy wcześniej. Wszędzie towarzyszą nam znajome nazwy i nowe aranżacje tematów muzycznych, rozwiązania pamiętane z poprzednich części. A jednak nowa Zelda jest grą na wskroś nowoczesną, mam nadzieję, że wyznaczającą nowe standardy. Grą, którą samemu się powoli odkrywa. Tajemniczą i pełną niespodzianek.

W świątyniach wykorzystamy moce Linka do rozwiązywania zagadek środowiskowych.

Faktycznie, nowe dzieło pana Miyamoto mogłoby być lepiej zoptymalizowane, ponieważ w trybie telewizyjnym, kiedy grafika wyświetlana jest w rozdzielczości 900p, zdarzają się lokacje, w których animacja nie nadąża i obraz zaczyna trochę szarpać. Ale wierzcie mi lub nie, że więcej wad w tej baśniowej epopei – a co! – się nie dopatrzyłem. Choć odkrywanie wydarzeń sprzed stu lat zostało tu poszatkowane na fragmenty bez żadnej chronologii, to jednak każdy „zeldomaniak” i tak poczuje się jak w domu. Przecież tę historię, oczywiście odzianą w inne detale, widział już wielokrotnie. I to absolutnie nie jest żadna wada!

Bogactwo Breath of the Wild jest tak wielkie, że jego przedstawienie nie zmieści się w żadnej tradycyjnej recenzji. To system seller, najlepszy tytuł startowy konsoli w historii elektronicznej rozrywki. Nintendo udała się rzecz wielka. Jeżeli tylko ta dobra passa w projektowaniu gier zostanie utrzymana, to konsolę Switch czeka świetlana przyszłość.

O AUTORZE

Z grą spędziłem co najmniej siedemdziesiąt godzin, w trakcie których udało mi się ukończyć wątek fabularny, odblokować wszystkie wieże i wykonać wiele zadań pobocznych. Nowa Zelda oferuje jednak znacznie więcej dodatkowych wyzwań, które z powodzeniem wypełnią jeszcze kolejne kilkadziesiąt godzin zabawy – aczkolwiek wobec braku związanych z nimi nagród w postaci pucharków czy osiągnięć niekoniecznie muszą być równie satysfakcjonujące.

W swojej karierze gracza bawiłem się w prawie wszystkie tytuły z serii The Legend of Zelda, a do czasu wydania Breath of the Wild za najlepszą część na duże konsole uważałem The Legend of Zelda: The Wind Waker. Moją ulubioną mobilną odsłoną jest The Legend of Zelda: A Link Between Worlds na Nintendo 3DS.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild na Nintendo Switch otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy ConQuest Entertainment, dystrybutora Nintendo na rynek polski.

Przemysław Zamęcki | GRYOnline.pl

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej