Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 marca 2017, 17:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild – sandboks wymyślony na nowo - Strona 4

Zmiana konwencji przy jednoczesnym pozostawieniu elementów tradycyjnie kojarzonych z serią – oto nowa Zelda. Najlepszy tytuł startowy w historii branży, którego odkrywanie to jedna z największych przygód w życiu gracza.

Link przepowiada pogodę

Pomimo że to zwykły mob, wysadzenie go z siodła nie będzie łatwe. Przydałby się w takiej sytuacji własny wierzchowiec.

Przez cały czas towarzyszy nam kapitalny system pogodowy, nie tylko pokazujący obecny stan, ale też pozwalający przewidzieć, co czeka nas w najbliższej przyszłości. W trakcie ulewy lepiej nie wspinać się po skałach czy murach, bo z mokrej powierzchni postać będzie się ześlizgiwać. Jest to natomiast doskonały czas na ciche podejście od tyłu do przeciwników i ukatrupienie ich jednym ciosem. Warto przy tym wybrać odpowiedni oręż, bo może się zdarzyć, że słaby mieczyk nie wystarczy na potężnego lizalfosa. Poza tym każda broń do walki wręcz po jakimś czasie ulega zniszczeniu, podobnie jak tarcze i łuki.

Burza przynosi kolejne niespodzianki. Na przykład uderzenie gromu może zapalić trawę. Albo piorun trafić samego bohatera, o ile ten za naszą sprawą niepotrzebnie kusi los i spaceruje wśród rozświetlających niebo błyskawic. Odkrywanie takich rzeczy sprawia, że opada szczęka. Po raz pierwszy wpływ piorunów na otoczenie zobaczyłem pewnie gdzieś około czterdziestej godziny. Z dziesięć godzin później mój Link dostał prądem w głowę, co musiało skończyć się wgraniem ostatniego zapisu. Rany, ależ ja się cieszyłem! Jednak więcej już podczas burzy nie ryzykowałem i wolałem przeczekać nawałnicę gdzieś pod dachem.

Link i księżniczka Zelda.

Świątynie kryją zagadki logiczne i nagrody w zamian za ich rozwiązanie.

CZWARTA OPINIA: The Last of Us sandboksów

Recenzja gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild – sandboks wymyślony na nowo - ilustracja #4

Nowa Zelda mnie oczarowała. To połączenie Skyrima (można wejść wszędzie) z klimatem niczym z przepięknego filmu Księżniczka Mononoke. To sandboks, w którym robisz, co chcesz, ale zarazem w ogóle nie czujesz typowej dla tych gier powtarzalności i nudy. To jedna z najładniejszych produkcji, jakie opracowano na urządzenia mobilne – wiadomo, że nie ma startu do takiego Uncharted 4, ale nie porównuje się przecież samochodów osobowych i ciężarowych, jako że służą do różnych celów. Nie porównujmy więc Switcha i PlayStation 4 Pro.

A teraz dwa powody, dla których zakochałem się w Breath of the Wild. Po pierwsze, gra doskonale łączy oldskulowość z nowoczesnymi rozwiązaniami. Nie ma więc strzałki, która prowadzi nas prosto do celu (przez co wróciły wspomnienia z Morrowinda), ale zarazem twórcy uniknęli pułapki fetyszyzacji starych gier, które – uwaga, kontrowersyjna opinia! – wcale lepsze nie były. Otrzymaliśmy więc nowoczesny sandboks wywołujący iście nostalgiczne doznania.

Po drugie, zachwyca mnie Hyrule. Świat pełen jest drobnych smaczków – pies goniący swój ogon, ludzie osłaniający się przed deszczem, bokobliny goniące w lesie dzika czy handlarze podróżujący między wioskami (a nie stojący, jak w Horizon Zero Dawn, przed jaskinią z bossem). Dzięki tym drobnostkom czuję, że odwiedzam prawdziwe miejsca, a nie tylko tło do zabawy. Nowa Zelda jest jak świetny film – przenosi do innej rzeczywistości. Nowa Zelda to The Last of Us sandboksów.

Adam Zechenter

Animacja konia i możliwość strafe'owania nim w walce są prześliczne.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej